Mecz Czechów z Duńczykami wcale nie potoczył się według zapowiadanego scenariusza. Wygrać mieli nasi południowi sąsiedzi, a skończyło się na dwubramkowej wygranej ekipy z północy Europy (4:2).
Eksperci w mediach licytowali się na to, ile goli strzelą dziś piłkarze z krainy Krecika. Zapowiedzi czasami bywają bardzo trafne, ale rozmywają się w momencie rozpoczęcia spotkania. Tu może nie tak dosadnie, ale jednak potoczyło się podobnie.
Już od początku było widać, która drużyna jest mocniej naładowana przed tym spotkaniem. Czesi wiedzieli, o co grają, ale do upragnione celu droga była bardzo długa. Nasi południowi sąsiedzi musieli wygrać ze swoim rywalem dosyć wysoko, więc idealnym scenariuszem była szybka bramka na początku spotkania. Duńczycy się tego spodziewali, więc skutecznie ograniczali dostęp do swojego pola karnego i na dużym spokoju rozgrywali piłkę. Z przodu mieli przecież szybkiego Zohorę, do którego można było adresować prostopadłe podania.
Wynik spotkania w 23. minucie spotkania otworzyli Duńczycy. Wspomniany wcześniej Zohora poszukał Andersena, ten fantastycznie się obrócił i scenariusz na piękną bajkę Czechów zaczął się sypać jak domek z kart.
Na odpowiedź jednak nie musieliśmy długo czekać, bo już cztery minuty później bramkę na 1:1 zdobył jeden z najlepszych zawodników Czechów – Schick. Precyzyjnym i silnym strzałem zza pola karnego napastnik Sampdorii otarł łzy swoich kibiców i tym samym Pepiczki wracają do gry.
Od tego momentu mecz wyraźnie przyśpieszył i byliśmy świadkami akcji za akcję. W 35. minucie na prowadzenie po raz kolejny wyszli Duńczycy i tym razem zrobił to właśnie Zohore, który wcześniej asystował przy golu Andersena. Napastnik wykorzystał dośrodkowanie w pole karne i czubkiem buta zmienił tor lotu piłki.
Czesi próbowali dogonić wynik podobnie jak za pierwszym razem, ale mało co, a Duńczycy skończyliby mecz już w pierwszej połowie. Zwycięstwo wymagało jednak podjęcia pewnego ryzyka. Do przerwy wynik jednak się nie zmienił i Czesi mieli parę chwil na to, by powiedzieć sobie w szatni kilka męskich słów.
Obraz spotkania w drugiej połowie prawie się nie zmienił. Była dynamika, były wymiany ciosów. Można było zadawać sobie pytanie – która ekipa pierwsza siądzie. Prawda jest jednak taka, że poza pojedynczymi przestojami nie było tu miejsca na odpoczynek. Jak widać w tych młodych piłkarskich płucach ukryte są ogromne pokłady tlenu.
Siedem minut po rozpoczęciu drugiej połowy do wyrównania doprowadził Chory, który chwilę wcześniej pojawił się na boisku. Dośrodkowanie z lewej strony boiska, główka i gol. Bierna postawa duńskiego bramkarza była jednak naganna i to właśnie jego można głównie winić za stratę tej bramki.
Kolejne 15-20 minut to serie intensywnych i groźnych ataków z obu stron. Był to chyba jeden z lepszych fragmentów meczu w wykonaniu Czechów, bo było widać, że bramka na 2:2 dodała im wiatru w żagle. Duńczycy jednak z ogromnym spokojem starali się robić swoje. Widzieli, że Czechom mocno zależy na zwycięstwie, więc wystarczyło ustawić się z szybkimi zawodnikami na kontrę.
Duńczycy dobili rywali w 72.minucie. Ładna oskrzydlająca akcja i zagranie piłki wzdłuż bramki stworzyły sytuację dla Zohory, który nie mógł tego zmarnować.
Wynik spotkania ustalił Ingvartsen, który również zdobył bramkę po wejściu z ławki. Akcja była bliźniaczo podobna do tej przy golu na 3:2, więc można było w tym dostrzec wytrenowane schematy zagrań.
Duńczycy, wygrywając ten mecz, pokazali, że na tym turnieju nikt nie odpuszcza i dla tych młodych chłopaków jest to ogromna szansa na pokazanie się. Trener Czechów już przed meczem podjął ryzykowną decyzję i ustawił swój zespół bardzo ofensywnie. Bezstronni kibice chyba mogą być zadowoleni. W końcu zobaczyli kapitalne widowisko!