Cześć, mam na imię Wojtek i nikt mnie nie docenia

25 maja 2005 roku. Jerzy Dudek zostaje bohaterem Liverpoolu, a po jego interwencjach – nie tylko tych znanych jako „Dudek dance” w serii rzutów karnych – dokonuje się znany do dziś „cud w Stambule”. Polak ma swoją chwilę, jest na ustach całego piłkarskiego świata. 3 stycznia 2008 – Artur Boruc zostaje wybrany przez „La Gazzetta dello Sport” trzecim bramkarzem świata, tuż za Gianluigim Buffonem i Julio Cesarem. W międzyczasie zachwyca oczywiście w barwach Celtiku, któremu wielokrotnie ratuje skórę także m.in. w Lidze Mistrzów. To były czasy, w których wydawało się, że w kontekście bramkarzy nam, Polakom, nie może przytrafić się nic lepszego.

Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, można mieć jednak dość wyraźny niedosyt. W końcu Jerzy Dudek może i zapisał się w historii, ale często przytrafiały mu się duże błędy i bywał „elektryczny”. Do tego do wielkiej piłki (Premier League) trafił mając dopiero 28 lat, a miejsce w pierwszym składzie „The Reds” utrzymał zaledwie przez cztery sezony. Artur Boruc? W swoim „prime” bramkarz wybitny, w 2006 roku pojawiały się nawet głosy, że interesuje się nim sama Barcelona. Kompilacje z jego najlepszymi interwencjami będziemy wspominać z nostalgią jeszcze prawdopodobnie przez wiele lat. W tym przypadku jednak także nie da się nie odnieść wrażenia, że kariera Polaka mogła zostać poprowadzona lepiej. Celtic? Fiorentina? Southampton? To nawet nie jest skraj wielkiej piłki.

Tymczasem mamy koniec 2019 roku. Polska piłka pod względem indywidualnych jednostek nie miała się tak świetnie od dawien dawna, a w tym miejscu moglibyśmy oczywiście piać peany na cześć Roberta Lewandowskiego. Zostajemy jednak w temacie bramkarzy – w końcu na tym polu także mamy się czym chwalić. Fabiański, Skorupski, Drągowski, Gikiewicz, czy kilku innych młodziutkich, dopiero pukających do poważnej piłki golkiperów. Na niedostatek porządnych fachowców nie możemy narzekać, ale ponad nimi wszystkimi jest jeden – Wojciech Szczęsny. Zawodnik, który już jako 16-latek został wypatrzony i ściągnięty przez Arsenal. Który w wieku 19 lat został wypożyczony do Brentford. Najpierw na miesiąc, potem do połowy stycznia, a ostatecznie do końca sezonu. To wystarczyło, by w 2015 roku fani „The Bees” wybrali go najlepszym golkiperem dekady. Bramkarz, którego Arsene Wenger ogłosił numerem jeden jeszcze przed 21. urodzinami Polaka. Ten, który niedługo potem zatrzymywał Barcelonę w wygranym 2:1 meczu. Umówmy się – w taki sposób moglibyśmy opisywać Szczęsnego bez końca.

Obecnie 29-letni warszawianin jest podstawowym bramkarzem Juventusu. Klubu, w którym przez niemal dwie dekady dzielił i rządził Ginaluigi Buffon. Zdajecie sobie sprawę, jak wymagające były poszukiwania kogoś, kto będzie mógł godnie przejąć schedę po legendarnym Włochu? Można to porównać do momentu, w którym było wiadomo, że sir Alex Ferguson żegna się z Manchesterem United i trzeba będzie kimś go zastąpić. Polak nie tylko dostąpił tego zaszczytu, ale zrobił to w taki sposób, że Juventus absolutnie nie odczuł jakiejkolwiek straty. Żaden kibic „Bianconerich” nie ma dziś powodu, by tęsknić za „Gigim” między słupkami. Wręcz przeciwnie – patrząc na niektóre „popisy” niemal 42-latka, kiedy już dostaje szansę gry, zaczynamy się poważnie zastanawiać, czy nie wybiła najwyższa pora, by zawiesić buty na kołku.

Szczęsny przede wszystkim unika tego, co najczęściej wytyka się bramkarzom na najwyższym poziomie, czyli tak zwanych „wylewów”. Trudno wskazać chociaż dwie/trzy bramki wpuszczone przez Polaka w barwach „Starej Damy”, po których najchętniej zakryłoby się oczy, by nie patrzeć na powtórki. Jeśli już traci bramki, najczęściej są to sytuacje, w których miał do powiedzenia niewiele, albo nawet nic. Solidność, pewność, równa wysoka forma, a do tego wszystkiego charakter, którym powinien wykazywać się jeden z szefów obrony. Każdy, kto wie choć trochę na temat osoby „Gigi” Buffona, zdaje sobie sprawę, jak kluczową osobą jest on także dla szatni. Wojtek nie jest „szarą myszką”, przy której zawodnicy czuliby się inaczej, mniej pewnie. Po włosku mówi tak, jakby żył w Italii nie od 2015, a od 2005 roku. Jest inteligentny, jest duszą towarzystwa i z pewnością przyczynia się w znacznym stopniu do dbania o atmosferę. Jeśli dołożymy świetne parady, jak choćby w ostatnim meczu ligowym z Lazio, mamy obraz bramkarza kompletnego.

A teraz pomyślmy o grupie najlepszych golkiperów świata, albo przynajmniej tych, których się za takowych uważa. Alisson, Ter Stegen, Oblak, Ederson, Neuer (na pewno wg Loewa), De Gea kiedy ma swój dzień, a dla coraz większej liczby osób nawet Onana. W czołowej trójce czy nawet piątce, co miesiąc/kwartał/rok przewijają się w kółko niemal te same postaci, ale wciąż próżno szukać wśród nich nazwiska „Szczęsny”. W piłce znane są już nam pojęcia zawodników „overrated” i „underrated”. Polski bramkarz bez wątpienia należy do drugiej grupy. W Romie posadził na ławce wspomnianego Alissona, w Juventusie z powodzeniem zastąpił legendę. Gra w klubie, który dominuje w jednej z topowej lig i na dobrą sprawę nie różni się niczym np. od takiego Bayernu. Większym prestiżem byłaby obecnie jedynie gra dla któregoś z hiszpańskich bądź angielskich gigantów. To jak widać nie wystarcza.

Wojciech Szczęsny śmiało może być nazywany najbardziej niedocenianym bramkarzem świata, jeśli mówimy o ścisłej czołówce. Idealnym potwierdzeniem tego mogą być słowa Thomasa Ravelliego, byłego znanego szwedzkiego bramkarza. 60-latek został zapytany o naszą kadrę w kontekście przyszłorocznych mistrzostw Europy, gdzie w grupie Szwedzi zmierzą się m.in. właśnie z Polską. Ile o nas wie? – Niewiele. Kojarzę tylko Roberta Lewandowskiego – odparł. Dopiero kiedy zapytano go o innych, np. tych z Serie A, dodał: – Tyle że ja Serie A raczej nie oglądam. W ogóle nie śledzę tak wielu meczów, a jeśli już, to koncentruję się na bramkarzach. Wiem, że macie ich dobrych. Ten z Juventusu też mi się podoba, wcześniej grał w Arsenalu.

Właśnie tak to wygląda. Bramkarz, który w 2014 roku zdobył Złotą Rękawicę Premier League, a trzy lata później zachował najwięcej czystych kont w Serie A (14), jest „tym z Juventusu”. To oczywiście skrajność, biorąc pod uwagę, że pan Ravelli powinien znać się na piłce, ale nawet na naszym podwórku nie wygląda to dużo lepiej. Od lat trwa dyskusja, kto jest lepszy – Szczęsny czy Fabiański. Nie ujmując niczego Łukaszowi, który jest świetnym fachowcem i wyróżnia się w Premier League, rynek zweryfikował obu. Takie rzeczy nie dzieją się przypadkowo. Jeden zakotwiczył w Swansea, w której prawdopodobnie grałby do dziś gdyby nie spadek walijskiej ekipy w 2018 roku. Drugi odnalazł się i przebił w nowej, wymagającej lidze, zwracając na siebie uwagę „Starej Damy”, mimo że Arsenal żegnał go bez żalu. Cytując klasyka – „to są te detale”. Postrzeganie Szczęsnego w światowym futbolu jest nieco rozczarowujące i pozostaje jedynie trzymać kciuki, by ludziom kiedyś otworzyły się oczy. Najważniejsze jednak jest to, co widzimy na murawie. Tam Wojtek radzi sobie wybornie i oby pozostało tak jak najdłużej.

Komentarze

komentarzy