Już od kilku ładnych lat karty przy transferowym stole rozdają głównie Arabowie i Azjaci. Czasami z workiem pieniędzy pod pachą dosiądzie się jeszcze jakiś Amerykanin lub oligarcha z Rosji, ale nawet oni nie potrafią już czasami rywalizować z swoimi śniadymi i skośnookimi rywalami i mówią: pas.
Ci ostatni całkiem niedawno weszli w posiadanie AC Milan, a więc klubu legendarnego, jednego z największych w historii, ale już od dłuższego czasu znajdującego się w cieniu Juventusu, czy nawet mniej znaczących zespołów. Zakochany od dekad w czerwono-czarnych barwach Silvio Berlusconi, nie radząc sobie z przywróceniem im dawnej chwały, poszedł po rozum do głowy i odsprzedał swój ukochany team przybyszom ze Wschodu. Był to zdecydowanie rozwód z rozsądku, gdyż miłość byłego premiera Włoch ku Milanowi nigdy tak naprawdę nie wygaśnie, a sam Silvio jeszcze nie raz zasiądzie na trybunach San Siro, by podejrzeć swoją ukochaną drużynę, jak radzi sobie w objęciach innego.
A radzić ma sobie podobno za jakiś czas świetnie. Wiadomo przecież, że nic nie służy miłości tak, jak nieustanne podgrzewanie temperatury w związku. W futbolu największym afrodyzjakiem są oczywiście pieniądze, a tych nowym właścicielom Rossonerich nie brakuje i prędko nie zabraknie. Długi 18-krotnych mistrzów Italii powoli będą spłacane, a już zimą Chińczycy chcą przystąpić do ofensywy transferowej. To jednak ma być dopiero przystawka przed daniem głównym, gdyż w kolejnych latach zamierzają wpompować w rynek ok. 350 mln euro.
Dużo, bardzo dużo, ale czy wystarczająco, by na poważnie włączyć się do walki z Juventusem o tytuł mistrzowski? Na chwilę obecną wydaje się, że przeznaczenie aż 100 „baniek” na nowych graczy w zimowym oknie transferowym może okazać się ogromnym błędem, którego konsekwencje wszyscy związani z Milanem będą odczuwać jeszcze długo. Wiadomo bowiem, że w styczniu trudno jest wykupić kogoś naprawdę wartościowego, a do wzięcia są zazwyczaj letnie niedobitki, które nie zdołały zmienić pracodawcy przed początkiem września.
Milan potrzebuje na gwałt sukcesu, który – jak się pewnie niektórym wydaje – można zdobyć dziś tylko wtedy, gdy mocno podrasujesz swój skład. Czasami nawet niepotrzebnymi zawodnikami. Wiadomo przecież, że jak masz pieniądze, to nie tylko kupujesz to, co jest ci niezbędne, ale też pozwalasz sobie od czasu do czasu na dodatkowe atrakcje. Trzeba przecież odcisnąć stempel na swojej nowej drużynie, gdyż inaczej powróci tęsknota za Berlusconim, który rządził klubem przez 30 lat.
Mino Raiola stwierdził niedawno, że już niedługo transfery piłkarzy za 200 milionów wejdą w życie. Kto zatem ma przetrzeć szlak, jeśli nie Azjaci? Skoro za Wielkim Murem Chińskim po boiskach biegają już piłkarze wielce przeciętni, aczkolwiek kupieni za ogromne pieniądze, to strach pomyśleć, co się będzie dziać na San Siro. Następcy Berlusconiego dopiero uczą się futbolu, a wiadomo, że nowicjuszy akurat najłatwiej naciągnąć na kasę.
Pieniądze warto mieć, ale też dobrze jest, gdy potrafimy nimi zarządzać. Dziś ludzie z SinoEuropa mają wiele entuzjazmu i chęci do przywrócenia Milanowi niedawnego blasku. Oby tylko nie zatracili się w swoim szaleństwie, bo za chwilę może okazać się, że Pogba czy Higuain wcale nie byli przepłaceni, gdyż za podobne kwoty w europejskiej stolicy mody zakotwiczą futboliści znacznie odbiegający od nich swoimi umiejętnościami. Z Chińczykami interesy wyglądają bowiem tak, że jeśli zechcesz za danego gracza 50 milionów euro, to dadzą ci 60, by pozostawić po sobie dobre wrażenie.
Raiola i jemu podobni tylko czekają zatem, by odebrać od nich telefon i upchnąć im najsłabsze konie ze swoich stajni. Wątpliwe jednak, by były one w stanie pobiec równie szybko, co ogiery „Juve” Realu, Barcelony, czy Bayernu… A przecież o nawiązaniu walki z najlepszymi marzą kibice Milanu, tak ślepo wierzący w praktyki Azjatów.