Jedną z największych zalet przebogatej historii piłki nożnej jest fakt, iż przez ostatnich kilkadziesiąt lat zdołała ona „wyprodukować” nieliczne, bardzo ekskluzywne grono drużyn, których oglądanie wiązało się z czymś więcej, aniżeli tylko zwyczajną obserwacją meczu. Swoisty panteon zespołów wybitnych, potęg Ligi Mistrzów, nierzadko drużyn jednego sezonu, ale zawsze – wyjątkowych. Jasne, każdy ma swój własny ranking, w różnych czasach różne ekipy doprowadzały młodych kibiców do stanu porównywalnego z pierwszym zauroczeniem koleżanką z szóstej „c” i nie sposób dogadać się, który zespół rzeczywiście był najlepszy w dziejach. I bardzo dobrze.
Sezon wkracza w decydującą fazę i nastał właśnie idealny moment na przypomnienie sobie własnych futbolowych miłości. W ostatnich miesiącach objawiło nam się kilka drużyn, które swoją fantastyczną grą i niepodrabialnym stylem zyskały rzesze entuzjastów i być może wiernych fanów na długie lata. Dwie wybiły się ponad resztę: pierwsza gra dziś o finał Ligi Mistrzów, druga korzysta z szumu, jaki wytworzył się wokół serialu zakończonego porannym zwolnieniem Davida Moyesa i w spokoju przygotowuje się do arcyważnego, niedzielnego boju o tytuł ligowy. Z szacunku dla osiągnięć tych drużyn, nie zrobię tego co oczywiste i nie wymienię ich nazw – znacie je przecież doskonale. Osobiście nie mam najmniejszego problemu z przypomnieniem sobie drużyny, od której zaczęła się moja przygoda z piłką nożną – był nią Real Madryt prowadzony przez Vincente del Bosque, czyli w czasach świetności złotej ery „Galacticos”.
Jest rok 2000, wrzesień, za mną pierwsze tygodnie w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Kolega mieszkający piętro wyżej regularnie dostaje od dziadka zestaw najpopularniejszych tytułów piłkarskich – „Mega Sport”, „Bravo Sport” i, raz w tygodniu, „Piłkę nożną”. „Piłki nożnej” nie czytamy, artykuły są za długie i praktycznie bez obrazków, ale – na szczęście – na ostatnich stronach regularnie ukazuje się komplet wyników ostatnich kolejek wraz ze strzelcami i wszystkie tabele. Analizujemy więc: Real wygrywa każdy mecz jak leci, nierzadko strzelając przy tym worek bramek, a w kolumnie strzelców najczęściej figuruje nazwisko Raula Gonzaleza Blanco, który staje się moim piłkarskim idolem na całe życie. Na najważniejsze mecze osiedlowe zawsze zakładam granatową koszulkę „Królewskich” z numerem 7 i białym napisem „Teka” z przodu. Każdy numer „Mega Sportu” zaczynamy od wyrywania plakatów ze środka gazety i jeżeli w danym numerze brakuje tych z wizerunkami zawodników z Madrytu, jesteśmy kompletnie załamani. Miłość do Realu nie przeszkadza mi w tamtych czasach przyklejać tuż obok wizerunków piłkarzy… Barcelony, a szczególnie Rivaldo, którego strzały przewrotką staramy się naśladować na piasku rozsypanym obok szkoły. Nie lubimy przede wszystkim Manchesteru United oraz Edgara Davidsa, do dziś nie wiem dlaczego. Prawdopodobnie oberwało mu się za długie włosy i charakterystyczne okulary, które z jakiegoś powodu nie zyskały naszej aprobaty. Możecie sobie wyobrazić jak wielki był mój zawód, kiedy w 2001 roku dostałem w prezencie na urodziny oryginalną FIFĘ, a pudełko zdobił właśnie wizerunek holenderskiego wojownika.
W tamtych czasach transmisje ligi hiszpańskiej są dla nas niedostępne, a połączenie z Internetem kosztuje majątek, dlatego rodzice pozwalają mi jedynie raz na kilka dni ściągnąć na dysk wybrane zdjęcia z oficjalnej strony Realu. W tej sytuacji świętem stają się środowe wieczory z Ligą Mistrzów…
Mało kto pamięta, jak to wszystko się zaczęło: po zwolnieniu z Madrytu Walijczyka Johna Toshacka jesienią 1999 roku, jego miejsce zajął mocno związany z klubem Vincente Del Bosque, były defensywny pomocnik. „Sfinks” wystartował katastrofalnie – miał za zadanie ponownie wprowadzić zespół na czoło ligowej tabeli, tymczasem rozpoczął od… spadku na siedemnaste miejsce, co w stolicy Hiszpanii wydawało się wręcz nierealne. Ostatecznie Real zdołał na koniec sezonu awansować na piątą pozycję, a Hiszpana uratowała wygrana w Lidze Mistrzów. W finale Real ograł 3-0 Valencię, a Raul został królem strzelców rozgrywek. Dalszy ciąg historii wpisuje się w najważniejsze futbolowe wydarzenia XXI wieku – prezydentem klubu został Florentino Perez, który na „dzień dobry” pobił światowy rekord transferowy wyrywając z Barcelony jej kapitana, Luisa Figo. Stało się jasne, że w kolejnych latach to Real będzie rządził nie tylko w Hiszpanii, ale i w całej Europie. I rzeczywiście: „Los Merengues” sięgnęli po dwa Mistrzostwa Hiszpanii (2001 i 2003), kolejną Ligę Mistrzów (2002), a do klubu każdego roku trafiały kolejne gwiazdy – po Figo przyszedł czas na Zinedine Zidane’a oraz Brazylijczyka Ronaldo. Latem 2003 roku, dzień po wygraniu Primera Division, Perez zwolnił jednak Del Bosque i podziękował Fernando Hierro, co moim zdaniem było największym ciosem, jaki można zadać własnemu klubowi. W stolicy Hiszpanii nastał czas Carlosa Queiroza i Davida Beckhama, a Real już nigdy nie grał tak samo. Perez zwyczajnie przedobrzył, a Real już nigdy nie był w stanie zdobyć najcenniejszego klubowego trofeum na świecie, czyli pucharu Champions League.
Zrobiło się nostalgicznie, idźmy więc dalej tym tropem… Pamiętacie TO?
Nie było w mieście kiosku, którego nie odwiedzilibyśmy z kolegami w poszukiwaniu kolejnych saszetek. Pięć naklejek w cenie (bodajże) 2.50 było w czasie mistrzostw towarem o wiele atrakcyjniejszym niż batoniki i paczki laysów. Zdarzało się, że gdy wykupiliśmy już wszystkie paczki na osiedlu, wsiadaliśmy w autobus i szukaliśmy gdzie indziej.
Sam Mundial w Korei okazał się gigantycznym zawodem z co najmniej trzech powodów: pierwszym była pora rozgrywania meczów, która niekiedy kolidowała z lekcjami, drugim oczywiście fatalna postawa Polaków. Trzecim powodem okazali się egzotyczni sędziowie, którzy przepchnęli Koreę Południową aż do półfinału kosztem pięknie grających Hiszpanów i nieco mniej efektownych, ale wyraźnie lepszych Włochów.
Za kilka godzin pierwszy półfinał Ligi Mistrzów, w weekend kolejne ligowe hity, a w lecie najlepszy deser – Mundial. Piłkarskie szaleństwo trwa nadal i zgarnia pod swoje skrzydła kolejne pokolenia, ale założę się, że pod wpływem dzisiejszego tekstu sami sięgnęliście pamięcią wstecz. Jeżeli w ramach rozgrzewki chcecie się nimi podzielić, walcie śmiało!
/Maciek Jarosz/