Zwykło się mawiać, że najlepszą ligą świata jest Liga Mistrzów. To oznacza, że przez analogię, najlepszymi, nieeuropejskimi, rozgrywkami na świecie będzie południowoamerykański odpowiednik – Copa Libertadores. Dzisiaj w nocy rozpoczyna się 59. edycja turnieju o mistrzostwo Ameryki Południowej, która zapowiada się bardzo ciekawie i będzie historyczną, bo ostatnią w dotychczasowym kształcie.
Wszystko za sprawą decyzji CONMEBOL-u, który postanowił, że od 2019 roku zmieniona zostanie formuła finału. Obecnie zwycięzca Copa Libertadores jest wyłaniany przez finałowy dwumecz, co niejako było tradycją wszystkich kontynentalnych rozgrywek poza Europą. Ameryka Południowa chcąc iść tropem Starego Kontynentu decyduje się na jedno-meczowy finał na neutralnym gruncie. Pierwszym gospodarzem finału została peruwiańska Lima i dla Peruwiańczyków to dobra decyzja, gdyż ostatni finał z udziałem ich klubu miał miejsce w roku 1997!
Decyzja teoretycznie kosmetyczna, bo wyłącza z kalendarza właściwie tylko jeden mecz, ale kibice mają jednak obawy czy na jakimkolwiek kontynencie poza Europą ma to sens. Jednym z argumentów są odległości, które w Ameryce Południowej są naprawdę duże. Doświadczyła tego choćby wenezuelska Zulia w ubiegłej edycji Libertadores, gdy na mecze do Montevideo i Chapeco miała ponad sześć tysięcy kilometrów w jedną stronę! To oczywiście największy kłopot dla kibiców drużyn, które znajdą się w finale, ale dla fanów niezaangażowanych emocjonalnie ta decyzja może okazać się dobra, gdyż nie będą musieli czekać do końca rozstrzygnięć półfinałowych i mogą już wcześniej zarezerwować transport oraz noclegi w mieście gospodarza finału.
Zmiana formatu finału dotyczy rzecz jasna spraw wizerunkowych. Władze CONMEBOL z Alejandro Dominguezem na czele chcą zrobić z Copa Libertadores wartościowy produkt oraz przyciągnąć pieniądze. Te kroki to pokłosie niezadowolenia klubów, które jeszcze przed rokiem głośno deliberowały nad stworzeniem własnych rozgrywek, które miały być finansowym eldorado dla największych ekip w Ameryce Południowej. Teraz jednak CONMEBOL sukcesywnie ma zamiar podnosić nagrody dla najlepszych klubów.
We wrześniu ubiegłego roku firma IMG & Perform wygrała przetarg na konsulting oraz prawa marketingowe dotczyące rozgrywek pod egidą konfederacji, a więc Copa Libertadores, Copa Sudamericana i Recopa Sudamericana, na lata 2019-2022 i będzie odpowiedzialna m.in. za opakowanie turnieju oraz sprzedaż praw na nowy czteroletni cykl. Kwota, którą CONMEBOL otrzymał to 1,4 miliarda dolarów. Dodatkowo w tym samym okresie CONMEBOL wraz z IMG & Perform dążą do sprzedaży praw audiowizualnych na rynek południowoamerykański do telewizji otwartych. W ten sposób chcą zwiększyć zasięg rozgrywek, a w efekcie pozyskać dodatkowe fundusze.
Debiutanci
Wśród 47. ekip, którym udało się zakwalifikować do, eliminacji lub fazy grupowej, Copa Libertadores 2018 było trzech debiutantów. Było, bo jeden z nich – ekwadorska Macara – odpadła na samym początku. Na placu boju pozostały dwie bardzo młode ekipy. Jedną z nich jest Delfin z Ekwadoru. Nazwa może śmieszyć, ale to największy sukces dla klubu, który 1 marca będzie obchodził… 29. urodziny. Jak na złość swój pierwszy mecz rozegrają, według miejscowego czasu, 28. lutego. Tyle że jeśli ktoś liczy na fajerwerki, to może się przeliczyć, bo w minionym sezonie ligowym stracili zaledwie 34 gole w 44 meczach!
Swoją drogą to ciekawe, że wśród czterech uczestników CL z Ekwadoru nie było ani jednego ze stolicy – Quito, które obok Caracas i tradycyjnie Brasilii to trzy stołeczne miasta bez drużyny w Libertadores 2018.
Ciekawym przypadkiem jest w obecnej edycji wenezuelska drużyna Monagas. Klub powstały w 1987 roku został mistrzem Wenezueli i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że w Aperturze był szósty, a w Clausurze piąty po rundzie zasadniczej. Właśnie runda zasadnicza jest tutaj punktem wyjścia, bo w Aperturze ograli trzech rywali w play-offach i wygrali pierwszą część sezonu, a na koniec 2017 roku ograli zwycięzcę Clausury – Deportivo Lare i mogli się ogłosić mistrzem kraju. Nawiązali dzięki temu do sukcesów baseballowej drużyny z tego miasta, która była oczkiem w głowie Hugo Chaveza.
RETWEET si crees que la COPA LIBERTADORES es nuestra Champions. ??? pic.twitter.com/jmnEHkqGSy
— Pasión Fútbol (@PasionFutbolFC) February 26, 2018
Faworyci
W przeciwieństwie do Ligi Mistrzów, Copa Libertadores są rozgrywkami dużo mniej przewidywalnymi. W Europie w ostatnich latach niemal bez kłopotów można było przewidzieć zestaw ćwierćfinalistów. W Ameryce Południowej sytuacja jest zdecydowanie bardziej dynamiczna i ma na to wpływ wiele czynników. Przede wszystkim brak stabilizacji – dobry występ oznacza exodus najlepszych piłkarzy do bogatszych lig i budowa zespołu rozpoczyna się od nowa. Najlepszym tego przykładem jest Atletico Nacional, czyli zwycięzca Libertadores z 2016 roku, który do najbliższej edycji przystąpi z trzema piłkarzami pamiętającymi mającymi wpływ na sukces sprzed dwóch lat!
Czy tym razem można Verdolagas uznać za faworyta? Raczej trudno na dzisiaj tak ich klasyfikować, wszak Jorge Almiron dopiero rozpoczął swoją pracę w Kolumbii, a zespół zasiliło – po raz kolejny – duże grono nowych zawodników. Na pewno wśród nich będą: Gremio jako obrońca tytułu, Flamengo z Viniciusem Juniorem – choć nie wiadomo jak długo – River Plate, Cruzeiro, Racing Club z Lautaro Martinezem, który również w lecie może i prawdopodobnie zmieni otoczenie na europejskie, Santos, Corinthians, Independiente, Boca Juniors czy Palmeiras.
Widać jak na dłoni, że tych drużyn, które wymieniamy w roli faworytów jest przynajmniej dziesięć. Co roku jednak mamy niespodzianki. W ubiegłym za takowy można uznać dojście do półfinału przez Barcelone Guayaquil, w 2016 w finale zagrał inny ekwadorski klub – Independiente del Valle. Trzy lata temu do 1/2 doszło paragwajskie Guarani, a w 2014 oglądaliśmy w tej fazie m.in. Bolivar czy Defensor Sporting. Krótko mówiąc nie zawsze pieniądze i nie zawsze potencjał kadrowy pokazuje wszystko, bo w Ameryce Południowej wszystko się może zdarzyć, co pokazały chociażby eliminacje. To właśnie w nich Vasco da Gama pokonało Jorge Wilistermann 4:0, a w rewanżu przegrało na wysokościach takim samym stosunkiem i dopiero w rzutach karnych zdołali się uratować przed kompromitacją.
Talenty
W kontekście Ameryki Południowej słowo odmieniane przez wszystkie możliwe przypadki. Wśród faworytów już zdążyliśmy wymienić najgorętsze nazwiska, które zapewne pojawią się w europejskich relacjach z Libertadores. Podium nietrudno się domyślić, bo wspomnieliśmy o Viniciusie z Flamengo oraz Lautaro Martinezie z Racingu. Do tego grona można dodać Paulinho z Vasco da Gama. Paulinho to kolejny – obok Viniciusa – zawodnik urodzony w 2000 roku i jednocześnie pierwszy piłkarz z dwójką w roku urodzenia, który strzelił gola w Copa Libertadores, bo tak należy uznać jego trafienia z kwalifikacji.
Viniciusa trudno będzie uznać za objawienie, wszak już kosztował 45 milionów euro, ale ma kilku kolegów w podobnym wieku, którzy również mogą pokazać się z dobrej strony – Felipe Vizeu, Lucas Paqueta czy Lincoln – i warto obserwować ich występy. Pozostałe ekipy brazylijskie również mają piłkarzy, na których warto zawiesić oko. W Santosie rzecz jasna najciekawiej wygląda Gabriel, który wiekowo pasuje do naszego zestawienia, choć już został poddany brutalnej weryfikacji na Starym Kontynencie.
Koniecznie trzeba wspomnieć o dwójce wenezuelskich zawodników, którzy zmienili kluby, dzięki czemu zagrają w Pucharze Wyzwolicieli. Wuilker Farinez zasilił szeregi Millonarios, a już zdążył wygrać Superpuchar Kolumbii i obronić rzut karny w meczach ligowych. Yeferson Soteldo został w minionym sezonie najlepszym obcokrajowcem w Chile i zamienił nieduże Huachipato na Universidad de Chile, skąd będzie mu dużo łatwiej się wybić.
Jeśli Millionarios to Kolumbia, a jeśli Kolumbia, to również Atletico Nacional, w którym Carlos Cuesta jest lansowany jako nowy Davinson Sanchez. Cuesta to rocznik 1999, a Jorge Almiron bardzo chętnie wystawia skład z obroną, w której znajduje się właśnie ten młokos.
Tradycyjnie warto zerknąć na Urugwajczyków, którzy cały czas przechodzą odmłodzenie reprezentacji, a nowe potencjalne gwiazdy wychodzą ze szkółek w zastraszającym tempie. W minionym sezonie Defensor Sporting w Libertadores nie grał, ale Maxiego Gomeza dobrze przygotował do bycia jednym z odkryć LaLiga. Teraz warto zerknąć na kogoś z grupy: Facundo Milan, Juan Boselli, Carlos Benavidez czy Ayrton Cougo. Ten ostatni ma w połowie brazylijskie korzenie i chyba nie trzeba tłumaczyć, którego sportowca fanami byli jego rodzice.