Angielskie drużyny grają w pucharach europejskich po prostu słabo. Przed rozpoczęciem każdego sezonu jest wielka mobilizacja, a “mityczne top 4” przewija się w przedsezonowych analizach. Miejsce gwarantujące start w edycji Champions League lub w kwalifikacjach to cel nadrzędny. Absurdalność tego wszystkiego doszła do tego stopnia, że nazywa się to “małym mistrzostwem Anglii”. Kandydatów prawie zawsze jest sześciu, miejsca cztery, ale… No właśnie, poziom prezentowany przez angielskie drużyny może spowodować, że od sezonu 2017/2018 miejsca będą już tylko trzy. Anglicy sami będą sobie winni. Jeżeli przeanalizujemy ostatnie lata to okaże się, że w ostatnich trzech sezonach angielskie drużyny aż dwukrotnie nie awansowały do ćwierćfinałów.
Dlaczego Anglicy, kluby obrzydliwie bogate, wydające dziesiątki milionów na najlepszych zawodników, grają kiepsko z rywalami z kontynentu? Opinie są dwie, mocne i wyraziste. Jedni mówią, że najważniejszy jest sam awans. Na konta trafia wtedy fura pieniędzy. Później kolejna fura trafia od angielskiej telewizji i sponsorów. Dlatego mówi się o awansie jako o celu, a nie o samym wygraniu rozgrywek. Champions League skonstruowana jest tak, że w grupie są dwaj zdecydowani faworyci i dwaj “chłopcy do bicia”. Czasami lepsi, czasami gorsi, ale wciąż “chłopcy do bicia”. Nawet w takiej formule rozgrywek Anglicy nie powinni mieć problemów z awansem. Mają i to dosyć spore. Te powodują, że awans to walka do ostatniej kolejki. Drugie miejsce w grupie to gwarancja dostania batów już w pierwszej rundzie od Barcelony, Bayernu, czy Realu. Wielkie nadzieje! Dmuchanie baloników i każdego roku kończy się podobnie. Mecze “play-offów” rozgrywane są od lutego i to właśnie wtedy walka w rozgrywkach Premier League wchodzi w fazę decydującą. Natłok gier powoduje, że angielskie drużyny muszą rzucać w Premier League najlepsze co mają, aby wejść do top 4, czyli mieć szansę na kolejne miliony.
Druga frakcja jest bardziej brutalna – “angielskie kluby są po prostu słabe i przereklamowane”. Finansowi giganci nie są sportowymi gigantami, a przekonywujące zwycięstwa przeciwników tylko to potwierdzają. Angielskie drużyny grają wolno i schematycznie. Bayern czy Barcelona ogrywają je jak Hamburg czy Celtę Vigo. Występy W Europa League można przemilczeć. Drużyny bronią się rękoma i nogami przed startem w tych rozgrywkach. Pięniądze z tego niewielkie, szanse na wygranie małe. Southampton i West Ham odpadły już w eliminacjach. “The Hammers” po karnych pokonali drużynę wczasowiczów z Malty, by skrócić swoje cierpienia porażką z Rumunami. Dalej grają Liverpool i Tottenham, ale będzie to szansa sprawdzenia… rezerwowych. Anglicy nie traktują tych rozgrywek poważnie.
W tym wszystkim zapomina się o jednym. Każdy awans, każde zwycięstwo, każdy remis to dodatkowe punkty w rankingu dla federacji.Te liczone w okresie pięcioletnim dają miejsca w pucharach. Obecnie Anglicy, Niemcy i Hiszpanie mają po cztery zespoły w Champions League. Niemcy i Hiszpanie poważnie podchodzą do wszystkich rozgrywek pucharowych i one są spokojne o liczbę miejsc. Na trzecim miejscu są Anglicy, ale tylko cztery punkty mniej mają Włosi, którzy mają trzy miejsca w Champions League. Włosi jednak robią swoje, aby wydrzeć jedno z miejsc Premier League. Ostatni sezon – Juventus gra w finale Champions League. Napoli i Fiorentina grają w półfinałach Europa League. Kiedy Włosi zdobywali kolejne punkty, Anglicy parafrazujac naszych komentatorów “koncentrowali się na lidze”.
Jeżeli w tym sezonie włoskie drużyny zaprezentują podobny poziom, a angielskie dostaną baty, to od sezonu 2017/2018 będzie mówiło się w Anglii o top 3. Może taka nauczka dobrzy zrobiłaby piłce w “finansowym eldorado” na Wyspach.