Stało się to co stać się musiało. Jeszcze nikt w futbolu nie wygrał konfliktu z kibicami, a było takich kłótni naprawdę sporo. Scenariusz jest zawsze taki sam: ktoś ważny traci głowę, stado rozzłoszczonych sympatyków klubu wraca na stadiony, a kolejny prezes/dyrektor może znów spokojnie liczyć zyski z biletów. Bo gdy nie wiadomo o co chodzi to zawsze chodzi o pieniądze. W krakowskim konflikcie też poszło poniekąd o kasę, ale wątków pobocznych jest znacznie więcej. Postaram się przybliżyć wszystkie najważniejsze, ale i tak może być ciężko odtworzyć obiektywnie wszystkie wydarzenia i pewnie znajdzie się kilka osób, które nie zgodzą się z treścią tego artykułu.
Aby zrozumieć dzisiejszą dymisję Jacka Bednarza muszę cofnąć się do poprzedniego sezonu, a konkretnie do meczu derbowego z Cracovią i spotkania ligowego z Ruchem Chorzów. Właśnie wtedy kibole z tak zwanego „Młyna” rzucili na boisko race, mecz został na chwilę przerwany, a wszystko widział rzecz jasna delegat PZPN. Zajście zostało dokładnie opisane w raporcie, a dzień później do klubu zadzwonił wojewoda Małopolski. Pan Miller podobno postawił Bednarza przed bardzo trudnym wyborem: albo zamknie cały stadion, albo nałoży kary na wszystkich, którzy zasiedli na trybunie „C” (mowa początkowo o jednym spotkaniu). Prezes Wisły wybrał tę drugą opcję, ponieważ wyszedł z założenia, że lepiej zarobić choćby kilka złotych, niż ponieść straty i grać bez publiczności. Niestety nie był to najlepszy wybór, bo jak się okazało, kibice czuli się bardzo pokrzywdzeni i nie rozumieli tej decyzji. Na kolejnym meczu z Ruchem nastąpiła kulminacja niezadowolenia, która została pokazana w dość dziwny sposób. Otóż kilkaset osób postanowiło, że zrobi swojemu bossowi na złość wystrzeliwując zza stadionu kilkanaście rac, które lądowały na spadochronach, a to na murawie, a to na trybunach, gdzie zasiadali rodzice z dziećmi. Bednarz zareagował bardzo zdecydowanie i od razu zablokował konta kibica 430 osobom, które w większości były jednak (podobno) niewinne i dotknęły nawet 11 latka. Od razu powołano się na zasadę domniemania niewinności, ale litości nie było i miarka się przebrała. Przyznajcie jednak, że taki krok PR-owo wygląda w mediach świetnie. Templariusz walczący z niewiernymi, który musi wciąż używać swego oręża do ratowania narodu – brzmi nieźle, ale nie dla fanów byłych mistrzów Polski.
Tu mamy jednak drugie dno całego konfliktu. W tym samym czasie Jacek Bednarz poważnie wkurzył kilku kolesi, których raczej nie wypada denerwować. Do rzeczy: aby zapełnić stadion SKWK wraz z klubem wpadło na pomysł, żeby wprowadzić na tak zwanym „Sektorze szkolnym” bilety za symboliczną złotówkę . Pieniądze miały iść na oprawy i rzeczywiście nie ma podstaw, by sądzić, że kibice przekroczyli tu swoje uprawnienia, czy źle gospodarowali środkami. Wprost przeciwnie, to często oni dbali o to, by na stadionie pojawiali się najmłodsi uczniowie, którzy w przyszłości mogli przecież zapełniać trybuny już po normalnej cenie. Bednarz odebrał im jednak ten przywilej.
– Nie jest prawdą, że tylko dzięki SKWK te dzieci się tu pojawiły. To jest kłamstwo, które ci ludzie kolportują. Mamy sygnały, że te dzieci były kasowane. My dawaliśmy bilety za złotówkę, a oni podstawiali jeszcze puszkę, do której trzeba było coś dorzucić – twierdził były prezes „Białej gwiazdy”.
Wrócę jednak do głównego wątku, bo nie przez kłótnie „złotówkową” w Wiśle poleciały dzisiaj głowy. Po zablokowaniu kont kibica wybuchła już prawdziwa wojna na linii klub-kibice. Dostało się nawet Franciszkowi Smudzie, który został zwyzywany, a na murach pojawiały się wulgarne napisy pod jego adresem. Nie będę ich cytować, bo i tak wszędzie musiałbym dać gwiazdki/kropki. Wciąganie szkoleniowca w ten konflikt to absurd, bo ten nie ma nic wspólnego z tą aferą i zdecydowanie odciął się od całego tematu nie udzielając żadnych wywiadów w mediach. Doszło do tego, że szkoleniowiec krakowian był bliski zrezygnowania z pracy, a przecież osiągał wtedy znakomite wyniki.
Jak wojna to wojna! Bednarz postanowił, że nie ustąpi drugiej stronie konfliktu i wszystko zakończy się na jego warunkach. Mówił: „tych kibiców nie wpuścimy za bandycki napad na stadion„, albo „mam nadzieję, że ci ludzie dotrzymają słowa i oni na mecz z Zawiszą nie przyjdą i być może zrobią nam uprzejmość i nie pojawią się tutaj już do końca swojego życia„. Wypowiadanie w mediach takich słów to głupota i strzał w stopę. Frekwencja zaczęła być coraz gorsza, co dla klubu z takimi problemami finansowymi jak Wisła było katastrofą. Z około 14 tysięcy, spadła początkowo na około 7 tysięcy, a następnie na 5 tysięcy. Obecnie utrzymuje się na poziomie 4,5 – 5 tysięcy, a przecież cały stadion może pomieścić ponad 30 tysięcy widzów. Dodatkowo wiele osób rozwścieczyła konferencja w siedzibie MSW z Radosławem Osuchem i ministrem Sienkiewiczem, gdzie prezes Wisły otwarcie mówił o całym zamieszaniu. Poza tym za jego kadencji wprowadzono na stadion bardzo dużo policji. W dniu meczu w okolicach stadionu pojawiało się coraz więcej patroli, a na stadionie można było natknąć się na funkcjonariuszy operacyjnych. Zaczęło dochodzić do absurdów – ktoś dostał nawet mandat za przeklinanie, co jest kompletną głupotą, ale jakoś w to wierzę, bo sam kiedyś byłem spisany za to, że wyrzucałem śmieci do kontenera – akurat przejeżdżała policja i postanowiła mnie spisać. Tkwiłem więc w dresie, w klapkach, z kubłem w ręku, bez dokumentów i czekałem, aż niezbyt sympatyczny pan wpisze moje dane do odpowiednich rubryk. Policja jest potrzebna, ale wyobrażam sobie jak mogło to wszystko wyglądać na stadionie, gdzie jest dużo emocji, każdy chce się bawić nie mając za plecami oddechu władzy. Zresztą, bratanie się z policją jest w pewnych środowiskach źle widziane…
Chcąc nie chcąc Pan Jacek musiał w końcu choć trochę ustąpić. Dał szansę powrotu wszystkim zawieszonym sympatykom. Warto dodać, że trochę już czasu minęło i kto miał karnet to kilka złotych już bezpowrotnie stracił. Znalazły się jednak osoby, którym bardzo zależało na braniu udział w kolejnych meczach. Na miejscu czekała na nich jednak lojalka, którą musieli oczywiście podpisać. W treści dokumentu był między innymi zapis, że zgadzają się na wszystkie działania klubu. Nic groźnego, ale też nic fajnego i komfortowego. Jak się okazało to jeszcze dodatkowo dolało oliwy do ognia. Wielu mówiło, że to lojalki rodem z PRL-u, a metody Bednarza są podobne do tych stosowanych przez Służbę Bezpieczeństwa. Prezes z tej opresji nie wyszedł więc obronną ręką…
Może nie byłoby jednak całej afery z racami, gdyby nie początkowe nastawienie kibiców. Pamiętam pierwszą kadencję Bednarza w Krakowie, kiedy był dyrektorem sportowym. Od początku miał pod górkę ze względu na swoją piłkarską przeszłość i przywiązanie do Legii Warszawa. Wynalazł kilku piłkarzy, ale generalnie sprowadził na Reymonta masę szrotu i to często przepłaconego. Jirsak, Beto, Ćwielong to tylko przykłady, a przecież dochodzi do tego serial z poszukiwaniami bramkarza dla Wisły. Nic dziwnego, że fani byli źle nastawieni do jego drugiej przygody, która na dodatek była znacznie trudniejsza, bo „Biała gwiazda” znajdowała się w potężnym kryzysie. Kibice, którzy w ciągu 10 lat mogli oglądać mnóstwo sukcesów swojego ukochanego klubu nie byli przyzwyczajeni do takich problemów. Pośrednio oberwało się Bednarzowi, który musiał sprzątać po holenderskich poprzednikach i wprowadził politykę zaciskania pasa. Przy aspekcie ekonomicznym warto zatrzymać się dłużej. Nie wiem czemu, ale kibice uparli się chyba, że to właśnie Bednarz jest przyczyną zadłużenia Wisły. Tymczasem „Mecenas” od razu po swoim przyjściu bardzo uzdrowił system płacowy w Krakowie. Już nie było pensji z kosmosu i życia ponad stan – postawiono na tanich wykonawców i ustawiono górną granicę pensji. Dlatego pożegnano się z Michałem Miśkiewiczem. Po prostu nie było wyjątku dla kogokolwiek… no może poza prezesem. W mediach pojawiła się informacja, że pobiera miesięcznie 40 tysięcy złotych, a w gabinecie spędza jedynie trzy dni w tygodniu. Na reakcję nie trzeba było długo czekać. A jak było naprawdę? Tego nie wie nikt, a informacje podawane na portalach internetowych wcale nie musiały być prawdą. Jeżeli jednak były to już za to Bednarz powinien wylecieć.
Kibice zarzucali szefowi przede wszystkim, że nie ma kompletnie pomysłu na wyjście z obecnej sytuacji finansowej. Już pal sześć ile bierze, byle tylko załatwił grono bogatych i hojnych sponsorów. Tylko czy są to odpowiedni ludzie do pouczania kogoś na tematy ekonomiczne? Zwłaszcza, że dochodziły głosy, że jednak Bednarz coś pozytywnego robi: pomysł jest taki, żeby w najbliższym czasie pozyskać szereg sponsorów, którzy w różnym stopniu będą wspierać klubowy budżet. Mają to być zarówno duże umowy, liczone w milionach (w tym gronie jest miejsce dla sponsora „koszulkowego”), ale też znacznie skromniejsze, takie w których mała firma będzie mogła wpłacać np. kilka tysięcy złotych. Oczywiście każdy, kto zdecyduje się wejść do grona sponsorów Wisły Kraków, będzie mógł liczyć na związane z tym profity reklamowe dla swojej firmy, w zależności od zaangażowania (cytat z Gazety Krakowskiej). Umowa z Totolotkiem miała być pierwszym takim sukcesem, ale fani i tak zarzucili Bednarzowi, że umowa nie jest korzystna dla klubu.
Oczywiście prezesowi obrywało się notorycznie za różne decyzje podejmowane na płaszczyźnie sportowej. Wiele osób nie mogło pogodzić się z pożegnaniem Radosława Sobolewskiego, sporo krakowian miało żal, że Cezary Wilk mógł rozwiązać kontrakt z winy klubu i odejść za darmo, a kilka transferów było po prostu nieporozumieniem. Krąży legenda, że Jan Frederiksen do tej pory ma zawroty głowy po meczu z Lechem całej rundzie jesiennej, a Daniel Sikorski strzela gole tylko w Fifie (rzecz jasna nie swoją postacią). Do tego dochodzi kompromitacja z rumuńskim studentem, który zrobiłby większą karierę w Hollywood niż w futbolu, a także z niejakim Pawłem Hajdukiem – poczciwym bramkarzem, którego wykiwano przy testach, bo ktoś odkrył, że gra w III lidze i ma 30 lat.
Reasumując, Bednarz miał od samego początku bardzo trudną przeprawę w Wiśle. Być może w ogóle jego zatrudnienie było fatalną pomyłką (dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki, ale teraz się już tego nie dowiemy. Trudno powiedzieć co działo się za zamkniętymi drzwiami i czy rzeczywiście „Łysy” wyciągał Wisłę z zadłużenia. Bednarz nic jednak nie zrobił, aby poprawić swoją opinię w środowisku kibicowskim, a nawet pewnie ją jeszcze pogorszył. Wdał się w niebezpieczną rozgrywkę w której od początku było wiadomo, że jest przegranym. Jego zwolnienie było kwestią czasu, bo idee Pana Jacka od początku przegrywały z pieniędzmi uzyskanymi z biletów. Bednarza nie można oceniać jednoznacznie źle, ale też nie można widzieć w nim herosa walczącego z bandytami. Trochę racji miał, ale swoją bitwę prowadził nieudolnie i popełnił zbyt dużo błędów. W tej historii najsmutniejsze jest chyba to, że kilka tysięcy kibiców może zwolnić prezesa jednego z największych klubów w Polsce. Najwięcej ucierpieli na tym oczywiście piłkarze i sama Wisła.
SUKCESY BEDNARZA:
+ zlikwidowanie kominów płacowych
+ utworzenie systemu płatności internetowej (inna sprawa, że jako ostatni klub w Esktraklasie)
+ sprowadzenie wielu dobrych i tanich piłkarzy, takich jak: Stilić, Sadlok, Brożek, Głowacki, Miśkiewicz
+ walka z zadłużeniem
+ próba reform struktur juniorskich. Przekazanie grup TSW
+ Próba wyrzucenia ze stadionów rasizmu, wulgaryzmów i stworzenie komfortowych warunków do oglądania meczów dla rodzin z dziećmi
PORAŻKI BEDNARZA
– konflikt z kibicami po zamknięciu trybuny i brak dialogu z nimi
– brak operatora stadionu i sponsora strategicznego klubu
– przegrane sprawy sądowe z Genkowem, czy Wilkiem
– słaby marketing, problemy z biletami
– lojalki
– obsceniczne gesty w kierunku kiboli na meczu CLJ
– zabieranie SKWK złotówki od biletu (po co?)
– wojna z kibolami doprowadziła do uszczerbku wizerunkowego Wisły (kto teraz będzie chciał tu zainwestować?)
– niepotrzebne podgrzewanie atmosfery w mediach
– brak myślenia: kibic-klient. Bardziej: kibic-bandyta
– sprowadzenie kilku ananasów: Sikorski, Frederisken, Quioto