Polska piłka klubowa mknie w przepaść. O ile wyniki nie do końca potrafią nam to uświadomić, tak liczby i wszelkie statystyki na tle Europy są dla nas już bezlitosne. W rankingu UEFA już niebawem czeka nas ogromny spadek – aż na 31 miejsce. Depcze nam po piętach już nawet Liechtenstein.
Z jednej strony coraz większa frekwencja na trybunach, więcej kasy za prawa telewizyjne i przepis o młodzieżowcu. Z drugiej marazm w pucharach i wyliczanie krajów, od których jeszcze nie otrzymaliśmy potężnego ciosu w pierwszych rundach eliminacji do pucharów drugiej kategorii. Sympatyk polskich klubów nie ma łatwego życia, o czym niestety przypomina nam ranking UEFA.
W 2016 roku nasz kraj głównie po występach Legii Warszawa w fazach grupowych Ligi Europy oraz Ligi Mistrzów zajmował 16 miejsce. Obecnie jest to 28 lokata, z kolei za rok spadniemy o kolejne trzy pozycje. Tuż za nami znajdują się takie tuzy jak Węgry, Liechtenstein, Litwa oraz Luksemburg. Największą ironią losu jest fakt, że przestaliśmy powoli patrzeć przed siebie, ponieważ ucieka nam Białoruś, Azerbejdżan czy (olaboga) Kazachstan.
Gdyby ktoś majaczył, że z polską piłką jest coraz lepiej, a kluby są fantastycznie zarządzane – na otrzeźwienie ranking UEFA klubów na sezon 20/21 (źródło https://t.co/UbwxVmHQXU). Niezmiennie szokuje.
W 2016 roku było 18. miejsce. Czy ktoś jeszcze w Europie upadł w takim tempie? pic.twitter.com/4uKx8Wjypm— Łukasz Olkowicz (@LukaszOlkowicz) November 2, 2019
Po takich zestawieniach zadajemy sobie pytanie: po co ta cała szopka w ekstraklasie, jeśli teoretycznie uzyskiwane w niej dobre lokaty dają przepustkę do europejskich pucharów, w których natychmiast jesteśmy kompromitowani? Widzimy tutaj analogię do Syzyfa, który także wlókł ten kamień pod górę, aby po jakimś czasie zaliczyć bolesny upadek. To wręcz idealna metafora polskiej ligi.