Grali w Ekstraklasie przeciwko trenerowi?

Granie przeciwko trenerowi, celowe przegrywanie meczów i inne podobne sztuczki były znane przeciętnemu kibicowi Ekstraklasy, ale do tej pory chyba wszyscy sądzili, że to trochę tak jak z Yeti, albo Człowiekiem Ćmą. Niby ktoś go widział, niby sieje spustoszenie, ale jednak dowodów na to nie ma. 

Z pomocą przyszedł nam dziś Filipp Rudik, która właśnie podpisał kontrakt z Szachtiorem Soligorsk i postanowił pożalić się białoruskim dziennikarzom na obyczaje panujące w Polsce. Były pomocnik Górnika Łęczna udzielał już podobnych, kontrowersyjnych wypowiedzi, jednak tym razem może mieć rację (bo niby po co miałby kłamać). Owszem w naszym pięknym kraju spędził tylko pół roku i piłkarsko nie popisał się niczym nadzwyczajnym, ale mając w pamięci niektóre wiosenne mecze podopiecznych Jurija Szatałowa, chyba można wierzyć Białorusinowi. Choć oczywiście nadal mamy w pamięci jego „anonimowe” konto na jednym z portali, gdzie wyzywał swoich hejterów, albo pokazanie pośladków kibicom BATE. Nie jest to więc zbyt normalny gość, ale zobaczmy co ma do powiedzenia.

– W pewnym momencie zawodnicy podstawowego składu chcieli zwolnić trenera. Mówili, że im nie odpowiada. Powiedziałem im wtedy: No, jeżeli to zrobicie to myślicie, że od razu zaczniecie grać? – wypalił w pewnym momencie Rudik.*

– Kiedy przegrywaliśmy, połowa drużyny w szatni siedziała sfrustrowana, a druga była szczęśliwa. Nie rozumiem, jak to jest możliwe.  Pewnego razu siedziałem na ławce rezerwowych obok piłkarza, który był szczęśliwy, kiedy jego konkurent do walki o miejsce w składzie popełniał błąd – dodał białoruski pomocnik.*

Tym samym były gracz Górnika potwierdził niejako hipotezę o rzekomym graniu przeciwko trenerom w Polsce. Podobne historie gdzieś pojawiały się w kuluarach, ale zawsze po krótkim czasie ulatniały się dość szybko i nie można było stwierdzić czy to prawda, czy tylko polityczna zagrywka jednej ze stron. Trzeba jednak popatrzeć na samo boisko, bo tam kryje się prawda. Zobaczcie, ile razy po miesiącach kaszany i dziadostwa piłkarze nagle się odradzali jak feniks z popiołów, wraz z przyjściem nowego trenera. Ile razy nagle wyniki odwracały się o 180 stopni, a dany klub z przeciętniaka stawał się dominatorem. Ostatnio przypomina się historia Roberta Podolińskiego, którego podobno część szatni niezbyt lubiła zwłaszcza za jego wypowiedzi w mediach i twardą rękę. Potem przyszedł Jacek Zieliński i Cracovia nagle okazała się ligowym kozakiem, kolekcjonerem punktów – drużyną niepokonaną. Innym przykładem może być epizod Michała Probierza w Wiśle, która za jego rządów grała katastrofalnie. Sam Probierz po zwolnieniu skarżył się w mediach, że „starszyzna” uknuła spisek przeciwko niemu i chciała doprowadzić do jak najszybszej zmiany szkoleniowca. Zjawiska paranormalne mogliśmy też zaobserwować w Legii podczas pierwszej kadencji Jana Urbana. Do historii przeszedł też konflikt piłkarzy Śląska z Orestem Lenczykiem. Podobnych historii można mnożyć, ale tu pojawia się pytanie: czy to zdrowe zasady? Czy podobne skandale obserwujemy choćby w Premier League?

Nie i chyba tu tkwi jeden z największych problemów polskiej piłki: brak przygotowania mentalnego. Może właśnie dlatego dużo biedniejsze kluby ze Słowacji, Czech czy Białorusi mogą awansować do Ligi Mistrzów, a Polska wciąż odbija się od niewidzialnej ściany ewentualnie karmiąc europejskie zespoły kolejnymi rezerwowymi. Tam zarobki są dużo mniejsze, juniorzy mają dużo gorsze warunki do rozwoju, a mimo to Viktoria Pilzno, czy Zilina mogły stawić czoła Barcelonie czy Manchesterowi City.

Jeżeli słowa Rudika są prawdziwe, to rysuje nam się dramatyczna, szara rzeczywistość. Przychodzimy na mecz oczekując dobrego widowiska, mnóstwo goli, kibicujemy naszym ulubionym drużynom od dziecka, wydajemy pieniądze na bilety i klubowe gadżety, a potem okazuje się, że to wszystko fikcja, bo kilku kolesi postanowiło skrzyknąć się przeciwko trenerowi, bo coś tam im nie pasowało. To tak jakby chirurdzy skrzyknęli się przeciwko ordynatorowi i prowadzili celowo złe operacje. Po prostu dramat! A potem jesteśmy karmieni taką marną papką, że nie jesteśmy nawet w stanie dotrwać do końca spotkania nie przełączając na inny kanał. Szczerze mówiąc, do tej pory, chyba wszyscy myśleliśmy, że to nieudolność samych piłkarzy z Łęcznej sprawiła, że mieli oni tak słabą rundę wiosenną. Szatałow też kilka razy mocno zamieszał składem, więc można było mieć nadzieje, że tak słabe miesiące to po prostu typowa – sportowa zadyszka beniaminka.

Niestety ze sportem te porażki mogły mieć niewiele wspólnego. Trzeba więc od małego wpajać pozytywne wartości i pracować z psychologami! Tylko tak polski piłkarz może zrobić krok do przodu, bo rezerwy mentalne mamy wciąż ogromne. Starszych piłkarzy ciężko będzie już przestawić na inne tory, ale młodzi mogą, a nawet muszą, od małego uczyć się nie tylko podawać piłki i strzelać bramki, ale też uczyć przygotowywać się do meczów, obchodzić się z pieniędzmi, radzić sobie z lękami i sytuacjami podobnymi jak w Łęcznej.

Na koniec pozostaje mieć jeszcze nadzieję, że to tylko kolejny odpał Filippa Rudika…

 

 

*Tłumaczenie: onet.pl