Od czasu referendum w Katalonii sytuacja na linii Barcelona–Madryt jest niezwykle napięta. Wczorajsze wydarzenia tylko dolały oliwy do ognia, a już dzisiaj czeka nas starcie Girony z Realem Madryt. Mimo iż służby zapewniają, że będzie bezpiecznie, czeka nas mecz podwyższonego ryzyka.
Od kilku tygodni sprawy w Katalonii przybrały niezwykle szybkich obrotów. Rozpoczęło się od referendum, w którym ludność zamieszkująca ten region miała wypowiedzieć się w sprawie niepodległości. Początkowo szacowało się, iż na „TAK” zagłosuje około 55-60% mieszkańców.
Rząd w Madrycie referendum uznał jednak za niezgodne z prawem i – co gorsza – rozpoczął próbę zatrzymania go siłą. Taka reakcja nie spodobała się głosującym na tyle, że… tym bardziej opowiedzieli się przeciwko stronie hiszpańskiej, czując jej naciski i groźbę represji.
Ostatecznie na „TAK” zagłosowało przeszło 90% obywateli Katalonii. Takich wyników referendum nie przewidział nikt – włącznie z katalońskim rządem, który w pierwszej chwili zupełnie nie wiedział, jak zachować się w sytuacji, w której został postawiony.
Premier Katalonii – Puigdemont – w swoim pierwszym przemówieniu zaznaczył, że zawiesza podjęcie decyzji. Cierpliwy co do tego nie był jednak rząd Hiszpanii. Madryt wyznaczył Katalonii czas na podjęcie decyzji. Jako że Puigdemont nie wywiązał się z terminu, podjęto decyzję o rozpoczęciu procesu pozbawiania Katalonii autonomii.
Już wówczas było gorąco, a polityka bardzo mocno zaczęła mieszać się z piłką. Zespół Las Palmas na mecz z Barceloną przyjechał, mając na sobie hiszpańską flagę. Gerard Pique oficjalnie poparł niepodległość Katalonii, przez co czekały go sankcje w reprezentacji narodowej, a po przeciwnej stronie barykady względem Pique stanął (co nie było akurat niczym zaskakującym) Sergio Ramos.
Sytuacja od tej pory zamiast się uspokajać, wciąż się zaognia. Mając za sobą 90-procentowy mandat społeczny, premier Puigdemont musiał czuć na sobie ogromną presję. Z jednej strony, nie mógł zignorować tak przytłaczającej większości głosów, z drugiej zaś – był w pełni świadom konsekwencji. Mimo to zdecydował się na przeprowadzenie w katalońskim parlamencie utajnionego głosowania, którego przedmiotem był akt ogłoszenia niepodległości.
Jak już wiadomo, kataloński parament zagłosował na „TAK” dla niepodległości. Natychmiast zareagował na to parlament hiszpański, w którym najpierw nazwano akt niepodległości Katalonii „aktem kryminalnym”, a następnie wprowadzono w życie artykuł 155 konstytucji, na podstawie którego Madryt przejął całkowitą kontrolę nad Katalonią, w której formalnie rozpisze niebawem nowe wybory. Dodatkowo premier Puigdemont jest ścigany i mogą zostać postawione mu zarzuty, za które grozi mu wieloletnie więzienie.
Cała sytuacja nie obeszła się bez echa w rodzinnej miejscowości premiera. Tak… chodzi o Gironę. To tam właśnie było dziś być może nawet goręcej niż w samej Barcelonie. Dochodziło do manifestacji, a hiszpańskie flagi zaczęto zamieniać na flagi Katalonii.
Do tej samej Girony już dziś na mecz przyjedzie Real. „Los Blancos” nie dość, że są w tym momencie dla Katalończyków klubem ze znienawidzonego Madrytu, to jeszcze… są to „Królewscy”. A to właśnie w osobę króla oraz rząd wymierzony jest cały bunt.
Trudno zatem przewidzieć, jak będzie wyglądało spotkanie. Jednego możemy być pewni – mecz się odbędzie. Taką informację podały dziś władze La Liga. Również hiszpańskie służby gwarantują, że będzie bezpiecznie i pokojowo.
Piłkarze mają być skupieni tylko na grze. Pytanie jednak, czy tak napiętą atmosferę wytrzymają kibice obydwu drużyn, którzy podczas spotkania tworzyć będą grupy sobie całkowicie wrogie nie tylko pod względem sportowym, ale też politycznym i narodowościowym.