Krystian Bielik, czyli największa niespodzianka niedzieli w Ekstraklasie. 16-letni środkowy pomocnik to kolejny zawodnik akademii Legii Warszawa, który skorzystał z napiętego kalendarza gier stołecznej drużyny i otrzymał od Henninga Berga szansę debiutu na najwyższym szczeblu rozgrywkowym.
Norweski szkoleniowiec „Wojskowych” od dobrych kilku tygodni co rusz wprawia w osłupienie obserwatorów, desygnując na mecze ligowe utalentowanych zawodników, którzy dotychczas ogrywali się jedynie w meczach juniorów oraz trzecioligowych rezerw. Berg po raz pierwszy zaskoczył jeszcze przed startem rozgrywek, gdy w meczu o Superpuchar przeciwko Zawiszy wystawił w wyjściowej jedenastce stopera Mateusza Wieteskę oraz jego rówieśnika, Adama Ryczkowskiego (obaj z rocznika 1997). W meczu o „prestiżowe” trofeum zagrali też: Robert Bartczak (1996) oraz trójka z rocznika 1994: Kalinkowski, Moneta i Kurowski. Opinia ekspertów była wówczas jednoznaczna: Legia olała mecz, który sama chciała zorganizować i poszła na łatwiznę, tymczasem…
Młoda gwardia stołecznego klubu kolejne szanse otrzymuje również w znacznie poważniejszych spotkaniach. Szkoleniowiec drużyny mistrza Polski stwierdził, że „nie da się grać na dwóch frontach czternastoma zawodnikami”. Właśnie dlatego konsekwentnie wystawia w podstawowym składzie chłopaków, którzy przez rozpoczęciem sezonu prawdopodobnie nie marzyli nawet o regularnych występach.
Bielik, który partnerował dziś w drugiej linii Helio Pinto, o swojej obecności w meczowej osiemnastce dowiedział się przed dwoma dniami. Wczoraj, na treningu przedmeczowym spotkało go jeszcze większe zaskoczenie – z ustawienia wywnioskował, że na murawę Pepsi Areny wybiegnie od pierwszej minuty. Jak przyznał w przerwie, w rozmowie z Pauliną Czarnotą-Bojarską, nocą budził się dwukrotnie. Jednak gdy Daniel Stefański zagwizdał po raz pierwszy, po młodym rozgrywającym nie było widać większej tremy.
Ba, zaryzykuję stwierdzenie, że to raczej Portugalczyk Pinto partnerował dzisiejszemu debiutantowi, który w początkowej fazie gry wyróżnił się kilkoma niezłymi podaniami, w tym idealnym przerzutem na prawą stronę do wbiegającego Bereszyńskiego. Ogólnie Bielik starał się cały czas być pod grą, inteligentnie przyjmował piłkę i zagrywał ją do wysoko ustawionych skrzydłowych oraz napastników. W drugiej połowie trochę „zgasł”, ale do ostatniego gwizdka poruszał się po boisku z inteligencją właściwą starym ligowym wyjadaczom.
Jakości zabrakło za to pozostałym aktorom dzisiejszego spotkania. Jacek Kiełb po raz kolejny przegrał walkę z samym sobą – co z tego, że raz po raz uciekał prawym skrzydłem Łukaszowi Monecie, skoro w kluczowych momentach jak zwykle podejmował fatalne decyzje. Najbardziej charakterystyczny przykład: po podaniu w poprzek Bereszyńskiego i złym przyjęciu Wieteski, kielczanie wyprowadzają kontrę w przewadze trzech na jednego. Kiełb nie zagrywa jednak ani do Markovicia, ani do Chiżniczenki – zamiast tego strzela obok słupka.
Anielską cierpliwością musi wykazywać się od początku sezonu Ryszard Tarasiewicz. W linii obronnej co tydzień wystawia parodystów: Ouatarrę i Leandro (fatalny błąd przy pierwszej bramce), a z braku laku na pozycję ofensywnego pomocnika przesuwa Pawła Golańskiego, który prawdopodobnie nie grał tam nigdy dotąd. Na skrzydłach szarpać starają się wspomniany wcześniej Kiełb oraz Michał Janota, jednak ten drugi poza pewnością siebie w przedmeczowych wywiadach nie prezentuje nic nadzwyczajnego.
Rzeczywistość jest dla zespołu ze świętokrzyskiego brutalna. Podopieczni Tarasiewicza zgromadzili jeden punkt w sześciu spotkaniach i razem z Zawiszą oraz Piastem stanowią tercet drużyn nadających się co najwyżej do pchania karuzeli/tarcia chrzanu. Walka o utrzymanie zapowiada się w tym sezonie fascynująco.
Na koniec – z kronikarskiego obowiązku – trzy fakty. Jakub Kosecki w dzisiejszym meczu wystąpił jako kapitan Legii i zagrał bardzo kiepskie spotkanie. Swoją setną bramkę w lidze zdobył Marek Saganowski, który przez 20 minut gry udowodnił, że wciąż jest o dwie klasy lepszym napastnikiem niż Arkadiusz Piech. Debiut na polskiej ziemi zaliczył były reprezentant Francji, Olivier Kapo.