Piłka nożna nie znosi stagnacji. Co chwilę pojawia się ktoś, przez kogo opadają nam szczęki i nie ma żadnej reguły co do tego, kto to będzie. Łatwiej zrozumieć, kiedy dzieje się to za sprawą światowej sławy gwiazd, ale to by było przecież zbyt proste. Nie dowierzaliśmy, obserwując mało znanego Vardy’ego bijącego rekord van Nistelrooya, zdobywając 13 bramek w 11 kolejnych ligowych meczach. Nie dowierzamy, oglądając chłopaka z Ekstraklasy strzelającego dla Genoi w każdym meczu. Coraz bardziej nie dowierzamy też, patrząc na liczby Paco Alcacera.
Świetne występy w Valencii, pokazanie skuteczności w meczach kadry, w końcu trafienie na Camp Nou, dokładnie w dniu swoich 23. urodzin. Czy można chcieć więcej? Oczywiście, że można, tym bardziej musząc walczyć o skład z Luisem Suarezem. Choć „walczyć” jest tutaj dużym nadużyciem – oczywiste było, że Paco będzie miał za zadanie tylko odciążać Urugwajczyka, a jedyną szansą na regularną grę była wyłącznie kontuzja albo zawieszenie „El Pistolero”. W tak młodym wieku brak rytmu meczowego, prowadzący do utraty pewności siebie, nie jest niczym dobrym, szczególnie w klubie generującym na zawodnikach ogromną presję. Przełamanie się zajęło Hiszpanowi, potem było nieco lepiej, choć i tak nie można stwierdzić, że był rezerwowym robiącym różnicę. Aż do teraz…
Dwa lata, przy których można pokusić się o stwierdzenie „zmarnowane”, to było już za dużo. W szatni Barcelony dokonano wielu roszad, a jedną z nich było wypożyczenie Paco Alcacera do Borussi Dortmund. Nowa liga to zawsze ryzyko, ale wizja bycia częścią ofensywnie grającej drużyny nie brzmi dla napastnika jakoś strasznie, prawda? Wybór na ten moment wydaje się być strzałem w dziesiątkę, nawet mimo tego, że Hiszpan nie ma jeszcze zagwarantowanego miejsca w pierwszym składzie. W Bundeslidze zaliczył dotąd trzy występy – w debiucie trwającym 23 minuty zdobył bramkę, w kolejnym meczu dostał cztery minuty więcej i dwoma bramkami dał wygraną z Leverkusen, a w sobotę – po dostaniu kolejnych czterech minut więcej – dwukrotnie doprowadzał do wyrównania z Augsburgiem, by w 96. minucie zapewnić wygraną po kapitalnym rzucie wolnym. Aż strach pomyśleć co będzie, jak w kolejnym meczu trener da mu 35 minut…
Alcácer’s 96th minute winner against Augsburg, to complete his hat-trick. ? pic.twitter.com/oFaxdx3UuT
— Fiaz Hamzath (@fiazhamzath) October 6, 2018
Liga swoją drogą, ale Alcacer rozegrał również pełne 90 minut w meczu UCL przeciwko AS Monaco. Gola zdobył (i zmarnował rzut karny), ale nawet mimo tego „zepsuł” sobie średnią. Do zdobycia siedmiu bramek potrzebował jedynie 171 minut, co daje średnią gola co ok. 24 minuty. Takie wyniki są imponujące, gdy jakiemuś zmiennikowi dopisze szczęście i wynik odnosi się do 2-3 trafień. Przy siedmiu to już zdecydowanie wyższa szkoła jazdy. Tym bardziej patrząc tylko na ligę – tam do wpakowania sześciu bramek wystarczyło – uwaga – 81 minut. Średnia? Gol co 13 i pół (!) minuty. Istne szaleństwo.
To wręcz niewiarygodne, by niemal każdym dotknięciem zamieniać piłkę w samonaprowadzający pocisk, lądujący prosto w siatce. Pamiętacie filmy o Johnie Rambo? Nieważne w jakim położeniu się znajdował, zawsze wychodził z niego zwycięsko, przy okazji prezentując równie imponującą skuteczność „strzałów”. Gdyby był piłkarzem, z pewnością prezentowałby się jak Paco Alcacer na początku przygody z BVB. Człowiek od zadań niemożliwych.