Bitwa o Anglię wciąż z jednym rannym

W ostatnich latach, po napompowaniu milionami klubów typu Chelsea czy Manchester City, tytuł aspirującego do miana „Bitwy o Anglię” meczu trochę spowszedniał, rozmienił się na drobne, a tego typu nagłówki przed kolejnymi szlagierami angielskiej Premier League mnożyły się w prasowych nagłówkach jak grzyby po deszczu. Dla wielu kibiców obecna forma nie ma jednak żadnego znaczenia, podobnie jak stan klubowego konta czy zajmowane miejsce w tabeli. Najważniejszy mecz w sezonie, derby Anglii i największy klasyk jest tylko jeden – zostanie rozegrany w niedzielne popołudnie na Old Trafford. Bo jakie spotkanie ma aspirować do miana Bitwy o Anglię, jeśli nie dwóch najbardziej utytułowanych angielskich klubów?

Sir Alex Ferguson zawsze przekonywał, że – niezależnie od pozycji odwiecznego rywala zza miedzy w postaci „The Citizens” – dla niego największym meczem jest ten z Liverpoolem, któremu nie dorasta do pięt nawet hiszpańskie El Clasico z Realem i Barceloną w rolach głównych. Wtórował mu Paul Scholes twierdząc, że to najważniejsze starcie na Wyspach Brytyjskich, w podobnym tonie wypowiada się Rio Ferdinand. Wypowiedzi po drugiej strony barykady przytaczać nie ma sensu, wszak dla liverpoolczyków sprawa jest jeszcze prostsza. „The Reds” dawno mistrzostwa nie zdobyli, więc o tym, że mecze z „Czerwonymi Diabłami” są numer jeden przekonywać nikogo nie muszą. O ciężarze gatunkowym tego starcia najlepiej świadczą więc wypowiedzi z Old Trafford, gdzie mimo walk o tytuł z Chelsea, Arsenalem czy Manchesterem City wrogiem numer jeden ciągle pozostali Scouserzy.

– Szkoda, że takie mecze nie decydują o mistrzostwie Anglii – mogli z podniesionym czołem i bez ciśnienia mówić kibice Manchesteru United. Teraz, pod odejściu sir Alexa Fergusona, sytuacja odwróciła się o 180 stopni – to Liverpool patrzy na swojego odwiecznego rywala z góry. Role z zeszłego sezonu się odwróciły. „The Reds” walczą o tytuł mistrzowski, a nie błąkają się – jak teraz United – w okolicach siódmego miejsca. Wreszcie to podopieczni Brendana Rodgersa jadą na Old Trafford w roli faworyta. Teatr Marzeń nie jest już twierdzą nie do zdobycia, a skoro wygrać w czerwonej części Manchesteru potrafiły takie zespoły jak West Bromwich Albion czy Newcastle, to dlaczego ma tego nie dokonać Liverpool z Suarezem i Sturridgem w linii ataku?

Mentalnie dla piłkarzy Manchesteru United niedzielny mecz będzie najważniejszym w sezonie, bowiem rozpocznie serię bardzo wymagających spotkań. Kilkadziesiąt godzin po derbach Anglii na Old Trafford przyjeżdża Olympiacos Pireus wraz z dwubramkową zaliczką z pierwszego meczu 1/8 finału Ligi Mistrzów. Jeżeli jakiś mecz mógłby aspirować do miana tego, w którym United będą mogli złapać oddech przed derbami z Manchesterem City, to wyjazd na Upton Park i walka do upadłego z West Hamem nie byłaby w gronie faworytów. Drugim ważnym czynnikiem psychologicznym jest oczywiście fakt, iż to jest starcie derbowe. Na dodatek z rywalem, który patrzy na mistrzów Anglii z góry. – Oglądanie Liverpoolu walczącego o tytuł jest bardzo bolesne – bez ogródek przyznaje Wayne Rooney.

Liverpool przystępuje do tego szlagieru maksymalnie wypoczęty. Brendan Rodgers dał nawet swoim zawodnikom aż pięć (!) dni wolnego, ponieważ ostatni mecz „The Reds” rozgrywali ponad dwa tygodnie temu. W tym czasie wyleczyć zdążyli się Mohamadu Sakho i Lucas Leiva, chociaż wątpliwe jest to, czy podstawowi w pierwszej części sezonu zawodnicy w układance Rodgersa zameldują się od pierwszych minut w Teatrze Marzeń. Zwycięskiego składu się nie zmienia, o czym pewnie dobrze zdaję sobie sprawę pochodzący z Irlandii Północnej trener klubu z Anfield. Skład ten wyrabia w tym sezonie ponad stan – liveroolczycy są wiceliderem, i choć do prowadzącej Chelsea traci co prawda siedem punktów, to mają jeden mecz zaległy. O tym, co w ataku wyprawia duet Luis Suarez i Daniel Sturridge nie ma sensu mówić. Wystarczy spojrzeć na poniższą statystykę. Biorąc pod uwagę liczbę spotkań do końca rozgrywek, pobicie rekordu duetu Newcastle nie powinno być problemem. A jeśli dołożymy do tego dyskwalifikację Suareza z początku kampanii i kontuzje Sturridge’a…

duety

Najważniejsze będzie pierwsze dziesięć, piętnaście minut. David Moyes i jego piłkarze na pewno widzieli, jak zawodnicy z Anfield Road rozjeżdżali Arsenal, Everton czy Tottenham. Scenariusz był podobny: szturm od pierwszych minut, rzucenie wszystko na jedną kartę już od pierwszego gwizdka sędziego i w końcu całkowita dominacja, kilka bramek i mieliśmy po zabawie. Jeżeli gospodarze będą chcieli zachować marzenia o pierwszej czwórce – a taka jest stawka tego meczu dla Moyesa i jego zawodników – muszą być bardzo skoncentrowani od początku i nie mogą dać się napocząć. Gdy duet Suarez-Sturridge, wspomagany przez Sterlinga, Coutinho i Gerrarda poczuje krew, to nie odpuści. Piłkarze z Merseyside nie zadowalają się jednobramkowym prowadzeniem nawet w meczach z niżej notowanymi rywalami, a co dopiero w starciu z odwiecznym rywalem.

 Dla obu klubów stawką tego spotkania jest nie tylko prestiż i honor. Niedzielne derby będą mieć niebanalny wpływ na kształt tabeli. W kwietniu 1992 roku na Anfield Road piłkarze „Czerwonych Diabłów” musieli wygrać, żeby móc dalej walczyć o mistrzostwo. Ian Rush i Mark Walter pozbawili jednak złudzeń odwiecznego rywala, doprowadzając do zwycięstwa „The Reds” 2:0. Tamtego dnia narodziła się pieśń „You lost the league on Merseyside”. Czy teraz to kibice United, po ewentualnym zwycięstwie, będą mogli zaśpiewać „You lost the league at Old Trafford”? A może kibice Liverpoolu po derbach zanucą wrogom z Manchesteru „Bye, bye Champions League spot”?

MANCHESTER UNITED – LIVERPOOL FC
Niedziela, 16.03., godz. 14:30, Old Trafford

SĘDZIA: Mark Clattenburg
POPRZEDNI MECZ: Puchar Ligi, Manchester United – Liverpool 1:0 (25.09.2013r.)
[sz-youtube url=”https://www.youtube.com/watch?v=svRQmF8mcsg” /]
SKŁADY WG zzapolowy.com:
MUNLIV

TYP zzapolowy.com: 1:3
TRANSMISJA: Canal+Family HD

/Bartek Stańdo/

Komentarze

komentarzy