Niespodzianki nie było, Chelsea gra dalej

Wszyscy ci, którzy spoglądali w ten wtorkowy wieczór z Ligą Mistrzów w kierunku Stamford Bridge oczekując niespodzianki, musieli obejść się smakiem. Szukanie sensacji w pojedynku Chelsea z Galatasaray było – pomimo otwartej sprawy awansu po meczu w Stambule – trochę szukaniem na siłę. W równolegle rozgrywanym meczu w Madrycie o emocjach nie myśleli nawet najbardziej szaleni kibice Schalke, więc siłą rzeczy oczy piłkarskiego świata skierowane były w stronę stolicy Anglii. Jak pokazało boisko – zupełnie niepotrzebnie. Chelsea nie pozostawiła złudzeń i pewnie awansowała do następnej rundy.

Blask jupiterów i wszystkie oczy skierowane były rzecz jasna na jednego człowieka i o dziwo nie był to Jose Mourinho. O Diderze Drogbie w kontekście powrotu na stare śmieci mówiło się na długo przed pierwszym gwizdkiem sędziego, ale dziś to nie on był postacią numer jeden. Przynajmniej nie na boisku. Już w czwartej minucie odezwała się bowiem podrażniona kameruńska ambicja człowieka, który z jedną z ikon „The Blues” rywalizował praktycznie od zawsze. Kto z nas nie wznosi się na wyżyny swoich możliwości, jeśli gloryfikowany jest ktoś, z kim od dłuższego czasu konkurujemy? Didier Drogba był przed rewanżowym meczem 1/8 finału Ligi Mistrzów na ustach dziennikarzy i kibiców i tym samym zostawił w cieniu Samuela Eto’o. Rywalizacja tych dwóch afrykańskich napastników sięga aż do czasów pierwszej przygody Jose Mourinho z „The Blues” i jego bojami w Champions League z FC Barceloną, w której seryjnie bramki strzelał Eto’o. Los łączył Chelsea i Barcelonę jeszcze nie raz, a przecież do tego dochodziły mecze na szczeblu reprezentacyjnym (pamiętne WKS-Kamerun i 11:10 w rzutach karnych), a także bój o prym najlepszego piłkarza na Czarnym Kontynencie.

Ambicja – to słowo klucz, jeśli mówimy o pojedynku tych dwóch fenomenalnych napastników. Drogba na przedmeczowej konferencji mówił, że przyjeżdżając na Stamford Bridge nie musi niczego udowadniać. W przeciwieństwie do Eto’o, którego kumulacja mówienia o Drogbie, słów Mourinho z prywatnej rozmowy o braku napastnika i żartów z wieku Kameruńczyka eksplodowała już na początku spotkania.

Chelsea za sprawą Eto’o ustawiła sobie całe spotkanie, chociaż niewykluczone, że dałaby sobie radę i bez trafienia Kameruńczyka. Na boisku piłkarze ubrani w niebieskie trykoty dzielili i rządzili, w przeciwieństwie do stremowanych podopiecznych Roberto Manciniego. Szczególnie widać było to po kapitanie Galaty, Selcuku Inanie. Lider tureckiego zespołu dzisiaj był jego hamulcowym, a opaska kapitańska na jego ramieniu tylko ciążyła, zamiast dać sygnał nie tylko jemu, ale i całej drużynie do ataku. Inan wyszedł na Stamford Bridge jak pierwszoklasista na swoje pierwsze, wielkie wystąpienie przed szerszą publicznością – zdenerwowany, stremowany, nogi miał jak z waty. Jego podania zwykle lądowały pod nogami gospodarzy i zamiast rozrywać defensywę „The Blues”, stwarzały im okazję do groźnych kontr.

Zupełnym przeciwieństwem Inana był Frank Lampard. Oczywiście opaskę kapitańską w drużynie Jose Mourinho nosi John Terry, ale niekwestionowanym liderem Chelsea na boisku był właśnie Lampard. Wicekapitan „The Blues” był wszędzie – w ataku, w obronie, strzelał, podawał, przerywał akcję Galaty. Świetny występ angielskiego pomocnika jednak  i tak został przyćmiony przez tego, który po prostu… zagrał swoje. Mowa oczywiście o Edenie Hazardzie – Belg pierwszą stratę zaliczył bodajże w 87. minucie. Niesamowite, w jakim tempie pod wodzą Jose Mourinho skrzydłowy Chelsea nie tylko gra lepiej, ale przede wszystkim dojrzewa. Dziś znów  – na pełnym luzie i bez kropli potu na czole – mijał wszystkich jak tyczki slalomowe, a jego pojedynki z defensorami Galaty przypominały kreskówkę „Tom & Jerry”. W roli sprytnej myszy, która nigdy nie daje się złapać nieporadnemu kocurowi oczywiście skrzydłowy „The Blues”.

Belg był nieuchwytny, ale w tym miejscu należałoby pochwalić całą drużynę gospodarzy. Remis w pierwszym meczu dawał gościom nadzieję, ale w rewanżu zostali oni brutalnie jej pozbawieni. Na trybunach co prawda rządzili kibice z Turcji, ale to tylko dla zachowania równowagi – na boisku była bowiem tylko jedna drużyna, ubrana w niebieskie stroje i to ona awansowała do ćwierćfinału. Premier League w europejskich pucharach zawodzi, lider gra dalej.

CHELSEA FC – GALATASARAY 2:0 (2:0)
1:0 – Samuel Eto’o (4.)
2:0 – Gary Cahill (43.)

/Bartek Stańdo/

Komentarze

komentarzy