Czy Fernando Santos to trafiony wybór? Jak wyglądały ostatnie dni przed oficjalnym ogłoszeniem nominacji Portugalczyka na selekcjonera? Czy Santos był pierwszym wyborem Cezarego Kuleszy? O tym wszystkim porozmawialiśmy z dziennikarzem Sport.pl, Kacprem Sosnowskim.
Jak pan ocenia wybór Fernando Santosa na stanowisko selekcjonera i jak patrzy pan na doniesienia, że jego praca nie ograniczy się tylko do pierwszej drużyny, ale obejmować ma także system szkolenia?
Jest to dobry strzał zarówno sportowy, jak i marketingowy. Nie mieliśmy nigdy wielu zagranicznych trenerów, ale mam wrażenie, że Fernando Santos w kadrze to nazwisko mocniejsze nawet od Leo Beenhakkera, który wydawał się być przecież prawdziwym trenerskim guru, z przeszłością na ławce Realu Madryt czy Ajaxu. Santos to jednak półka wyżej.
Cezary Kulesza szukając różnych opcji wiedział, że na tym wyborze może najwięcej zyskać. Mając na uwadze sytuację, w jakiej znalazł się PZPN, mam tu na myśli chociażby słynną aferę premiową czy głośną sprawę ochroniarza Roberta Lewandowskiego, wydaje mi się, że Fernando Santos jest taką osobą, która pozwoli trochę to wszystko przykryć, a ponadto nie da kolejnych powodów do zmartwień związanych z wizerunkiem. Widzieliśmy to już chociażby na pierwszej konferencji prasowej, gdzie nowy selekcjoner pokazał, że nie da się łatwo zbić z tropu. To trochę taka stara portugalska szkoła i coś, co mogliśmy zaobserwować także u Paulo Sousy. Santos pokazał już bowiem, że nie zamierza wdawać się w dyskusje z dziennikarzami ani szeroko rozmawiać o kwestiach newralgicznych, bo jest świadomy, że więcej można na tym polu stracić niż zyskać. W moim odczuciu jest to więc bardzo bezpieczny i optymalny strzał.
Mimo wszystko pojawiły się także krytyczne głosy, że pomimo tego, co nasza kadra prezentowała na mundialu, Cezary Kulesza zdecydował się na wybór kolejnego selekcjonera, które preferuje raczej defensywny styl gry…
Nie jestem zwolennikiem takiego przyklejania trenerom łatek. Oczywiście zależy mi na tym, żeby reprezentacja Polski prowadziła miłą dla oka grę do przodu lub żeby w ogóle prowadziła grę do przodu, ale to, że szkoleniowiec przykłada dużą uwagę do formacji defensywnej jest dość logiczne – żaden trener nie chce przecież tracić goli. Gonienie rywala i odrabianie strat nie zawsze szło nam dobrze, więc akurat tej kwestii za bardzo bym się nie czepiał.
Kiedy pojawiła się sprawa rzekomego zejścia Roberta Lewandowskiego z treningu reprezentacji, pomyślałem też, że prezes Kulesza miał trochę szerszy ogląd na to co działo się w kadrze i zdawał sobie sprawę z tego, jakie aspekty należy wziąć pod uwagę przy wyborze selekcjonera. Jeśli rzeczywiście za kadencji Czesława Michniewicza wewnątrz szatni pojawiały się problemy, to możemy się zastanowić, czy gdyby selekcjonerem już wówczas był Fernando Santos, to one też by wystąpiły. W grę wchodzi tu kwestia autorytetu i tego, że Santos po prostu potrafi radzić sobie w takich mniej lub bardziej kryzysowych sytuacjach. Oczywiście bywały okresy w historii reprezentacji, w której mieliśmy już grupę świetnych piłkarzy, jednak mam wrażenie, że ci, którzy są w niej obecnie, są zdecydowanie najbardziej wymagającymi zawodnikami. Tutaj potrzeba było kogoś kto zaimponuje Lewandowskiemu, Zielińskiemu czy Szczęsnemu, którzy przecież w swojej piłkarskiej karierze pracowali z najlepszymi.
Jak wyglądały te ostatnie dni przed ogłoszeniem nominacji Fernando Santosa? Można było odczuć, że nie był on pierwszym wyborem Cezarego Kuleszy.
Na sześć dni przed przylotem Fernando Santosa do Polski miałem już takie przekonanie, że wybór padnie właśnie na niego. Wtedy w Polsce najwięcej mówiło się o Paulo Bento, ale byłem na 99% przekonany, że Bento nie zostanie selekcjonerem. Santos wydawał się po prostu najbardziej optymalnym wyborem. Prezes Kulesza oczywiście musiał mieć jeszcze kilka nazwisk w odwodzie, ale przez ostatnie 10 dni po cichu prowadzono bardzo zaawansowane rozmowy z Santosem. Łukasz Wachowski kilkukrotnie latał do Portugalii, żeby uniknąć przecieku związanego z ewentualnym przylotem do Polski samego trenera lub jego przedstawilcieli.
Od dłuższego czasu wszystko wskazywało na to, że Cezary Kulesza wybierze największe z dostępnych nazwisk, więc można było podejrzewać, że jeśli rozmowy z Fernando Santosem zakończą się pomyślnie, to właśnie były selekcjoner reprezentacji Portugalii zostanie ogłoszony następcą Czesława Michniewicza.
Po kontrowersyjnym rozstaniu z Paulo Sousą wielu wskazywało, że cały ten incydent może sprawić, że władze PZPN będą w przyszłości niechętnie patrzeć na współpracę z obcokrajowcami. Czy w przypadku tak dużego nazwiska jak Fernando Santos, ryzyko nie jest nawet większe?
Sądzę, że Fernando Santos nie popsuje nam wizerunku selekcjonerów z zagranicy. Podobnie zresztą jak tego wizerunku nie zepsuł Leo Beenhakker, który został potraktowany nie fair przez PZPN. Nie uważam, że Santos miałby być potencjalnym argumentem świadczącym na korzyść polskich trenerów. Jeśli możemy zatrudnić trenera z sukcesami, który pracował z najlepszymi, to narodowość nie powinna tutaj grać żadnej roli.
Z zatrudnieniem Fernando Santosa wiąże się jeszcze jedna kwestia, o której wspomina się od samego początku, czyli stosunek kolejnego zagranicznego selekcjonera do polskiej Ekstraklasy. W czasach Paulo Sousy wielu wskazywało, że Portugalczyk wręcz żywi niechęć do naszych rodzimych rozgrywek i piłkarzy, którzy w nich uczestniczą.
Nie było do końca tak, że Paulo Sousa zupełnie zlekceważył Ekstraklasę. Na początku swojej przygody dokonał takiego przeglądu i przetestował kilku wyróżniających się piłkarzy, a na meczach rozgrywanych w Polsce często pojawiali się jego wysłannicy. Przypomnę, że swoją kadencję rozpoczął przecież od powołania dla pięciu piłkarzy z polskiej ligi. Z czasem Sousa weryfikował swoje pierwotne wybory i tych powołań dla zawodników z Ekstraklasy było coraz mniej. W listopadzie roku 2021 z Ekstraklasy nie było już na kadrze nikogo.
Mam wrażenie, że w przypadku Santosa będzie podobnie. Na początku będzie pewnie często pojawiał się na meczach polskiej Ekstraklasy. Sądzę, że już przy okazji pierwszego zgrupowania pojawi się kilka nazwisk z polskiej ligi. Pewnie nie będzie to jakaś powalająca liczba, ale tak naprawdę to grono zawodników z Ekstraklasy, którzy faktycznie mogliby zasługiwać na szansę nie jest przecież wielkie. Skończy się na jednym, dwóch graczach Lecha i kimś z Legii.
Sam fakt, że Fernando Santos zapowiedział, że będzie mieszkał w Polsce i kontrolował co dzieje się na polskich boiskach, z jednej strony ma uspokoić kibiców, a z drugiej pokazać, że Portugalczyk chce mieć wpływ na kwestie szkolenia. Ale to jest wrażenie iluzoryczne.