Wszyscy prawdziwi kibice piłki nożnej wiedzą, jak ogromne emocje potrafi ona generować. Z piekła do nieba i odwrotnie. Rozumiemy, kiedy kibice są wściekli na swoich ulubionych zawodników po słabym meczu, jednak wszystko ma swoje granice. Przynajmniej powinno mieć.
Zarejestruj się z kodem GRAMGRUBO i graj BEZ PODATKU!
Dokładnie wczoraj minęło 25 lat od tragicznej śmierci Andresa Escobara. Kolumbijski obrońca po pechowej interwencji zdobył bramkę samobójczą na mundialu w USA w 1994 roku, w meczu z gospodarzami turnieju.
10 dni po tym meczu, kiedy wrócił do rodzinnego Medellin, został sześciokrotnie postrzelony po wyjściu z klubu nocnego, w którym był z przyjaciółmi. Zmarł po przewiezieniu do szpitala. Motyw? Każdy jest niedorzeczny. Odwet za odpadnięcie z turnieju, za przegrane u bukmacherów pieniądze… Piłka ma łączyć, nie dzielić.
Niestety w wielu miejscach futbol jest wręcz religią. Jest traktowany tak obsesyjnie, że ludzie przestają myśleć trzeźwo. Niemal dokładnie ćwierć wieku po tamtej tragedii przekonał się o tym William Tesillo. 29-letni obrońca zmarnował „jedenastkę” w ostatniej serii rzutów karnych sobotniego starcia z Chile. Kolumbia pożegnała się z Copa America, a na reakcje nie trzeba było długo czekać.
Kiedy to się skończy?
Po meczu setki pogróżek otrzymał nie tylko zawodnik, ale także jego najbliżsi. – Ufamy, że Bóg dotknie serca tych ludzi, którzy wypisywali te rzeczy i oni zrozumieją, że to jest futbol – mówił ojciec piłkarza. – Mogłabym je czytać kilka godzin – wyznała z kolei Daniela Mejia, żona 29-latka, mówiąc o otrzymywanych wiadomościach.
Szkoda, że w Kolumbii wciąż nie zrozumieli, że to sport. Sport, w którym każdy daje z siebie wszystko i marzy o triumfie. Gdyby jednak zawsze było tak, jak się chce, piłka nie byłaby piłką. Escobar powinien być ostatecznym znakiem, że trzeba wyhamować. Tymczasem po ćwierć wieku kolejny kolumbijski piłkarz musi się bać i słuchać strasznych rzeczy, podobnie jak rok temu Carlos Sanchez, Uribe czy Bacca. Nie tędy droga Kolumbio…