W poprzednim rozdziale: „Rankiem zadzwonił telefon i wiadomo było, co się szykuje. Dyrektor Lecha dzwonił z zapytaniem, czy już jesteśmy gotowi do wyjazdu, bo pod siedzibę Gwardii miał podjeżdżać zarezerwowany samochód z szoferem. Pojechaliśmy więc z tatą na stadion, skąd razem z prezesem klubu udaliśmy się do Poznania. Mój transfer był więc niemal pewny, wystarczyło złożyć podpis pod kontraktem i gotowe. Sprawdzając w drodze sportowe aktualności, trafiłem na informację, że Robert Lewandowski przeszedł z Bayernu do Manchesteru United za 95 milionów euro”. Całość tutaj.
ROZDZIAŁ 10
Podpisałem. Zagwarantowali mi około tysiąca złotych miesięcznie na początek i przynajmniej jedno powołanie w miesiącu na mecz seniorskiej drużyny. Na co dzień miałem się ogrywać w młodzieżówce i walczyć o uznanie.
Pozytywnie zaskoczyło mnie ciepłe przyjęcie przez władze Lecha. Pytały, czy wszystko w porządku, zobowiązały się zorganizować mi szkołę i zakwaterowanie w internacie klubowej akademii. Dostałem pamiątkową koszulkę, a na niej numer „14”, z którym miałem grać w meczach CLJ.
Na kilka dni wróciłem do domu, aby na spokojnie spakować rzeczy i pożegnać się z chłopakami z Gwardii.
– Super sprawa, stary. Nie spieprz tego – chwalili koledzy, kiedy poszedłem na ich trening, aby ostatni raz z nimi pokopać.
Teraz zyskałem uznanie w ich oczach. Nawet weterani podeszli pogratulować i chłodzili głowy, dzieląc się doświadczeniami. Wiem, że stanąłem przed życiową szansą, i byłem mocno zmotywowany, żeby od pierwszego dnia pokazać, na co mnie stać.
Byłem jednym z tych, którzy kreowali się na odważnych, nie mając jeszcze ukończonych 18 lat. Myślałem, że nic mi nie grozi i do wielkiego świata wejdę z buta. Jednak w chwili żegnania się z rodzicami, którym obiecałem raz w miesiącu odwiedziny, poczułem straszliwy smutek. Wychodząc ze swojego, niemal pustego, pokoju uroniłem łzę. Na półkach zostały puchary i medale, gdzieś dalej kurzyły się pojedyncze modele samochodów, a ze ścian patrzyło na mnie kilka piłkarskich gwiazd z Lewandowskim na czele. Właśnie zostawiałem za sobą całe dzieciństwo i musiałem w jednej chwili stać się dorosły. Moja odważna postawa gdzieś się zagubiła, zapewne schowana na dnie walizki wypchanej wszystkimi ubraniami. Byłem wtedy grzeczniutkim, potulnym synkiem, który chciał choć jeszcze jeden dzień zostać w domu i w pełni spędzić go z rodzicami. Jeśli jeszcze nie poszliście „na swoje”, zapamiętajcie te słowa.
Rodzice odwieźli mnie na dworzec, gdzie już czekał pociąg do Poznania. Tym razem mogłem sobie pozwolić na jazdę pierwszą klasą, ale co mnie to w tamtej chwili obchodziło. Byłem załamany i najzwyczajniej w świecie bałem się nowych wyzwań, bałem się pierwszych dni. Nie wiedziałem, jak od teraz będzie wyglądało moje życie, czy koledzy z zespołu mnie zaakceptują. Jedyne, co wiedziałem, to to, że załatwiono mi miejsce w klasie sportowej w jednym z liceów i pokoju, w którym już czekał jeden z młodych zawodników Lecha.
Kiedy wchodziłem po schodkach do wagonu, obejrzałem się za siebie i pomyślałem: – Właśnie opuszczam krainę dzieciństwa i kiedyś wrócę do niej jako wielki i znany piłkarz. Po policzku poleciała mi łza, przyciskana do boku przez tatę mama coś jeszcze krzyczała, ale byłem strasznie roztargniony i nawet nie usłyszałem, odmachałem tylko. Domyślam się, że było to coś w stylu „powodzenia, wierzymy w ciebie”. Pociąg odjechał, a ja zająłem miejsce w przedziale. Przez całą podróż rozmyślałem, słuchając kawałków Linkin Park na przemian z gwiazdami polskiego rapu, nie zauważałem nawet, że oprócz mnie jechały w tym przedziale jeszcze trzy osoby.
Na miejscu byłem ok. 17 i już czekał na mnie mój nowy trener.
– Jak minęła podróż? – pytał standardowo.
– Dziękuję, dobrze. Nie mogę się doczekać treningu.
Ten zaplanowany był na kolejny dzień, a jeszcze tego samego wieczora miałem zapoznać się ze wszystkimi kolegami podczas pierwszej wspólnej kolacji.
Posadzono mnie przy stole z innymi zawodnikami i mieliśmy się integrować od pierwszych chwil. Dużo rozmawialiśmy, choć dało się wyczuć, że kilku z nich nie pała do mnie sympatią. Najwięcej zainteresowania wykazał Kuba, który gra na pozycji bramkarza. Też nie był stąd i, jak sam przyznawał, jeszcze nie czuł się pewnie. Ok. 21 nakazano nam wrócić do pokojów i przygotowywać się do snu, budziki nastawiono na 8 rano.
Pierwszego wieczora Piotrek, z którym miałem dzielić pokój, nie odzywał się zbyt wiele. Szybko się położył i intensywnie czytał jakąś książkę, a przynajmniej udawał. Cóż mogłem w takiej sytuacji zrobić? Założyłem słuchawki i zamknąłem oczy. Wciąż nie doszedłem do siebie i czułem się nieswojo, wszystko wokół było mi obce. Jedyne, czego chciałem, to grać. Tylko piłka przy nodzę mogła zapewnić mi wtedy spokój ducha.
Zbieżność wszelkich osób i nazwisk jest przypadkowa.