Czwartek z kontry: Krytycy Lewego w kadrze otworzą oczy?

Nieobecność Roberta Lewandowskiego w towarzyskim spotkaniu mnie ucieszyła, chociaż z tyłu głowy miałem świadomość, jakie konsekwencje tej absencji czekają naszą kadrę. Dlaczego? To pokerowe „sprawdzam” w kierunku wszystkich tych, którzy jadą po napastniku Borussi jak po łysej kobyle od niepamiętnych czasów. Dla nich wszystko jest proste – strzela w Niemczech, musi strzelać w Polsce. Taktyka, inni zawodnicy wokół Lewego i to, że napastnik żyje z podań nie ma najmniejszego znaczenia. Skoro potrafi wsadzić cztery bramki Realowi w Lidze Mistrzów, a w reprezentacji głównie katuje bramkarza San Marino, to jest leniem, cieniasem i nadaje się na ławkę. Czy tak jest w rzeczywistości? Przekonaliśmy się wczoraj na Stadionie Narodowym. Boleśnie.

Z koniem w postaci hejterów Lewandowskiego w kadrze kopię się już długi czas. Żeby było jasne – też jestem rozczarowany małą ilością bramek zdobywanych przez najlepszego polskiego piłkarza. Na ocenę gry Roberta i jego przydatności reprezentacji nie można jednak patrzeć tak, jak na wyniki w telegazecie. Nie dostrzeganie tego, jak wiele miejsca robi pozostałym biało-czerwonym (szkoda, że ci nie kwapią się do tego, by z niego skorzystać), ile sytuacji kreuje, jak utrzymuje się przy piłce jednocześnie dając niezbędny czas na przesunięcie się drużyny do ataku, jak absorbuję uwagę defensorów rywala, wreszcie jak mało sytuacji stwarzają mu koledzy jest zwykłą ignorancją. Najłatwiej spojrzeć na listę strzelców, nie dostrzec Lewandowskiego i wypalić: „Ha! Cienias! Na ławkę go!”.

Łatwiej, niż na przykład pomyśleć o tym, jak lepiej przyszłego piłkarza Bayernu wykorzystać. Czy głupim posunięciem byłoby lekkie wycofanie Lewandowskiego i ustawienie przed nim Marcina Robaka, który mógłby – tak jak do tej pory Robert – robić miejsce i zajmować uwagę stoperów? Moim zdaniem nie. To także rozwiązałoby taktyczny problem reprezentacji w ofensywie: „Lewandowski-przepaść-reszta”. Na osamotnionego w ataku Lewandowskiego czasami żal patrzeć, a widok ten katuje kibiców kadry odkąd gwiazda Lewandowskiego na dobre rozbłysnęła w Bundeslidze.

W meczu ze Szkocją, w którym Lewego zabrakło, mogliśmy obserwować rezultat rozdania pomiędzy obrońcami Lewandowskiego i tymi, którzy najchętniej widzieliby go na ławce. Wynik? Posłużę się telegazetowym argumentem, dotychczas chętnie przez tych drugich stosowanym: Polska – Szkocja 0:1. Liczba bramek po stronie reprezentacji – wielkie, okrągłe zero. Przyczyny wszystkich nieszczęść w drużynie najpierw Smudy, a później Fornalika i Nawałki szukać trzeba gdzieś indziej.

***

Nie milkną echa po niedzielnej burdzie w sektorze gości na stadionie Legii, gdzie kibole stołecznego klubu starli się z odpowiednikami z Białegostoku. Więcej o tym zdarzeniu pisałem W TYM MIEJSCU, teraz chciałbym zwrócić uwagę na sprawę, którą ta bójka obnażyła, mianowicie ludzi zajmujących się bezpieczeństwem osób przebywających na stadionie. Stewardzi, bo to ich zadanie, na Pepsi Arenie doszczętnie skompromitowali… siebie? Niekoniecznie, bo – uwaga, trzymajcie się – zatrzymanie kibiców Legii nie leżało w zakresie ich obowiązków.

To rodzi mnóstwo pytań. Co w takim radzie leży w ich zakresie? Chodzenie po stadionie i ciągłe powtarzanie: „Proszę nie blokować ciągów komunikacyjnych”? Dlaczego kluby płacą spore pieniądze firmom ochroniarskim, które de facto nikogo nie są w stanie ochronić? Stewardzi nie wzbudzają ani szacunku, ani strachu – kibole Legii przechodzili obok nich jak obok pana Mietka z monopolowego. Dlaczego więc nie ustawić w miejscu stewardów właśnie pana Mietka? Efekt ten sam, ale przynajmniej uzyskany za dużo niższą cenę.

Jak skończyła się cała burda? Wejściem policji. Legioniści uciekali przed panami w białych kaskach, jakby startowali z Usainem Boltem w mistrzostwach świata na 100 metrów. Dużo się na polskich stadionach zmieniło, ostatnie kilka lat to naprawdę milowy krok w kierunku normalności na stadionach, które – mimo tego feralnego incydentu w Warszawie – są bezpieczne. Chyba jednak jeszcze nie dojrzeliśmy na tyle, by wszystko związane z bezpieczeństwem – na wzór angielski – opierać na stewardach. Ostatnie, czego chcę to policjanci na koniach, las policyjnych suk przed stadionem czy armatki wodne, ale pałka i biały kask to chyba lepsza opcja, niż ochroniarz-marionetka.

***

Kibice reprezentacji Polski w 2014 roku jeszcze nie zobaczyli bramki, ale ich nastroje przy samopoczuciu kibiców łódzkiego Widzewa to śniadanie do łóżka przy pracy w kamieniołomach. Na al. Piłsudskiego przez cała zimę paliła się czerwona latarnia, więc zarząd RTS-u zdecydował się zmienić trenera i wzmocnić skład kilkoma zawodnikami. Cetnarski, Wasiluk i Kikut to nazwiska znane ekstraklasowym kibicom doskonale, które w połączeniu z dzieciakami opuszczonymi przez Mroczkowskiego miały dać mieszankę wybuchową. Zamiast wygrzebywania się z wysokiego na dwa punkty dołka obserwujemy jednak jego rozkopywanie. Widzew na wiosnę wspina się bardzo mozolnie, wprost przeciwnie do otaczającej go ziemi w postaci Podbeskidzia i Zagłębia. Głębokość dołka ma obecnie aż osiem punktów, a w wydostaniu się na powierzchnie może nie pomóc nawet reforma ekstraklasy jako koparka odkopująca połowę gruntu nad widzewskimi głowami.

W Łodzi obyło się jednak bez nerwowych ruchów. Mimo małego progresu w meczu z Ruchem, gdzie w starciu z rewelacją ligi czerwono-biało-czerwoni zanotowali więcej strzałów na bramkę i częściej mieli piłkę przy nodze, coraz ciężej jest dostrzec światełko w tunelu. To, zamiast się powiększać, jeszcze bardziej się rozmywa – szczególnie patrząc na terminarz Widzewa. Lech, Wisła i odmienione Zagłębie u siebie, na wyjeździe (z którego w tym sezonie widzewiacy nie przywieźli ani jednego punktu, dwanaście razy przegrywając!) zaś Lechia, Cracovia i Pogoń. Ciężko? Mało powiedziane. „Uratuje nas dzielenie punktów” – można byłoby usłyszeć w budynku klubowym. Tyle tylko, że może nie być za bardzo co dzielić…

***

Nurek? Symulant? Mistrz marketingu? Najbardziej przereklamowany i przepłacony piłkarz świata? Mówcie co chcecie, po tej akcji Neymar zyskał u mnie bardzo dużo. Nie chce mi się wierzyć, że w meczu z RPA (5:0) widząc dziecko na boisku tylko wykorzystał okazję, oczami wyobraźni oglądając nagłówki gazet i liczbę wyświetleń poniższego filmiku na YouTubie. Wolę myśleć, że Brazylijczyk pokazał nie tylko ludzką twarz, ale też klasę. Tej, jak powszechnie wiadomo, kupić się nie da.

[sz-youtube url=”http://www.youtube.com/watch?v=y42q4H_js5E” /]

/Bartek Stańdo/