Kiedy w sezonie 2011/2012 Bolton Wanderers spadał z Premier League, można było spodziewać się szybkiego powrotu na szczyt. Wszak drużyna ta występowała na najwyższym poziomie nieprzerwanie od 10 lat, a jeszcze kilka sezonów wcześniej Sam Allardyce tańczył na krajowych i europejskich boiskach z czarodziejem Jay-Jay Okochą. Dzisiaj to tylko mgliste wspomnienie, a jedyne o czym myślą w Boltonie to przetrwanie.
Sezon 2004/05, rewelacyjna drużyna Sama Allardyce’a zajmuje szóste miejsce w tabeli Premier League, punkt za piątym Liverpoolem i trzy punkty za miejsce premiującym awansem do Champions League. Nie mniej jednak, tak wysoka pozycja pozwoliła Kłusakom na historyczny awans do Pucharu UEFA, a na Reebok Stadium już niedługo miała zawitać europejska piłka. Eliminacje przeszli jak burza, pokonując 4:2 Lokomotiv Plovdiv. W grupie, która liczyła pięć zespołów i tylko dwa żegnały się z rozgrywkami, zdołali uplasować się na trzeciej pozycji dzięki zwycięstwu z Zenitem St. Petersburg oraz remisom z pozostałymi rywalami. Awans do fazy grupowej stał się faktem, a tam czekała już na nich francuska Marsylia. Pierwsze spotkanie zakończyło się bezbramkowym remisem, ale w rewanżu to Francuzi byli lepsi, wygrywając 2:1 i kończąc tym samym piękną przygodę Anglików.
Przebłysk jednego sezonu? Nic z tych rzeczy, w tej samej kampanii zajęli ósme miejsce w stawce, ale już rok później ponownie udało się zakwalifikować do Pucharu UEFA, dzięki siódmej pozycji w ligowej tabeli. Ponownie przeszli przez eliminacje, odprawiając z kwitkiem FK Rabotnicki, a w fazie grupowej… znowu bez porażki! Na trzecim miejscu z sześcioma punktami po wygranej z Crveną Zvezdą i remisach przeciwko Arisowi Saloniki, Sportingowi Braga i przede wszystkim Bayernowi Monachium, któremu urwali punkt na Allianz Arenie, remisując 2:2. Powtórzyli tym samym swoje osiągnięcie sprzed roku, ale kiedy Diouf zapewnił im zwycięstwo u siebie przeciwko Atletico Madryt, nadarzyła się szansa na historyczny awans do najlepszej szesnastki, a bezbramkowy remis wywieziony z Calderon przypieczętował te osiągnięcie. Kolejna piękna przygoda zakończyła się kilka tygodni później, kiedy Sporting Lisbona zwyciężył 2:1 w dwumeczu i wyeliminował Anglików z turnieju.
Forma w lidze pozostawiała już jednak wiele do życzenia. Bolton nie potrafił już przebić się do górnych rejonów tabeli, aż ostatecznie w sezonie 11/12 zremisowali w ostatniej kolejce ze Stoke City 2:2, w bardzo kontrowersyjnych okolicznościach i jednym punktem przegrali walkę o utrzymanie. W klubie wszyscy wierzyli jednak, że kłopoty są tylko przejściowe, a w kolejnym sezonie klub powalczy o awans i w rzeczy samej tak też się stało. Do ostatniej kolejki The Trotters liczyli się w walce o play offy, ale przez remis 2:2 z Blackpool i zwycięstwo Leicester City z Nottingham Forest zajęli siódme miejsce, przegrywając z Lisami różnicą bramek. Kolejne sezony to już zjazd po równi pochyłej, a w ubiegłych rozgrywkach z dużą dozą szczęścia zapewnili sobie utrzymanie na 18 miejscu.
Po tej krótkiej historii oczywistym wydaje się pytanie: Gdzie to wszystko poszło nie tak? Oczywiście kłopoty finansowe w przypadku klubów występujących kilka sezonów w Premier League, przyzwyczajonych do przypływu gotówki z praw telewizyjnych i posiadających w swoim gronie wysoko opłacanych graczy są zjawiskiem zupełnie powszechnym. Problemy te można szybko przezwyciężyć, wracając w ekspresowym tempie do elity, ale kiedy rozbrat z najwyższą klasą rozgrywkową trwa co raz dłużej, w portfelach robi się nieciekawie. W Anglii funkcjonuje nawet sformułowanie „Doing a Leeds”, które nawiązuje do upadku Leeds United, kiedy to w krótkim czasie po występach w Lidze Mistrzów kłopoty finansowe zepchnęły ich do trzeciej klasy rozgrywkowej w Anglii. Taka kolej rzeczy pogrążyła w historii angielskiego futbolu wiele drużyn, jak chociażby wspomniane Leeds czy tułający się w czwartej klasie rozgrywkowej Portsmouth. Zrobienie Leeds groziło także Newcastle United, po sezonie 08/09 kiedy pożegnali się z Premier League. Wtedy jednak pojawiła się pomocna dłoń nowego właściciela Mike’a Ashleya, którego inwestycje uratowały klub przed upadkiem i pozwoliły wrócić do elity już rok później.
Przypadek Boltonu nie różnił się wiele od wspomnianych wyżej. W ostatnich latach na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Anglii przychody klubu były niezwykle niskie w porównaniu do innych klubów. Wystarczy przybliżyć, że pieniądze z praw do transmisji stanowił aż 72% ich pełnych zysków, co stanowiło drugi najwyższy wynik w całej Premier League. Również Reebok Stadium nie przyciągał tłumów na trybuny, a w sezonie 08/09 osiągnął czwartą najniższą frekwencję w całej Premier League, niższą od siedmiu klubów w Championship i jednego w League One. Pieniądze uzyskiwane z biletów nie mogły więc znacząco zasilić budżetu, a w całym sezonie do klubowej kasy wpłynęło z tego tytułu zaledwie 5 milionów funtów, dla porównania w przypadku Porstmouth czy Middlesbrough było to kolejno 11 i 12 milionów.
Pieniędzy brakowało, a piłkarze nie grali przecież za darmo. A że przepłaconych i nietrafionych transferów nie brakowało, potwierdza chociażby przykład Johana Elmandera, który w 2008 roku dołączył do klubu z Toolousy za rekordowe 8.2 miliona funtów, a jego trzyletni kontrakt gwarantował zarobki rzędu 45 tysięcy tygodniowo. Jak łatwo więc policzyć, tylko jeden zawodnik kosztował Wanderers jakieś 15 milionów funtów. Być może sprawy nie potoczyły by się aż tak drastycznie gdyby prezes klubu Phil Gartside zauważył, że jest coś nie tak w oferowaniu 31-latkowi trzyletniego kontraktu i 25 tysięcy tygodniowo, jak uczyniono przy transferze Keitha Andrewsa, wypożyczonego następnie na kolejne dwa sezony. To własnie tutaj przepadła znacząca część gotówki, nieprzemyślane transfery i nieadekwatne pensje.
Jak można się domyślić, spadek do Championship jeszcze pogorszył sprawę, a w wywalczeniu szybkiej promocji i poprawieniu sytuacji materialnej nie pomogło nawet „parachute payment”, wypłacane przez Premier League klubom, które spadły z ligi. Od sezonu 2010/11 kwota ta wynosiła 12 milionów funtów przez cztery kolejne lata, czyli w sumie 48 milionów funtów. W tym sezonie pieniądze z Premier League przestały wpływać, a włodarze klubu nie znaleźli alternatywnego źródła gotówki. Sytuacja klubu zrobiła się wręcz dramatyczna, a według najnowszych danych dług klubu oscyluje wokół kwoty 185 milionów funtów! Dodatkowo klub nie był w stanie pokryć należności wobec piłkarzy pierwszej drużyny za listopad. Właściciel klubu Eddie Davies przyznał, że jest w stanie „podarować” klubowi 185 milionów (większość długów to właśnie pożyczki od właściciela, nie ma żadnych zobowiązań wobec banku), aby tylko przyspieszyć proces sprzedaży Boltonu. Mówi się, że konsorcjum na czele z byłym piłkarzem Deanem Holdsworthem jest w stanie zapłacić Daviesowi 20 milionów funtów.
Działania trzeba podjąć natychmiast, ponieważ abstrahując od kondycji finansowej klubu, ta sportowa jest wręcz dramatycznym stanie, a drużyna po 19. kolejkach zajmuje ostatnie 22. miejsce z 12 punktami na koncie. Tylko jedno zwycięstwo w dziewiętnastu spotkaniach nie daje wielkich nadziei na pozytywne zakończenie tych rozgrywek, a kolejny spadek w przeciągu kilku lat może sprawić, że Bolton podzieli los wspominanego już wcześniej Portsmouth i na dobre utonie w odmętach niższych klas rozgrywkowych angielskiej piłki nożnej.