Czasami wydaje nam się, że piłka nożna jest troszkę nienormalna, prawda? Zdarzają się sytuacje, w których wygrywa drużyna będąca znacznie słabsza na boisku, czasem drużyna niepozorna wygra z gigantem, a jeszcze w innym przypadku grę przerwie coś nieoczekiwanego.
No ale zlitujmy się – takie sytuacje w poważnym futbolu zdarzają się raz na jakiś czas. Zwykle co dwa czy trzy wielkie turnieje, może rzadziej. Okazuje się jednak, że futbol kobiecy potrafi być jeszcze bardziej zaskakujący. Wszystkie trzy przypadki, o których napisałem, zdarzyły się bowiem… w ciągu zaledwie kilku godzin – w ćwierćfinałach mistrzostw Europy, które rozgrywane są w Holandii.
Mecze 1/4 finału podzielono na dwa dni. Zaczęło się niepozornie. Holenderki bowiem zgodnie z oczekiwaniami pokonały Szwecję 2:0. Jeszcze tego samego dnia wieczorem miał zostać rozegrany pojedynek Niemek z Dunkami. Nikt nie przewidział jednak, że nad stadionem w Rotterdamie rozpęta się megaulewa. Wyjście z szatni przeciągano zatem najpierw o 5, później o 15 minut. Okazało się jednak, że grać w takich warunkach się nie da i ostatecznie mecz przełożono na następny dzień.
Drugie spotkanie ćwierćfinałowe rozpoczęło się zatem z kilkunastogodzinnym opóźnieniem. Dalej już wszystko miało być jednak „normalnie”. Niemki, które od 1989 roku tylko raz nie zdobyły mistrzostwa Europy (w 1993 roku odpadły w półfinale), szybko wyszły na prowadzenie w pojedynku z Dunkami, które w tej rywalizacji przybrały rolę Dawida walczącego z Goliatem. Z każdą kolejną minutą to one nabierały jednak pewności siebie i atakowały. Na początku drugiej połowy udało im się sensacyjnie doprowadzić do wyrównania, a po bramce ani myślały zwolnić. Był grad strzałów, poprzeczka, masa obron, aż w końcu… w 83. Theresa Nielsen znakomitym strzałem głową ponownie skierowała piłkę do bramki, ustalając wynik na 2:1.
Zwycięstwo Danii w ćwierćfinale jest w kobiecym futbolu wydarzeniem absolutnie bezprecedensowym. Już na etapie ćwierćfinału z rywalizacji odpadły Niemki, żegnając się tym samym z nadzieją na siódme (!) mistrzostwo Europy zdobyte z rzędu. Ba! Nasze zachodnie sąsiadki z turniejem żegnają się po świetnych trzech meczach, w których straciły zaledwie jedną bramkę. A dodatkowo eliminują je Dunki, a zatem zespół, który na mistrzostwach świata nigdy nie wyszedł z grupy, na igrzyskach olimpijskich nigdy nie zagrał, w Europie dochodził najwyżej do półfinału, a na obecnym turnieju wyszedł z grupy tylko dzięki niespodziewanemu zwycięstwu z Norwegią w ostatniej serii spotkań.
Porażka reprezentacji Niemiec w takich okolicznościach nie była jednak jedyną sensacją dnia. Już kilka godzin później doszło bowiem do kolejnej. W trzecim z ćwierćfinałów Austria zmierzyła się z Hiszpanią. Krótki rysopis obu zespołów? Bardzo proszę. Hiszpanki to drużyna pokroju Danii. Nie znaczą co prawda wiele, ale grać potrafią i choć z grupy wyszły przy wielkim szczęściu, nie można było się z nimi nie liczyć. Austriaczki zaś po raz pierwszy w historii awansowały na duży turniej (NIGDY wcześniej nie były na EURO, MŚ ani IO). Grupę wzięły szturmem, notując trzy pewne zwycięstwa. Mimo to ich styl gry nie powalał.
Stwierdzić w tej sytuacji, że Hiszpanki były faworytkami spotkania, byłoby nadużyciem. To one były jednak zespołem, który w przeszłości pokazywał znacznie więcej. Ponadto na boisku zdecydowaną przewagę miała „Lu Furia Roja”. Piłkarki z Półwyspu Iberyjskiego oddały aż 17 strzałów, przy zaledwie jednej próbie rywalek. Do tego aż 65% czasu utrzymywały się przy piłce, wymieniając przy tym trzy razy tyle podań, co Austriaczki. Prawdę mówiąc, patrząc wyłącznie na styl gry – zmiotły swoje konkurentki z murawy. Pozostał jednak tylko jeden mankament – bramki. Te nie padły przez 120 minut. Doszło zatem do karnych, w których dominujące Hiszpanki jeszcze raz mogły popisać się swoją nieskutecznością. Podczas gdy Austriaczki wykorzystały wszystkie swoje próby, po drugiej stronie nerwów nie wytrzymała Meseguer. Pudłując sprawiła, że rywalki nadal swój debiut uznać mogą za nadzwyczaj udany.
Jeśli ktoś myślał zatem, że kobiecy futbol jest nudny, wystarczyło jedynie kilka godzin, aby obalić tę tezę. Na początek ośmiokrotne mistrzynie Europy (z czego sześciokrotne z rzędu), po niesamowitym zamieszaniu związanym z ulewą, przegrały pojedynek z „Kopciuszkiem”, a następnie Hiszpanki udowodniły jak niewiele może dać statystyczna przewaga podczas meczu ćwierćfinałowego, a tegoroczne debiutantki – Austriaczki, wykonały kolejny krok w stronę medali. Ba! Wiadomo już, że sensacja nas nie ominie. W półfinale bowiem Austria zmierzy się z Danią.