Co łączy Koreę Południową i Albanię? Więcej niż Wam się wydaje

Giovanni De Biasi i Uli Stielike – to właśnie tym dwóm osobom udało się w pewien sposób połączyć tak odległe od siebie państwa. Jeszcze kilka dni temu obaj pociągali za sznurki w narodowych reprezentacjach. Dziś są bezrobotni. Częściowo na własne życzenie, częściowo przez głupotę tamtejszych związków piłkarskich. O ile Albanię (pomimo ostatnich sukcesów) zawsze będziemy kojarzyć z krajem absurdem i nieprzewidywalnością płynącym, o tyle Koreańczycy z Południa wydawali się bardziej rozgarnięci. Okazało się jednak, że nadają na tych samych falach.

Funkcja selekcjonera reprezentacji wiąże się ze sporą dawką odpowiedzialności. Za wyniki, za wybory personalne, za decyzje podejmowane w trakcie meczu. Można tak wymieniać w nieskończoność. Odpowiedzialność idzie z reguły w parze z zaufaniem, czyli wiarą, że zatrudniona osoba podoła wszystkim powierzonym jej zadaniom. Tu dochodzimy do największego wyzwania – znalezienia balansu. Z jednej strony trener powinien czuć się bezpiecznie na swoim stanowisku, z drugiej strony – na wszelkie niepowodzenia trzeba reagować odpowiednio wcześnie, aby nie obudzić się z ręką w nocniku. Drugie rozwiązanie posiada znamiona porywczości, która nie zawsze jest dobrym doradcą w futbolu. Czy w Korei Południowej i Albanii już niedługo się o tym boleśnie przekonają?

Giovanni De Biasi pracę z reprezentacją Albanii rozpoczął pod koniec 2011 roku. Wówczas na pewno się nie spodziewał, że będzie to jego najdłuższa i chyba najpiękniejsza przygoda w trenerskiej karierze.  Przez niektórych został uznany za cudotwórcę. Po awansie Albanii na ostatnie mistrzostwa Europy, hasło „w Europie nie ma już słabych drużyn” nabrało na wiarygodności. Był jak Dżepetto, który ożywił drewniane kawałki. Awans na mistrzostwa Europy był oczywiście największym sukcesem w historii reprezentacji Albanii. Piękna historia kilka dni temu dobiegła jednak końca. Do przerwania współpracy doszło w stylu iście albańskim – z zaskoczenia.

Władze albańskiego związku piłki nożnej zwlekały z przedstawieniem propozycji nowego kontraktu dla selekcjonera. Zwlekać nie zamierzał natomiast De Biasi i zapowiedział, że po kwalifikacjach do rosyjskiego mundialu rozstanie się z drużyną. Dodajmy, że w przypadku Albańczyków walka w kwalifikacjach była z góry skazana na niepowodzenie. Choćby De Biasi nauczył swoich podopiecznych stawać na głowie i jednocześnie robić pajacyki (jak na Dżepetto przystało), to wciąż nie wystarczyłoby to na pozostawienie w pokonanym polu Włochów lub Hiszpanów. Albańczycy i tak radzili sobie dość dzielnie i w sześciu meczach zgromadzili dziewięć punktów. W niedzielę pokonali na wyjeździe 3:0 Izrael. Przed tym meczem doszło do spotkania De Biasiego z Armandem Duką, prezesem albańskiego związku piłki nożnej. Co z tego wynikło? Na pomeczowej konferencji doświadczony trener wyznał, że tym jakże efektownym zwycięstwem żegna się z pracą, której poświęcił ostatnich sześć lat swojego życia. Prawdopodobnie w  spadku po sobie pozostawi na trenerskiej ławce Paolo Tramezzaniego, swojego byłego asystenta.

Czas pokaże, jakie były przyczyny tej decyzji. Być może De Biasi jest kuszony przez działaczy jednego z włoskich klubów. Duka już po zakończeniu współpracy nazwał go najlepszym trenerem wszech czasów, więc nie należy przypuszczać, iż obaj panowie znacząco się poróżnili. Niestety wiele wskazuje na to, że na takiej decyzji obie strony ucierpią. W Albanii po raz drugi z rzędu będą chcieli trafić szóstkę w totka. Następca De Biasiego będzie miał poprzeczkę zawieszoną niezwykle wysoko, jak na tamtejsze warunki. Z kolei 61-letni szkoleniowiec będzie musiał odnaleźć się w zupełnie nowej rzeczywistości. O mianie „cudotwórcy” przynajmniej na jakiś czas będzie mógł zapomnieć.

W Korei Południowej nikomu nawet przez myśl nie przejdzie, by cudotwórcą nazwać Uliego Stielike. To zdecydowanie mniej skomplikowany przypadek od tego z Albanii. Niemiecki trener nie spełnia oczekiwań, ale wciąż bronią go… wyniki. A w zasadzie to już przestały go bronić, ponieważ właśnie został zwolniony. Brak awansu na przyszłoroczne mistrzostwa świata byłby dla Koreańczyków z Południa katastrofą. Sami czują się na tyle mocni, że niezbyt odpowiada im nawet wywalczenie kwalifikacji w kiepskim stylu. W Korei chyba jednak zapomnieli, że lepsze może być wrogiem dobrego.

Czarę goryczy przelała porażka 2:3 z Katarem. Faktycznie, jest się czego wstydzić. Nie można się dziwić niezadowoleniu koreańskich władz, zwłaszcza że takich wpadek w ostatnim czasie było więcej. Drużyna dowodzona przez Stielike gubiła punkty z zespołami, które do tej pory traktowała jako sparingpartnerów przed poważnymi starciami. Trudno uwierzyć, że to Irak, Chiny czy Syria poczyniły w ostatnim czasie postępy. Raczej to Koreańczycy z Południa znacznie obniżyli loty. Winy za taki stan rzeczy przypisano 62-letniemu szkoleniowcowi.

Słabość Koreańczyków nie była jednak tak bardzo widoczna na tle, co tu dużo mówić, bardzo przeciętnych przeciwników. Częste potknięcia spowodowały, że Iran odskoczył im w tabeli na siedem punktów. Bezpośredni awans na mistrzostwa świata uzyskają jednak dwie najlepsze drużyny z obu grup, a drugie miejsce w grupie A zajmuje Korea Południowa. Trzynaście punktów w ośmiu meczach to nie jest dorobek, który rzucałby na kolana. Jest słaby, ale jak się okazuje – wystarczający na zwycięstwo w wyścigu azjatyckich żółwi. Na ostatniej prostej Koreańczycy chcą wrzucić wyższy bieg, więc zdecydowali się na dość ryzykowną zmianę. Jej skutki mogą być opłakane.

Wiele można zarzucić Stielike, ale na pewno zdążył poznać własną drużynę. Doskonale wie, gdzie leżą jej dobre i złe strony, nawet jeśli nie potrafił tej wiedzy odpowiednio spożytkować. Nowy trener Koreańczyków będzie musiał dopiero się tego nauczyć. Od początku pracy będzie znajdować się pod presją. Zostanie rzucony na głęboką wodę, ponieważ w dwóch ostatnich kolejkach Korea Południowa zmierzy się z Iranem i Uzbekistanem. Najprawdopodobniej to właśnie bezpośredni bój z Uzbekami zadecyduje o tym, która z drużyn będzie mogła rezerwować bilety do Rosji, a która trafi do baraży. Oba pojedynki będą starciami wagi ciężkiej. Ewentualne dwa ciosy zadane przez rywali mogą okazać się nokautujące.

W tej chwili trudno oceniać trafność decyzji podjętych w Albanii i Korei Południowej. Stopień ich ryzyka jest jednak olbrzymi, co już w najbliższej przyszłości może odbić się na nich czkawką. Czasem lepiej zmądrzeć dopiero po szkodzie, niż samemu ją wywołać.

 

forBET – Zarejestruj się z kodem EURO21, wpłać 100zł, a na Twoim koncie pojawi się 250zł!