Mamadou Coulibaly to jeden z przykładów, że żadne przeciwności losu nie mogą stanąć na drodze do marzeń. W 2015 roku ryzykował życie, wsiadając na łódź pełną uchodźców. Zrobił to, nie umiejąc pływać. Dwa lata później już wiedział, że podjął dobrą decyzję, choć na Starym Kontynencie nie od razu wszystko ułożyło się jak należy. Niespełna miesiąc temu zadebiutował jednak w Serie A i mógł ze szczerym uśmiechem powiedzieć – „Jestem szczęśliwy”.
– Wyszedłem z domu z plecakiem. Rodzicom powiedziałem, że idę do szkoły. Nie odzywałem się przez trzy czy cztery miesiące, wyłączyłem telefon. Myśleli, że nie żyję.
Tak swoją opowieść rozpoczął Coulibaly w niedawnej rozmowie z „La Gazzetta dello Sport”. Młody chłopak nie pochodził ze skrajnie biednej rodziny. Sam przyznaje, że miał co jeść. Jego ojciec, z zawodu nauczyciel WF-u, nie chciał nawet słuchać o tym, że syn może grać zawodowo w piłkę. Liczyła się tylko edukacja, futbol był mrzonką, dziecięcym pragnieniem, które przeminie z wiekiem. Mamadou postanowił jednak zaryzykować życie w pogoni za marzeniami. Wiedział jednocześnie, że jeśli tylko mu się powiedzie, pomoże całej rodzinie.
„Kupiłem bilet do Maroka. (…) Później było już gorzej”
16-letni chłopak wyszedł z domu do szkoły i nigdy nie wrócił. Zamiast tego wsiadł do autobusu relacji Dakar–Maroko, blisko trzy tysiące kilometrów drogi. Bez dalszego planu, bez pieniędzy, bez perspektyw. Po przyjeździe spał w porcie i gdyby nie zrządzenie losu, być może byłby tam po dziś dzień. Traf jednak chciał, że zauważył go pewien marynarz, który po kilku dniach zaproponował mu miejsce łodzi płynącej do Francji. Coulibaly przyznaje, że nie była to typowa tratwa, jakie często można zobaczyć w wiadomościach. – Była większa, przewoziła nie tylko nas, 20 chłopaków, ale również jedzenie. Niebezpieczeństwo nie było więc aż tak duże, jednak piłkarz nie umiał wówczas pływać. Gdyby doszło do wypadku i zatonęliby, 16-latek nigdy nie spełniłby swoich marzeń.
We Francji odnalazł swoją ciotkę w Grenoble, wkrótce wyjechał jednak do Livorno za namową pewnego mężczyzny. Miał załatwić mu testy w kilku zespołach, ale ulotnił się już pierwszej nocy po przybyciu do Włoch. Coulibaly pozostał w obcym kraju, nie znając języka i nie mając pieniędzy ani dokumentów pozwalających na okres próbny w miejscowej drużynie. Trafił na ulicę, gdzie dzień szczęśliwy to taki, w którym zasypia się bez uczucia głodu. Trafił do Rzymu, gdzie dowiedział się, że spora senegalska kolonia znajduje się w Pescarze.
Wsiadł więc do pociągu, oczywiście bez biletu, by szukać szczęścia w nowym mieście, gdzie mógłby liczyć przynajmniej na pomoc rodaków. Niestety pomylił przystanki, wysiadł za wcześnie. Trzy noce spędził na pobliskim boisku, nim z ulicy zgarnęła go policja. Jako nieletni trafił do domu zastępczego w Montepagano. – Przybrani rodzice bardzo mi pomogli, dzięki nim mam dokumenty, jestem tu legalnie. Mieszkam z nimi zresztą do dzisiaj.
Choć przechodził testy w Cesenie, Sassuolo, Ascoli oraz Romie, to dopiero w Pescarze udało mu się wyróżnić na tyle, by zaproponowano mu grę w drużynie młodzieżowej. Sen zaczął się spełniać.
Kibicuję Milanowi od dziecka
W zespole „Delfinów” zaczynał jeszcze, gdy prowadził ją Massimo Oddo. Choć byłego już szkoleniowca wspomina bardzo dobrze, to dopiero Zdenek Zeman włączył go do dorosłej drużyny i dał wielką szansę od pierwszych minut meczu z Milanem. Ekipą, której Coulibaly kibicuje od najmłodszych lat. Mecz zakończył się remisem 1:1, a 18-latek rozegrał przyzwoite 90 minut. Szczególnie zważywszy na fakt, że musiał kryć Gerarda Deulofeu. – Wiedział, że sobie poradzę. Wiem, że jestem dobry – mówił z rozbrajającą szczerością po końcowym gwizdku. Jego agent dodawał natomiast, póki co wciąż bardzo na wyrost – Przypomina mi Pogbę.
Wczoraj przeciwko Empoli rozegrał kolejną godzinę w Serie A, a jego drużyna zremisowała 1:1 i jest coraz bliżej spadku do drugiej ligi. 18-latek zaliczył jednak solidny występ, który „La Gazzetta” wyceniła na szóstkę (w dziesięciostopniowej skali).
Tata Coulibaly, zbiórka pieniędzy i szczęście
– Gdybym powiedział tacie, że jestem we Francji – od razu kazałby im wracać – przyznał Mamadou w rozmowie z „La Gazzettą”. Ten sam tata przed meczem z Milanem przeprowadził zbiórkę pieniędzy, by móc obejrzeć debiut ligowy syna w Serie A w płatnej telewizji. Udało się i dumni rodzice mogli zobaczyć, jak marzenie ich dziecka się spełnia. Najprawdopodobniej nie mieli jednak okazji usłyszeć pomeczowego wywiadu, w którym ich syn mówi proste i jakże piękne zarazem słowa:
– Jestem szczęśliwy.
Przy tym piłkarz Pescary nie zwalnia tempa, wciąż potrafi marzyć i wyznacza sobie kolejne cele: – Chciałbym reprezentować swój kraj, chcę zagrać dla Senegalu. Trudno mieć wątpliwości, że Coulibaly dopnie swego. Zdążył już bowiem pokazać, że niemożliwe nie istnieje.