Złe dobrego początki. Marcin Kamiński pewnym punktem Stuttgartu i kandydatem do gry w reprezentacji

Marcin Kamiński
(Zdjęcie: VfB Stuttgart)

Po wielu latach spędzonych w Poznaniu, latem ubiegłego roku Marcin Kamiński postanowił odejść. Nowy klub znalazł dość szybko, a okazał się nim spadkowicz z Bundesligi, VfB Stuttgart. Dziś drużyna z miasta mercedesa jest na dobrej drodze do powrotu do elity, a mocnym punktem jej defensywy jest właśnie Polak.

Z Lecha odchodził za darmo po tym, jak wraz z końcem poprzedniego sezonu wygasał jego kontrakt. W jego końcowym okresie przy Bułgarskiej dało się zauważyć, że 25-latek potrzebuje zmian, nowych wyzwań. W szczytowych momentach bił się przecież o miejsce w składzie dorosłej reprezentacji, ale póki co wystąpił w niej tylko cztery razy. Zawsze czegoś brakowało, aby mógł być powoływany częściej i m.in. to miało się zmienić po transferze.

W Stuttgarcie od razu po spadku postawili sobie jasny cel: powrót do Bundesligi. W tym celu dokonano odpowiednich transferów, a wśród wybrańców znalazł się polski defensor. Początki miał trudne. Cały sierpień przesiedział na ławce rezerwowych, a potem przesunięto go nawet do rezerw. Tam miał złapać rytm meczowy i rozegrał trzy spotkania w odstępie kilku tygodni.

W tym czasie na Mercedes-Benz Arenie nie było najlepiej. Zamiast walczyć o awans, w pewnym momencie VfB był nawet na 9. miejscu. Niedługo potem zwolniono trenera Josa Luhukaya, a do czasu znalezienia nowego stery objął jeden z asystentów – Olaf Janssen. Pod koniec września przyszedł obecnie pracujący szkoleniowiec, Hannes Wolf, i choć efekt nie przyszedł od razu, gra Stuttgartu znacznie się poprawiła. Kamińskiego w składzie jednak wciąż nie było.

Od czasu tamtej porażki minęły zaledwie dwa tygodnie, kiedy Marcin Kamiński po raz pierwszy podczas swojej niemieckiej przygody dostał szansę pokazania się w meczu. W meczu z Karlsruher rozegrał 90 minut, ale na pozycji defensywnego pomocnika. Jednak od następnego spotkania szkoleniowiec zrezygnował z Toniego Sunjicia czy młodego Benjamina Pavarda i obok 21-letniego Timo Baumgartla postawił właśnie na Polaka. Tak już zostało, bo też inaczej być nie mogło. Zespół nie przegrywał, dobrze grał w obronie, a sam Kamiński grał czysto, tylko raz w pierwszych sześciu spotkaniach obejrzał żółtą kartkę.

Po tych sześciu meczach przyszły dwie porażki i VfB utracił prowadzenie w tabeli. Miejsca w składzie nie stracił jednak wychowanek Lecha. Wciąż grał wszystko od deski do deski, aż do 23. kolejki i meczu z Eintrachtem Brunszwik na początku marca tego roku. Dwie szybkie żółte kartki i Polak musiał opuścić boisko jeszcze przed końcem pierwszej połowy. Po jednym meczu kary znów wskoczył do pierwszej jedenastki i jest w niej do dziś. Tydzień temu dorzucił od siebie coś ekstra, strzelając gola na wagę remisu z TSV 1890 Monachium już w doliczonym czasie gry.

Na ten moment, już od kilku miesięcy, Marcin Kamiński jest pewniakiem do gry na środku obrony w zespole walczącym o powrót do Bundesligi. Na kilka kolejek przed końcem o miejsce premiowane bezpośrednim awansem walczą cztery drużyny, a pierwszy w tabeli Stuttgart ma tyle samo punktów (54) co drugi Eintracht Brunszwik. Jeśli VfB utrzyma pozycję i wywalczy awans, Kamiński nie powinien martwić się o utratę miejsca nawet w 1. Bundeslidze. To wciąż młody człowiek, a już ma bogate piłkarskie doświadczenie. Po blisko roku w Niemczech śmiało można stwierdzić, że to udany ruch obrońcy, choć początki nie należały do najłatwiejszych. I byłoby dobrze, żeby taką formę utrzymał, bo przydałby się reprezentacji stoper na lata. Selekcjoner Adam Nawałka zapewne już ma go na oku.

Komentarze

komentarzy