Włocha zna doskonale każdy fan piłki nożnej. Ci starsi jeszcze jako piłkarza mistrzowskiej Romy i wielkiego Milanu, potem trenera m.in. tego drugiego klubu. Dokąd Ancelotti nie pójdzie – wypada co najmniej dobrze. Mistrzowski tytuł z Bayernem wprowadził go na szczyt.
Piłka nożna widziała wielu wielkich trenerów, którzy zrewolucjonizowali futbol. Swego czasu był to Helenio Herrera, potem Johan Cruyff. Przeważnie bywa tak, że szkoleniowcy sukcesy odnoszą głównie w rodzimych ligach, w których nie ma barier językowych lub w których po prostu czują się najlepiej. Wystarczy przypomnieć chociażby wielkiego sir Alexa Fergusona, który wzniósł na wyżyny Manchester United. Możemy tylko gdybać, jak poradziłby sobie w Hiszpanii, jak we Włoszech, a jak w Niemczech.
Są też trenerzy szukający wyzwań na wielu podwórkach (na najwyższym poziomie), a do takich możemy zaliczyć m.in. Mourinho, a ostatnio Guardiolę. Jednym dostosowanie się do innej piłki wychodzi lepiej, drugim gorzej, ale ponad nimi wszystkimi jest jeden człowiek – właśnie Carlo Ancelotti.
Włoch w pewnym sensie jest pionierem europejskiej piłki. Trudno o nim mówić, że w jakiś sposób zrewolucjonizował piłkę, jednak wytycza szlaki, na których nie był jeszcze żaden szkoleniowiec. Wygrywając Ligę Mistrzów z Milanem, stał się jednym z sześciu wtedy osób, które dokonały tego z jednym klubem jako piłkarz i trener. Pracując w Realu, wprowadził drużynę do finału Ligi Mistrzów po raz czwarty, wyrównując osiągnięcie Lippiego, Munoza i Fergusona. Wspomniane szlaki przetarł już, pracując w Bayernie. Wygrał osiem pierwszych spotkań (rekord klubu), natomiast wygrywając wrześniowe spotkanie Ligi Mistrzów z Rostowem (5:0), stał się pierwszym menedżerem w historii, który poprowadził aż siedem klubów do wygrania meczu w tych rozgrywkach.
Końcówka sezonu dla jego nowej drużyny nie jest wymarzona, a mistrzostwo Niemiec to plan minimum, który nie zadowala w pełni ani władz klubu, ani kibiców. Mimo wszystko wspomniane trofeum jest powodem kolejnego osiągnięcia, jakiego przed Włochem nie dokonał nikt inny. Ancelotti wywalczył bowiem mistrzostwo kraju już w czwartej z pięciu najmocniejszych lig Europy. Wcześniej ta sztuka udała mu się w Milanie (2003/2004), Chelsea (2009/2010), PSG (2012/2013) oraz Bayernie. Taki dorobek nasuwa pytanie, czy już możemy nazwać Włocha najlepszym trenerem. W końcu gdzie się nie pojawi, osiąga sukcesy. Dodatkowo nie robi tego z klubami jednej ligi, chociaż to może być akurat ułatwieniem. W każdej lidze obejmował bowiem drużyny z absolutnej czołówki, z którymi mistrzostwo było po prostu obowiązkiem. Mimo wszystko, jest to wyczyn godny uznania.
Jedyną skazą na dorobku Włocha można nazwać brak mistrzostwa La Liga z Realem Madryt. „Królewscy” wydawali się idealną drużyną do osiągnięcia tego celu i kto wie, czy Ancelotti dostanie jeszcze w przyszłości szansę na skompletowanie swojej gablotki z sukcesami. Mimo wszystko okres w Hiszpanii może wspominać z uśmiechem na twarzy, a historyczna La Decima z pewnością da mu miejsce w historii klubu z Madrytu. Kto może zagrozić osiągnięciu Włocha? Do głowy przychodzi od razu Mourinho, który do tej pory zdobył tytuły trzech najsilniejszych lig. Kto wie, może kiedyś też przeniesie się do Francji lub Niemiec…