Z Piotrem Parzyszkiem jest troszkę jak z Yeti – wzbudza zainteresowanie, przez co wielu zdążyło o nim usłyszeć, ale zobaczyć już się nie udało. 23-letni napastnik strzela obecnie gola za golem w holenderskim De Graafschap i sumiennie pracuje na transfer. Czytelnicy, którzy znają go od kilku lat, mogą mieć wrażenie, że podobne informacje kiedyś już słyszeli. I faktycznie, wszystko się zgadza, były młodzieżowy reprezentant Polski właśnie kończy karną rundę za błędy młodości i wraca na pozycję, którą zajmował trzy lata temu.
Parzyszek jest zapewne jedną z najpopularniejszych osób w Doetinchem. To właśnie w tym mieście swoją siedzibę ma klub De Graafschap, dla którego nasz napastnik zdołał już strzelić w całej karierze 59 bramek. Konkurencji nie ma jednak dużej, ponieważ w miasteczku mieszka tylko nieco ponad 50 tysięcy ludzi. Bohater tekstu wciąż jest młody i głodny sukcesów, dlatego należy przypuszczać, że sławę zdobytą w Doetinchem z chęcią zamieni na możliwość występów w nieco poważniejszych rozgrywkach niż zaplecze holenderskiej ekstraklasy. Pierwszy raz na podbój piłkarskiego świata ruszył w 2014 roku, ale dość szybko wrócił z podkulonym ogonem. W obecnym sezonie miał odbudować pewność siebie i ponownie zwrócić na siebie uwagę. Koledzy z drużyny zadania mu nie ułatwiają, ale Parzyszek sobie radzi – po trzydziestu dwóch kolejkach ma na swoim koncie dwadzieścia jeden goli i w klasyfikacji strzelców zajmuje drugie miejsce. O tak wysokiej pozycji może tylko pomarzyć cała drużyna, która po wczorajszym zwycięstwie (i kolejnej bramce swojego najskuteczniejszego gracza) awansowała na 13. lokatę.
Strach pomyśleć, gdzie bez Parzyszka znajdowałoby się De Graafschap. Przecież jeszcze przed rokiem ta drużyna występowała w Eredivisie. Co prawda spadła z hukiem, ale nie zapowiadało się, że zupełnie się nie odnajdzie w drugoligowej rzeczywistości. Nasz napastnik nie opuścił w tym sezonie ani jednego spotkania ligowego, a bramkę strzela średnio co 135 minut. Jakiś kryzys, seria meczów bez wpisania się na listę strzelców? Nic z tych rzeczy, jeszcze się nie zdarzyło, aby niemoc Parzyszka trwała dłużej niż przez dwa spotkania z rzędu. Bywało za to tak, że 23-latek urodzony w Toruniu jednym golem się nie zadowalał i aplikował rywalom większą dawkę. Tak było chociażby w meczu 3. kolejki z młodzieżową ekipą Utrechtu, kiedy popisał się hat-trickiem. Niby jest się czym pochwalić wśród znajomych, ale nie dajmy się zwariować – rywale o piłce na poważnym poziomie słyszeli co najwyżej w wiadomościach sportowych.
A na co stać samego Parzyszka? Wraz z końcem sezonu kończy mu się kontrakt, więc chętnych nie powinno brakować. Zgłosi się zapewne ktoś z holenderskiej ekstraklasy, choć o zainteresowaniu ze strony Ajaksu czy Feyenoordu mowy raczej nie będzie. Po prostu, za wysokie progi na Parzyszka nogi. Jeśli jednak usługami bramkostrzelnego napastnika zainteresuje się któryś z holenderskich średniaków, niespodzianki nie będzie. Skauci mają zapewne od dawna jego nazwisko w notesach, a sam zainteresowany regularnie dostarcza powody, aby przyjrzeć mu się z bliska.
Niewątpliwie interesującym posunięciem byłoby ściągnięcie Parzyszka nad Wisłę. Zawodnik nigdy nie grał w ojczyźnie, ponieważ jako dziecko wyemigrował do Holandii i tam rozpoczął swoją piłkarską edukację. To właśnie dlatego postanowiliśmy porównać go do Yeti. Jeśli już trafiłby do ekstraklasy, łatwiej byłoby o klarowną opinię, jakim jest piłkarzem. Przez lata łudziliśmy się przecież, że Tomaszowi Cywce uda się przedostać do Premier League, a stamtąd już prosta droga do drużyny narodowej. Kiedy 28-latek z Gliwic powrócił do Polski i zasilił szeregi Wisły Kraków, okazało się, że nic wielkiego nie prezentuje i do tej pory nie wyróżnia się na tle pozostałych ligowców. Z Parzyszkiem mogłoby być podobnie. Tym bardziej, że jego dotychczasowe podboje poza granicami Holandii nie kończyły się najlepiej.
W styczniu 2014 roku Parzyszek podpisał kontrakt z Charlton Athletic. To do tej pory największy klub, w którym miał okazję grać. No dobra, teraz trochę przesadziliśmy, słowo „grać” jest nie na miejscu, ponieważ trzy minuty (!) spędzone na boisku to trochę za mało, aby użyć właśnie tego czasownika. Swoją drogą, ciekawe, czy w tym jedynym występie zdołał choć raz dotknąć piłki lub celnie podać. Następnie nastała seria wypożyczeń z brytyjskiego klubu, która nie przyniosła zamierzonego skutku. Parzyszek wciąż był niechcianym gościem w Londynie, aż wreszcie kontrakt rozwiązano.
Cała historia zatoczyła koło, ponieważ Parzyszek wrócił w miejsce, z którego wyjechał. Zobaczył na własne oczy, że bramkarze i obrońcy z holenderskiej ekstraklasy nie należą do światowej czołówki i gdzie indziej strzelanie bramek nie przychodzi z taką łatwością. Pozostaje nam tylko wierzyć, że tym razem Parzyszek się nie sparzy i wraz ze swoim menedżerem pokusi się o trafniejszy wybór. To ma prawo się udać.