Gdy słyszę tytułowe słowo w kontekście reprezentacji Polski, to coś zaczyna się we mnie gotować. Wczoraj, podczas debiutanckiego meczu Adama Nawałki na stanowisku selekcjonera reprezentacji Polski, to słowo dominowało w większości wypowiedzi zarówno przed, jak i pomeczowych. Sam Nawałka dolał oliwy do ognia i podobnie jak jego poprzednicy stwierdził, że po jakimś czasie chce mieć wyselekcjonowaną grupę 28-30 zawodników i na niej się skupić. Nóż mi się w kieszeni otwiera, bo wtedy zdaję sobie sprawę, że nie tylko selekcjoner, ale wszelkiej maści eksperci niezbyt zdają sobie sprawę, na czym polega prowadzenie reprezentacji.
Jeśli ktoś chcę zbudować reprezentację na kilku treningach w miesiącu to życzę mu powodzenia, ale nie wróżę sukcesów. Trzeba to wreszcie powiedzieć otwarcie: reprezentacji Polski nie da się zbudować! Nie jesteśmy Hiszpanią, Brazylią czy Włochami, nie mamy takiego wachlarzu fenomenalnych piłkarzy, że możemy sobie pozwolić na tworzenie. W reprezentacji Polski konstruowanie kadry powinno polegać na dobieraniu do szkieletu, to znaczy czwórki piłkarzy ze światowego poziomu (trójka z Borussi i bramkarz) innych zawodników, którzy znajdują się obecnie w najlepszej formie.
Nie ma najmniejszego sensu selekcja w tym momenie na przyszłoroczne eliminacje. Wyobraźmy sobie sytuację: Piłkarz X znajduje się w słabej dyspozycji, jednak mimo to jest sprawdzony przez selekjonera Nawałkę. Spisuje się – to zaskoczenie! – słabo, a selekcjoner z czystym sumieniem go „odpala”. Nic nie zmieni to, że po kilku miesiącach będzie „w gazie”, skoro już na kadrze się nie pojawi. Oczami wyobraźni już widzę te tłumaczenia: „przecież był już trzy miesiące temu, nie nadawał się!”.
Podobnie będzie z tą grupą 28-30 piłkarzy. Co, jeśli Nawałka oprze zespół na np. Sobocie, Jędrzejczyku, Koszniku czy Krychowiaku i nimi będzie chciał zagrać w przyszłorocznych eliminacjach, skoro przez ten czas dwóch z nich może zostać kontuzjowanych, a pozostałych dwóch przesiadywać na ławcę rezerwowych w klubie? Co wtedy z tym mozolnym, pieczołowitym budowaniem drużyny narodowej?
My konstruujemy tę kadrę już od kilku lat. Jaki to ma sens? Odpowiedzi nie trzeba szukać daleko: aż trzy lata Franciszek Smuda formował drużynę narodową na Mistrzostwa Europy w Polsce i na Ukrainie. Niech każdy sobie odpowie sam, ile to modelowanie „Franza” było warte. Fenomenalne słowa wypowiedział Henryk Kasperczak (swoją drogą, to skrajny debilizm, że facet z takim doświadczeniem i umiejętnościami nigdy nie prowadził naszej kradry): „Przestańmy budować, zacznijmy wreszcie wygrywać!”.
Piątkowa żenada to tylko efekt tego układania i tworzenia kadry. Drażnily mnie dziwne eksperymenty, jak Pazdan, Marciniak czy Kamiński, które nie wiadomo dlaczego i w jakim celu pojawiły się na boisku wrocławskiego stadionu. Żeby stwierdzić, iż piłkarze z ekstraklasowej połki, jak Jodłowiec, Ćwielong, Jędrzejczyk, Kosznik, Olkowski, Mączyński to nie jest ‘international level’, nie trzeba być wielkim ekspertem. Wystarczy spojrzeć na wyniki warszawskiej Legii w tegorocznej edycji europejskich pucharów.
Po tym blamażu nie dowiedzieliśmy się niczego nowego. Nadal całą grę ciągnąć musi Kuba Błaszczykowski, wciąż pomagać chcę mu Robert Lewandowski, ale cofając się i pomagając Kubie w rozegraniu zaczyna go brakować w polu karnym (inna sprawa, że istnieje granica bezczynnego czekania w ‘szesnastce’ na piłkę, która prawdopodobnie i tak do niego nie dojdzie). Obrona zmieniła się cała, choć tak naprawdę nie zmieniło się nic. Słowacy wjeżdżali w nas jak w masło, a my byliśmy w defensywie jeszcze bardziej bezradni, niż podczas eliminacji do brazylijskiego mundialu. Ten mecz potwierdził również, że jeśli nie ma na boisku Klicha bądź Zielińskiego, to nie ma co liczyć na jakiekolwiek rozegranie piłki na połowie przeciwnika. Jeśli Adrian Mierzejewski do czegoś się nadaje, to na pewno nie jest to kierowanie grą reprezentacji Polski.
We wtorek cudów się nie spodziewam, więc oczekuję tylko jednej zmiany: Robert Lewandowski niech powędruje tam, gdzie zaczynał wdrapywanie się na światowy poziom w Dortmundzie i gdzie będzie miał dużo więcej kontaktów z futbolówką, czyli na tzw. „kierownicę”, pozycję ofensywnego pomocnika. Przed nim ktoś, komu skuteczność nie jest obca, czyli Marcin Robak. Napastnik Pogoni może dobrze uzupełnić lukę w polu karnym i stworzyć z „Lewym” dobry, uzupełniający się duet.
/Bartek Stańdo/