Drużyna Woking występuje w National League i nie ma bogatych sponsorów. Tylko nieliczni zawodnicy mają kontrakty umożliwiające utrzymywanie się z gry w piłkę. Dla większości z grających to dobra zabawa. Każda drużyna na Wyspach ma swoich kibiców. W tym przypadku może niezbyt licznych, ale wiernych i zmobilizowanych. Podczas jednego z meczów ich podstawowy zawodnik i najlepszy strzelec w zeszłym sezonie Scott Rendell doznał groźnej kontuzji kolana, która wymaga operacji. Zabieg i rehabilitacja miały kosztować zawodnika około 10 tys. funtów. Miały, ponieważ z pomocą przyszli kibice, którzy zrobili zrzutę i w 24 godziny zebrali ponad 6 tys. funtów. Później pomógł również Harry Arter były gracz Woking, a obecnie występujący w Bournemouth i jeszcze kilku innych graczy występujących na angielskich boiskach. Największą jednak rolę w zorganizowaniu całego „pozytywnego zamieszania” zrobili fani Woking.
“Dla nas to obowiązek. Przecież to jeden z nas, facet, który daje nam wiele radości w każdym meczu. Nie było osoby, która nie wrzuciłaby kilku funtów do koszyka. Małe kluby mają to do siebie, że wszyscy się dobrze znają i to też ułatwiło sprawę. Zawodnicy nie otrzymują tygodniówek na poziomie Premier League, a kluby nie mają swoich klinik, czy armii lekarzy. Scott to nie jest facet, który oszczędza się podczas meczów. Takie rzeczy się zdarzają, a teraz wie, że może na nas liczyć. Wspierali nas ludzie z całego świata” – mówi jeden z kibiców.
Co ciekawe kolega z drużyny Scotta Giuseppe Sole miał podobną kontuzję w 2012. Wtedy również z pomocą przyszli kibice.
Futbol w niższych ligach ma swój klimat. Trybuny może nie są wypełnione do ostatniego miejsca i mecze ogląda niekiedy jedynie kilkaset osób, ale walki, pasji i dopingu nie brakuje. Wstęp na niektóre mecze jest darmowy, ale nikt nie odmawia dorzucenia się do puszki. Pieniądze uzbierane w taki sposób są przeznaczona na klub, na wspólnego grilla, na opłacenie autobusu dla drużyny, na wszystkie bardzo prozaiczne rzeczy. Jak mówią Anglicy – Every little helps.