Bogusław Kaczmarek: To, co stało się w poniedziałek w Gdańsku, nie mieści się w jakiejkolwiek piłkarskiej wyobraźni

Fot: (lechia gdańsk)

Już dzisiaj dojdzie do kolejnych derbów Trójmiasta. Piłkarze Arki i Lechii rozegrali dotychczas osiem takich pojedynków w ekstraklasie. Lepszy bilans zdecydowanie leży po stronie podopiecznych Adama Owena, bowiem Lechia wygrała sześć razy, a dwukrotnie mecze kończyły się remisem. To oznacza, że Arka wciąż czeka na pierwsze zwycięstwo z Lechią w ekstraklasie. Ostatnie wygrane derby w lidze „Żółto-niebiescy” odnieśli dziesięć lat temu. Dzisiaj to właśnie gospodarze wydają się faworytem spotkania, patrząc na ostatnią formę obu drużyn. Lechia w poniedziałek przegrała u siebie z Koroną 0:5. Czy przełamanie nastąpi właśnie w meczu derbowym? O tym wszystkim oraz o kilku innych kwestiach rozmawialiśmy z Bogusławem Kaczmarkiem, który przez lata związany był zarówno z Arką, jak i z Lechią. 

Przypomina Pan sobie porażkę w roli piłkarza albo trenera 0:5?

Bogusław Kaczmarek: Przypominam sobie, ale porażka porażce nierówna. Na pewno rozmiary porażki Lechii z Koroną, bo myślę, że do tego meczu zmierzasz mówią same za siebie. Natomiast ważne w tej porażce jest, to że na własnym stadionie nie oddaje się celnego strzału na bramkę przeciwnika i to najbardziej boli. Nie przypominam sobie, żebym przegrał na własnym stadionie 0:5. Zdarzały się takie wyniki jak 2:3 czy 1:3, ale to były porażki po sportowej walce, gdy trzeba było uznać wyższość przeciwnika, który lepiej był dysponowany w danym dniu. To, co stało się w poniedziałek w Gdańsku, nie mieści się w jakiejkolwiek piłkarskiej wyobraźni.

Lechia wydawała się bezradna i teraz pytanie, czy pięć dni to dużo, czy mało, żeby podnieść się po takiej porażce na mecz derbowy?

Myślę, że szczęściem Lechii jest to, że w tak krótkim czasie po porażce przyjdzie jej rozegrać spotkanie derbowe. Jeżeli w takich okolicznościach nie wydobędzie z siebie maksymalnych pokładów energii, cech wolicjonalnych i dodatkowej motywacji, to w późniejszym czasie mało co będzie w stanie ją pobudzić. Właśnie dlatego może być to niesprzyjające dla Arki.

Za specjalną motywację piłkarzy zabrali się również sympatycy Lechii. Może trzeba by było użyć nawet określeń pseudokibice czy chuligani. Niestety w ostatnim czasie to nie pierwszy taki przypadek, aby kibice brali się za motywowanie swoich piłkarzy. Zdaniem trenera to normalna sytuacja?

Raczej nie jest to rzecz normalna. W przeszłości zdarzało się wiele tego typu wydarzeń, nie tylko w polskiej piłce, ale także w zagranicznej. Frustracja, żal, niechęć, obraza – w ten sposób wielu kibiców Lechii odebrało poniedziałkowy wynik z Koroną. Szkoda, że ludzie nie zawsze panują nad swoimi emocjami i w taki sposób dają im upust. Kibice są od kibicowania, a piłkarze od grania. Myślę, że nastąpiły tu pewne zaburzenia dotyczące idei, które występują w sporcie.

Sam trener prowadzi zajęcia z psychologii sportu na gdańskiej AWF, być może, dla przyszłych trenerów. Czy posiadanie wiedzy z zakresu pedagogiki i psychologii przydaje się w piłkarskiej szatni, chociażby na poziomie ekstraklasy?

Myślę nawet, że są w Polsce trenerzy, którzy na tym bazują. Stosują różnego typu socjotechniki i w jednym czy w drugim klubie to przynosi rezultaty. Natomiast ja uważam, że trzeba to wszystko uporządkować. Oprócz szeroko rozumianej fachowości związanej z piłką trzeba też zadbać o suplementy, jak podstawy przygotowania pedagogicznego. Poza tym dobry trener powinien wiedzieć, jak poruszać się w tym środowisku, bazując na wiedzy anatomicznej, bo to jest związane z biomechaniką ruchu. Najważniejszą jednak rzeczą są w mojej opinii relacje pomiędzy sztabem szkoleniowym a drużyną. Mam na myśli konstruktywny coaching, czyli zarządzanie zasobami ludzkimi w piłce nożnej. Nie jest to łatwe w obecnych czasach, bo często jest to lista 25 zawodników. Wiadomo, że w kadrze meczowej jest ich 18, a gra 14. Trzeba wykazać się dużą elastycznością, aby łączyć relacje sztabu szkoleniowego z drużyną.

Pytam nie bez powodu. Wydaje mi się, że dobrym przykładem trenera wykorzystującego umiejętności motywacyjne jest Leszek Ojrzyński. Przed startem sezonu zbudował dwa składy, jeden z nich z powodzeniem radzi sobie w rozgrywkach Pucharu Polski, a drugi nie najgorzej spisuje się w lidze. Czy piłkarze Lechii nie powinni brać przykładu od Arki, której zawodnicy wyglądają na bardziej zżytych ze sobą? Można odnieść wrażenie, że lechiści po meczu albo po treningu nie spędzają czasu razem. 

No tak, zgadza się. Tylko że w profesjonalnej piłce powinny występować pewne normy zachowań. Piłkarze nie muszą się wzajemnie kochać, nie muszą pałać do siebie różnego rodzaju afektami, ale po prostu muszą się szanować. To wynika z podpisanych kontraktów i ze specyfiki tego pięknego zawodu. Nie wiem, czy te praktyki stosowane przez Leszka Ojrzyńskiego byłyby skuteczne w drużynie Lechii, bo są to dwa różne światy. W Arce to jest sposób na budowanie drużyny, a w Gdańsku widzimy układ superprofesjonalny. Wysoki budżet, nieograniczone możliwości pozyskiwania zawodników na ściśle określonym, ale przyzwoitym poziomie. To jest zupełnie inna bajka.

Rok temu, gdy rozmawialiśmy przed meczem derbowym, to Lechia przyjeżdżała do Gdyni jako lider tabeli i zdecydowany faworyt. Arka była w kryzysie i derby miały być przełamaniem. Teraz wygląda na to, że role nieznacznie się odwróciły. 

Był przełamaniem, ale w prozaicznych okolicznościach. Lechia powinna tamten mecz wygrać przynajmniej dwoma bramkami. O remisie zadecydował rzut z autu, po którym Arka wyrównała. Paradoksalnie, lepsze zawody Arka rozegrała w Gdańsku, natomiast przegrała 1:2. Przez ostatnie 15 minut Lechia się broniła, ale była w sporych tarapatach. Arce niewiele zabrakło do remisu. Derby jednak mają to do siebie, że zawodnicy wyzwalają z siebie dodatkowe pokłady energii czy cechy wolicjonalne, z których wcześniej nie potrafili korzystać. Lepsza gra i wyższa koncentracja to często jest smaczek spotkań derbowych.

Jeśli prześledzimy derbowe mecze w ekstraklasie pomiędzy Arką a Lechią, to „Biało-zieloni” zwyciężali sześć razy i dwukrotnie remisowali. Co ciekawe jednak, w żadnym z tych spotkań Lechia nie wygrała dwoma bramkami. Czyli niezależnie od możliwości finansowych i potencjału piłkarzy przed spotkaniem, na boisku widzieliśmy walkę i pełne zaangażowanie. 

To jest właśnie specyfika meczów derbowych i od tego się nie odejdzie. Jakie to będą derby? Myślę, że będą trochę smutne, bo bez udziału kibiców Lechii, a atmosfera na trybunach dodatkowo podkreśla rangę spotkania. Przeżyłem wiele takich spotkań jako piłkarz i później jako trener, przez co wiem, co czują trenerzy i piłkarze w takim dniu. Dla mnie nie była to żadna niespodzianka, że słabo dysponowana Arka urwała dwa punkty liderowi w poprzednim sezonie. Przeglądałem rano dzisiejszą prasę i dokładnie wczytałem się w to, co powiedział Leszek Ojrzyński. Trener zdaje sobie sprawę z tego, że jest to niebezpieczny mecz dla Arki, bo Lechia zmuszona jest to szukania punktów. W dalszym ciągu ta drużyna ma potencjał piłkarski przewyższający obecne możliwości Arki. Ale jak widzimy w ostatnim czasie, jest to potencjał uśpiony, który nie znajduje potwierdzenia na boisku.

Rok temu przy okazji derbów rozmawialiśmy również o tożsamości dwóch drużyn. Mateusz Bąk, Piotr Wiśniewski i Rafał Janicki to ludzie związani z Lechią, których na próżno szukać w gdańskiej szatni. Jest Sebastian Mila, ale on akurat nie gra zbyt często w ostatnim czasie. 

No tak, ale Bąk i Wiśniewski oprócz Janickiego odgrywali marginalną rolę w zespole. Bąk był trzecim albo czwartym bramkarzem, „Wiśnia” zaliczał statystyczne występy albo nie łapał się do meczowej 18. Janicki dawał pewną wartość, był wiele lat związany z klubem, natomiast więcej trójmiejskiego DNA ma drużyna Arki. Nalepa, Marcjanik, Sobieraj, Szwoch, Siemaszko to ludzie mocno z Arką związani. Nalepa to przykład zawodnika, który trafił do tej drużyny z drużyn juniorskich, ale także z kibicowskiego młyna, gdzie był aktywny.

Panie Trenerze, wrócę jeszcze do tej integracji w zespole. Czy jako trener był Pan zwolennikiem wspólnych wyjść? Z partnerkami lub wypadów samych piłkarzy?

Jest to nieodłączny element tego wszystkiego, co się nazywa pracą nad zintegrowaniem zespołu. To przekłada się na boisko i nie da się od tego uciec. We wszystkich klubach, w których pracowałem, starałem się pielęgnować te bardzo ważne elementy. Wspólnie z żonami i z dziećmi zawodników robiliśmy różnego typu pikniki rodzinne. Można było spędzić czas razem, zorganizować jakieś zabawy dla najmłodszych. Zresztą praktykowałem to w Lechii.

Mówi trener o ostatnim okresie pracy w Lechii?

Tak, w tym ostatnim okresie. Moim zdaniem jest to ważny element, bo wzmacnia to przynależność do miejsca, w którym się żyje i pracuje.

Powiedział Pan, że nie wybiera się na dzisiejsze spotkanie do Gdyni. Skąd taka decyzja i jakiego przebiegu Pan się spodziewa?

Dlaczego się nie wybieram? Doszedłem do wniosku, że obejrzę to spotkanie w domu, bez żadnych większych powodów. Usiądę sobie we własnym „multiroomie” i popatrzę na wydarzenia boiskowe, których jestem ciekawy. Z jednej strony mi szkoda, bo przy okazji derbów spotykam zawsze wielu znajomych ludzi. Nie tylko z boiska, ale z różnych dziedzin życia codziennego, ale postanowiłem sobie, że obejrzę mecz na spokojnie. Jaki będzie wynik? Jak to w derbach, obstawiam, że wynik zakręci się wokół remisu. Jest to pewien frazes i banał, ale może zadecydować dyspozycja dnia. Lechia ma takich piłkarzy, którzy potrafią przesądzić o wyniku, chociaż brak Peszki i Haraslina na skrzydłach stanowi pewien problem. To głównie ci piłkarze kreowali grę Lechii wiosną. W słabszej dyspozycji jest natomiast Dusan Kuciak. Oby te derby były ciekawe, prowadzone w sportowej atmosferze i żeby sędzia nie musiał korzystać z VAR-u, bo dla mnie sama idea jest słuszna. Przeraża mnie natomiast czas podejmowania decyzji – zrobił się dyskusyjny klub filmowy. Idzie sędzia, zagląda pod płachtę, tak jakby główny nie mógł zastosować się do sędziów VAR. Zanim sędzia przejdzie pół boiska i obejrzy powtórkę, to ci z VAR-u mogą już kilkukrotnie podjąć decyzję i udzielić podpowiedzi głównemu.

Czyli podziela Pan opinię Nenada Bjelicy w kwestii VAR-u?

Aż tak to nie, bo on przesadza. Absurdem jest, że piłkarze jednej i drugiej drużyny szarpią sędziego, kłócą się. Dobrze, że nie kopią tych wszystkich kamer monitorujących ich grę. Natomiast to nie jest ani „circus”, ani „skandaloza”. Nie wiem, czy Nenad Bjelica znajdzie gdzieś robotę w lidze bez VAR-u. Technologia wchodzi w codzienność naszego życia, tym bardziej w sporcie.

Trudno żeby Chorwat trafił do Premier League albo do Bundesligi. Tam VAR-u jeszcze nie ma. 

Nie wiem, czy VAR tam nie pójdzie, czy Nenad Bjelica. W każdym razie jestem za tym, ale niech to będzie przyspieszenie decyzji. Podczas meczu Wisły z Legią targi trwały ponad dwie minuty. Spekulacje, czy był karny, czy nie było karnego. Sędzia powinien dostać sygnał z wozu, że ich zdaniem jest taka decyzja i koniec. Natomiast jeśli uważa, że widział lepiej z perspektywy boiska i czuł inaczej całą sytuację, to niech weźmie na siebie odpowiedzialność i niech podejmie suwerenną decyzję.

Zwłaszcza że sędzią VAR jest często inny arbiter, który prowadzi mecze ligowe i nie tylko. 

Na przykład sędziuje jako główny Musiał, za stolikiem jest sędzia międzynarodowy Stefański i supermiędzynarodowy Marciniak i na odwrót. No to przepraszam, jeśli oni nie potrafią z czterech ujęć podjąć decyzji, to coś tu nie gra. Oczywiście zdarza się, że ktoś podejmie złą decyzję, ale VAR był po to wprowadzany, aby zmniejszyć liczbę kontrowersji i decyzji, które wypaczają wynik. Jeżeli na dwadzieścia decyzji jedna będzie kontrowersyjna, to i tak zmniejszy się margines błędu.

Rozmawiał: Jakub Treć

Fortuna: Odbierz 110 zł na zakład bez ryzyka + do 400 zł

 

 

 

 

 

 

 

 

Komentarze

komentarzy