Bonucci i Allegri – kto rządzi w Juventusie?

Bonucci i Allegri
Mają wszystko – pięć mistrzostw Włoch z rzędu, fotel lidera i kilka punktów przewagi w obecnym sezonie oraz rzadko spotykaną passę 29 kolejnych zwycięstw przed własną publicznością. Na krajowym podwórku nikt nie potrafi wytrzymać z nimi 38-kolejkowego maratonu, w Lidze Mistrzów nie popełnili błędów z przeszłości i awansowali z pierwszego miejsca w grupie, co los nagrodził przystępnym losowaniem w fazie pucharowej. Wydawać by się mogło, że nic i nikt nie może zepsuć najbliższych miesięcy w Juventusie. Chyba że zrobią to sami „Bianconeri”. Dramat w trzech aktach pt. „Bonucci i Allegri” to nie pierwszy problem w drużynie w ostatnich tygodniach, jednak dotychczas wszystko rozchodziło się po kościach. Odesłanie czołowego obrońcy na trybuny przed meczem z Porto w LM to wyraźny sygnał, kto rządzi w szatni. Czy wpłynie to na „Starą Damę” i losy dwumeczu ze „Smokami”?

Bez wejścia do szatni Juventusu trudno ferować wyroki, ale przypuszczam, że tak nie będzie. „Juve” powinno sobie poradzić z Porto, być może z problemami (nawet poważnymi), ale jednak. Jeśli coś eksploduje, to raczej po zakończeniu sezonu – wtedy okaże się, komu z kim jest nie po drodze i dla kogo budynki klubowe okażą się zbyt ciasne. W tym momencie trudno oczekiwać czegokolwiek innego jak chłodnego profesjonalizmu. Możemy się nie lubić, ale póki musimy, będziemy pracować najlepiej, jak potrafimy. Wszyscy doskonale wiemy, że w robocie to często jedyne wyjście. Tym bardziej w futbolu, gdzie zmienić pracodawcę można nieco rzadziej niż w każdym innym zawodzie.

Od początku jednak, pierwsze rysy na nieskazitelnym obliczu mistrza Włoch zaczęły pojawiać się pod koniec 2016 roku. Już wcześniej wszyscy wiedzieli, że Allegri lubi krzyczeć i czasem ponosi go przy linii bocznej. Jednakże po przegranym meczu o Superpuchar Włoch z Milanem w przededniu świąt Bożego Narodzenia nie oberwało się piłkarzom. Szkoleniowiec „Starej Damy” swoją frustracją czy też dezaprobatę wyładował na dyrektorach – krzyków Maxa musieli wysłuchać Marotta i Paratici. Już wówczas wydawało się, że przygoda trenera z Turynem może dobiegać końca. Sam zainteresowany wszystkiemu zaprzeczył, mówiąc, że po prostu puściły mu nerwy, a cała sytuacja nie ma związku z jego przyszłością i ewentualnym odejściem. – Jestem szczęśliwy w Juventusie i mam nadzieję pozostać w Turynie na wiele lat – mówił Allegri.

Ziarno niepewności miało jednak pełne prawo zostać zasianym. Od tego czasu zdarzały się pewne drobne incydenty, które mogły podsycać wątpliwości co do miłości na linii trener–piłkarze. Pod koniec stycznia Juventus grał na wyjeździe z Sassuolo i pokonał „Neroverdich” 2:0. Niby wszystko w porządku, nie ma powodów do złości czy animozji. Nic bardziej mylnego? Paulo Dybala nie zgodził się z decyzją trenera w sprawie zmiany i nie tylko głośno, schodząc z boiska, ją komentował. Napastnik odmówił uściśnięcia dłoni z Allegrim, co sam szkoleniowiec zbagatelizował słowami: – Piłkarze mają prawo być źli, gdy są zmieniani.

Jednakże kilka dni później sytuacja powtórzyła się z Lichtsteinerem. Choć do zmiany podczas derbowego starcia z Interem był przygotowywany Pjaca, to ostatecznie wszedł Alves, który zmienił właśnie Szwajcara. Ten był wściekły, co nie może dziwić, bo w tym sezonie gra zdecydowanie mniej, niż miało to miejsce w ubiegłych latach. Po spotkaniu okazało się jednak, że doszło do nieporozumienia – Stephan podnosił rękę i Allegri gest ten odczytał jako prośbę o zmianę. Wszystko zostało więc wyjaśnione, ponownie sprawy nie było.

Kolejna rysa pojawiła się jednak po piątkowym starciu z Palermo. Dramat pt. „Bonucci i Allegri” to nie było nieporozumienie, nie było to też zwykłe niepodanie dłoni. Leo był zły na trenera, który bardzo długo zwlekał ze zmianą Marchisio, gdy ten wyraźnie w drugiej połowie meczu opadł z sił. Do wybuchu doszło jednak dopiero po straconej bramce w samej końcówce, której obrońca nie mógł przeboleć. Spotkało się to z momentalną reakcją Allegriego: – Ucisz się, dupku i skup się na grze! – miał wykrzyczeć szkoleniowiec w kierunku Bonucciego. – Idź do diabła! – usłyszał w odpowiedzi. Defensor był tak rozwścieczony, że zamiast podziękować kibicom za wsparcie z resztą drużyny, sprintem pobiegł do szatni.

Allegri ponownie próbował wszystko bagatelizować, jednak media podawały informacje o grzywnie nałożonej na zawodnika za całą sprawę. Zrozumiałe, w końcu to trener powinien być najważniejszą postacią w drużynie i moment, w którym pozwoli zawodnikom wejść sobie na głowę, jest najczęściej końcem jego kariery w zespole. Władze klubu powinny natomiast stanąć za szkoleniowcem murem, szczególnie w momencie, gdy piłkarz na oczach świadków wykazuje swoją niesubordynację i w dużej mierze brak szacunku wobec menedżera. Kara nałożona na Bonucciego miała być jednak końcem problemów między panami, wszystko miało być wyjaśnione.

Wszak zbliża się Liga Mistrzów, dwumecz z Porto to idealny moment, by odłożyć animozje na bok i zjednoczyć się. Nic bardziej mylnego – bo jak rozumieć zachowanie defensora, który zamiast z całą drużyną przyjrzeć się ubiegłego wieczoru murawie Estadio do Dragao, wolał usiąść na ławce rezerwowych ze słuchawkami na uszach? Reakcja była natychmiastowa – pierwszy mecz z portugalską ekipą Bonucci obejrzy z wysokości trybun, a w środku obrony zagrają Chiellini z Barzaglim.

Dwójka bardzo doświadczona i dająca wiele jakości, jednak to Leonardo w tym momencie zdawał się być najpewniejszą częścią bloku defensywnego. Allegri mógł zrezygnować z niego również dzięki zmianie ustawienia – „Stara Dama” jakiś czas temu przeszła na 4–2–3–1 z dwoma środkowymi obrońcami. Co jednak, jeśli ktoś z wyżej wymienionej dwójki wyleci z kontuzją? Różnica między Benatią czy Ruganim a Bonuccim jest już zauważalna.

W dodatku należałoby się zastanowić, co z przyszłością Bonucciego w Turynie? Słyszałem już głosy twierdzące, że ot, po prostu dał pretekst do sprzedania go w lecie do Chelsea. Z drugiej jednak strony myślę, że sam zawodnik, że wszyscy piłkarze Juventusu mają tak głęboko zaszczepioną chęć wygrywania, że czasem puszczają im nerwy. Nie tylko w momencie porażki, „Bianconeri” to perfekcjoniści. Każda skaza na idealnym wyniku ich mierzi i złości. Allegri również nie znosi, gdy coś idzie nie po jego myśli. Znamienne są słowa Giorgio Chielliniego, choćby były powiedziane pół żartem, pół serio: – Trener krzyczy podczas meczu tak dużo, że już nie zwracam na to uwagi.

Na podstawowe pytanie odpowiedziałem już na wstępie, ale powtórzę się. Nie wydaje mi się, by cokolwiek miało implodować w drużynie w trakcie sezonu. Mamy bowiem do czynienia z profesjonalistami i nawet Leo się ogarnie. Choćby miał nie pogodzić się z Allegrim, to nie jest głupi. Wie, że swoimi fochami robiłby krzywdę nie tylko szkoleniowcowi, lecz także całej drużynie. Na dumanie nad przyszłością przyjdzie jeszcze czas, podobnie mają się zresztą sprawy ze szkoleniowcem „Juve”, którym ma być zdaniem włoskich mediów zainteresowany Arsenal.

W którą stronę rozwinie się cała sytuacja? Odejdzie jeden, odejdą obaj, a może wszyscy zostaną? Teraz to wróżenie z fusów. Jedno jest jednak pewne – możemy być świadkami bardzo ciekawego lata w Turynie. Dużo bardziej interesującego niż ostatnie, tak obfite w wielkie transfery i podkupowanie gwiazd głównym rywalom.

Dziś wieczorem wszystkie oczy skupione są jednak na Estadio do Dragao. Jak już było wspomniane na wstępie – „Stara Dama” nie ma póki co godnego przeciwnika na krajowym podwórku. Turyńczycy w obecnym sezonie nie tylko mieli kontynuować hegemonię we Włoszech. Wszyscy liczą na ugruntowanie pozycji na scenie międzynarodowej, innymi słowy – na sukces w Lidze Mistrzów. Pierwszy krok o 20:45, bez Bonucciego.