Arsenal wyrośnięty, ale nadal gra jak dzieci

W przeddzień Wigilii Bożego Narodzenia na Stamford Bridge brakowało jednego gola, który mógłby wielki klasyk rozruszać. Tym razem derbowe starcie Chelsea z Arsenalem zostało otworzone bardzo szybko i w takim samym tempie się… skończyło. Po kwadransie gry właściwie można było wyjść z psem na spacer, skończyć domowe porządki albo – jak zasugerował jednen z naszych redaktorów na Twitterze – odpalić Familiadę. 1000 mecz Wengera na ławce trenerskiej klubu z Emirates skończył się rzezią niewiniątek, a życzenia jubileuszowe od kibiców Chelsea w postaci skandowania „Specialist in failure” francuski szkoleniowiec zapamięta na długo.

Podobno w tym sezonie podopieczni Wengera już dorośli do tego, by zdobywać trofea. Mówiło się, że Arsenal już nie jest drużyną złożoną z dzieciaków francuskiego menedżera, tylko dojrzałą ekipą zdolną do wygrywania, ustabilizowania formy i radzenia sobie w trudnych momentach. Patrząc na wiek jedenastki, która wyszła na mecz z Chelsea i zawodników, którzy podnosili się z ławki rezerwowych można byłoby się do tej tezy skłaniać. Tak wyglądał skład „Kanonierów” w liczbie wiosen na karku: 23 – 31, 29, 28, 24 – 31 – 33, 29, 20 (30), 28 (28) – 27. Jeżeli dodamy do tego 50 milionów euro wydanych na jednego piłkarza czy obraz meczu ostatnich derbów północnego Londynu, w których Arsenal po szybko strzelonej pierwszej bramce cofnął się na własną połowę i oddał inicjatywę, przekładając tym samym wynik nad ideały o pięknej grze, o parasolu ochronnym pod tytułem: „romantyczny Arsenal wierny futbolowym ideałom” nie może być mowy.

Wydaje się więc, że mamy do czynienia z normalną drużyną w kwiecie piłkarskiego wieku. Nic bardziej mylnego. Chciałoby się powiedzieć, że wszystko zweryfikował mecz na Stamford Bridge, ale syndrom dziecka w poczynaniach „Kanonierów” widoczny był już wcześniej, przede wszystkim w meczach z rywalami do tytułu. Gdzie, jak nie w wyjazdowych meczach o ogromnym ciężarze gatunkowym, można dopatrzeć się charakteru drużyny? Te sprawdziany przedszkole Wengera oblewało regularnie:

1:5 na Anfield z Liverpoolem, po 20 minutach 0:4
3:6 na Etihad z Manchesterem City, strata bramki w pierwszej minucie
0:6 na Stamford Bridge z Chelsea, po kwadransie 0:3 i gra w 10

Tak ma wyglądać drużyna aspirująca do tytułu mistrzowskiego w Premier League? W Lidze Mistrzów też nie było lepiej. 0:2 w Napoli i dosłowne prześlizgnięcie się przez fazę grupową Champions League też chluby piłkarzom Wengera nie przyniosło.

Dużo mówi się i będzie się mówiło o tragikomicznej pomyłce sędziego, który zamiast wyrzucić Alexa Oxlade’a-Chamberlaina za zagranie ręką piłki zmierzającej do pustej bramki, pokazał czerwoną kartkę Kieranowi Gibbsowi. Proponuję jednak nie skupiać się przesadnie na tej decyzji, która – chociaż śmieszna i niecodzienna – niczego w tym meczu nie zmieniła. Gibbs musiał wcześniej iść pod prysznic i… to właściwie tyle. Wpływ na losy spotkania? Żaden. Los Andre Marrinera zostawmy angielskiej federacji, ona wyciągnie odpowiednie konsekwencje z tego błędu i na tym dyskusję zakończmy.

Nie zmieniła bowiem w najmniejszym stopniu tego, co działo się na boisku. Na nim Chelsea zrobiła sobie z wielkiego klasyku i najważniejszych derbów Londynu zwykły trening strzelecki. Z zimną krwią wykorzystała dwie straty „Kanonierów” w środku pola, wyprowadziła dwie kontry i miała całe spotkanie pod kontrolą. Do końca spotkania utrzymywała się przy piłce, specjalnie się nie przemęczała i konsekwentnie nie dawała zmartwychwstać zabitemu w 15. minucie spotkaniu, robiąc sobie przerwy na czwartą, piątą i szóstą bramkę. Pewnie z myślą o kibicach, którzy zamiast wielkiego spektaklu dostali starcie seniorów z rocznikiem junior młodszym.

CHELSEA FC – ARSENAL FC 6:0
1:0 – Samuel Eto’o
2:0 – Andre Schurrle
3:0 – Eden Hazard
4:0 – Oscar
5:0 – Oscar
6:0 – Mohamed Salah

/Bartek Stańdo/