O nieznośnej powtarzalności

„Jeśli chcecie tylko sukcesów,zostańcie kibicami Bayernu” – w ten sposób Jurgen Klopp skomentował w ostatnich dniach kryzys, w jakim znalazła się prowadzona przez niego Borussia Dortmund. Nietrudno sobie wyobrazić zdanie bardzo podobne, ale wypowiedziane przez szkoleniowca, którego według mediów to właśnie niemiecki szkoleniowiec ma zmienić na stanowisku menedżera w niedalekiej przyszłości.

Gdy Arsene Wenger, bo to rzecz jasna o nim mowa, obejmował w roku 1996 stery w londyńskim klubie, Widzew Łódź występował -jako ostatnia polska drużyna- w Lidze Mistrzów i był w polskich warunkach potęgą zdolną ograć każdego. Jak wiele czasu minęło i ile się od tej pory w futbolu zmieniło, świetnie oddaje fakt, że dziś łódzki klub leży na dnie pierwszoligowej tabeli, z realnym scenariuszem spadnięcia o klasę niżej. Co nie zmieniło się w tym czasie na pewno, to z kolei właśnie francuski szkoleniowiec.

Na przestrzeni tych lat niezmiennie rzuca się w oczy nieumiejętność znoszenia przez menedżera „Kanonierów” porażki. Nie byłoby w tym nic złego – jest to w końcu cecha właściwa największym mistrzom, gdyby nie fakt, że Francuz potrafi winić za kolejne niepowodzenia wszystkich, ale nie siebie, a to nie sprzyja na pewno wyciąganiu wniosków z kolejnych porażek. To właśnie zarzut braku odpowiedzi na to, co dzieje się wokół Arsenalu, jest ostatnio często kierowany w stronę Wengera. Londyńczycy od lat zawsze usposobieni są ofensywnie, grają przyjemnie dla oka, ale – jak wiemy – niespecjalnie przekłada się to na zdobywane trofea. Połączenie gry przyjaznej widzowi ze zdobywaniem tytułów – jak najbardziej, nie ulega to wątpliwości, choćby ze względu na sukcesy w ostatnich latach Barcelony i Bayernu Monachium. Pytanie, czy Francuz nie zatracił się jednak w podążaniu za swoja ideą tak bardzo, że efektem ubocznym stał się u niego odchył od normy w trenerskim fachu, a więc dążenia do maksymalizacji szans na wygraną swojej drużyny. Pep Guardiola potrafi zmieniać ustawienie swojej drużyny nawet kilka razy w ciągu meczu, co służyć ma właśnie zwiększeniu szansy na zwycięstwo, dopieszczaniu kolejnych detali, które przełożyć się mają predzej czy później na automatyzm w sytuacjach, gdzie będzie wymagał od swoich piłkarzy określonych zachowań. U Francuza próżno szukać chęci poszukiwania nowych rozwiązań, „Kanonierzy” grają swój radosny futbol nie zważając na okoliczności, co kończy się dla nich często źle, a czego tragicznym przykładem był zeszłoroczny mecz numer 1000 Arsene’a Wengera w roli trenera Arsenalu, przegrany z Chelsea 0:6.

Wielu zwolenników warsztatu trenerskiego Francuza tłumaczyło go mniejszymi możliwościami na rynku transferowym, podbieraniem mu przez konkurencję kolejnych ważnych ogniw, czy plagą kontuzji, która nawiedza Arsenal co sezon. Jeśli chodzi o pierwszy argument, to można było Wengera usprawiedliwiać w latach, gdy w Arsenalu faktycznie kurek z pieniędzmi został przykręcony z uwagi na budowę nowego stadionu i spłatę zaciągniętego w tym celu kredytu, ale już ciężko wyjaśnić początkową niechęć francuskiego szkoleniowca do wydawania pieniędzy, gdy z powrotem go odkręcono. Co prawda, Francuz zaczął zaglądać na przestrzeni ostatnich sezonów do klubowego portfela chętniej, ale przy chronicznych problemach Arsenalu z grą w defensywie, menedżer „Kanonierów” postanowił skierować strumień pieniędzy przede wszystkim w stronę graczy ofensywnych, co zrozumieć już ciężko.

Za plagę kontuzji w dużej mierze odpowiedzialność spada również na samego Wengera. Nie da się bowiem przejść obojętnie obok liczb, które mówią jasno – żaden zespół Premier League nie cierpi tak z powodu urazów jak zespół z Emirates Stadium. Od 2002 roku w zespole odnotowano 888 kontuzji. Arsenal jest również wątpliwej chluby liderem pod ich względem w sezonie obecnym i dwóch poprzednich. Sytuacja miała się zmienić z nadejściem sezonu 2014/2015 i zatrudnieniem Shada Forsythe’a, odpowiedzialnego przez ostatnią dekadę za przygotowanie fizyczne reprezentacji Niemiec. Niestety, na razie nic z tego i kolejni piłkarze odwiedzają gabinety lekarskie z regularnością podobną do lat poprzednich. Ciężko mówić w tej sytuacji o przypadku czy pechu i zdjąć całkowicie winę za wszystkie te urazy z menedżera „Kanonierów”. Trudno też dyskutować z pozycji fotela, z czego owe urazy mogą wynikać – wszak Francuz niedługo po przyjściu do Premier League został okrzyknięty innowatorem zarówno w kwestii diety, jak i treningu, a że jest wysokiej klasy fachowcem, nikt nie stara się nawet podważać. Nie jest to jednak na pewno dzieło przypadku, także nie powinno się w moim przekonaniu tłumaczyć braku sukcesów stołecznego klubu kolejnymi urazami. Tak samo zresztą jak regularnym rozstawaniem się z czołowymi dla tego zespołu postaciami, które często decydują się na odejście z klubu z prostej przyczyny: chcą wygrywać trofea, a najwyraźniej nie widzą na to szans w zespole The Gunners.

Wydaje się również, że francuski szkoleniowiec nie jest w stanie wymusić u swoich zawodników odpowiedniej koncentracji i zmusić do walki o każdy cal boiska. „Byliśmy dziś nieco naiwni w obronie” – wygłosił po niedawnym spotkaniu z Manchesterem United. Problemem jego drużyny jest fakt, że podobne zdanie można wygłosić na temat jej postawy zdecydowanie zbyt często. I o ile ta sama naiwność w grze ofensywnej, ułańska fantazja z jaką „Kanonierzy” wymieniają ze sobą kolejne podania pod bramką przeciwnika, urzeka widzów na całym świecie, o tyle bez wsparcia w postaci solidnej gry obronnej i koncentracji przez pełne 90 minut, w zderzeniu z najsilniejszymi drużynami musi się kończyć niepowodzeniem. I kończy od wielu sezonów, czego najlepszym potwierdzeniem jest zdobycz punktowa Arsenalu w meczach z drużynami TOP 4 na przestrzeni ostatnich 5 sezonów: 30 rozegranych spotkań – 7 zwycięstw,4 remisy i aż 19 porażek. Bilans z Mourinho? 0-5-7. Stare piłkarskie porzekadło mówi, że ligę wygrywa się zwyciężając w meczach z drużynami potencjalnie słabszymi, ale na przykładzie zespołu Francuza łatwo można dojść do wniosku, że jeśli chcesz być mistrzem Anglii, to nie zwalnia cię to z punktowania również z tymi najlepszymi.

Pomimo problemów drużyna Wengera bije się jednak konsekwentnie o najwyższe lokaty w rozgrywkach ligowych i właśnie po raz 11. z rzędu wyszła z grupy w Lidze Mistrzów -dłuższą passą może się pochwalić jedynie Real Madryt. To najlepszy dowód, że przy kolejnych wzmocnieniach, poprawie gry w obronie całego zespołu i daniu jej lidera, który będzie w stanie pociągnąć swoją postawą resztę drużyny, Arsenal stać będzie w końcu na realną walkę o najwyższe cele. Potrzebne do tego są jednak zmiany w samym myśleniu u francuskiego menedżera, który musi odnaleźć w sobie choć trochę pragmatyzmu i ogromny kunszt trenerski poprzeć trzeźwym spojrzeniem na obecne możliwości swojego zespołu – na to, co może zrobić, by drużyna zaliczyła w końcu progres, który zamknąłby usta krytykom. Przy okazji wspomnianego wcześniej meczu numer 1000, jeden z zagranicznych portali przygotował ciekawe zestawienie, w którym porównano dorobek punktowy Francuza z sir Alexem Fergusonem – i okazało się, że Wenger na próbie takiej liczby rozegranych spotkań wcale Szkotowi nie ustępuje. Co więcej, to jego drużyna zgromadziła w tym czasie – skromne, bo skromne – 11 punkcików więcej. Nie można jednak zapominać, że Wenger – w przeciwieństwie do swego wieloletniego rywala – rozpoczynał swą przygodę z angielskim futbolem spektakularnie, ale to menedżer Manchesteru United lepiej przystosował się do zmian, które zaszły w futbolu i w ostatnich latach był już wyraźnie górą.

To wszystko powoduje, że zniecierpliwienie kibiców narasta i zdaje się osiągać właśnie apogeum, przy którym chwilowa radość ze zdobycia w zeszłym sezonie Pucharu Anglii, dziś jest traktowana raczej w kategorii nagrody pocieszenia. Trudno się temu dziwić: bilety na Emirates Stadium są najdroższe w Europie, a fani wciąż doskonale pamiętają drużynę „Niezwyciężonych”, która na stałe zapisała się w historii Premier League, nie przegrywając 49 kolejnych ligowych spotkań. W tej sytuacji aspiracje muszą sięgać wyżej niż regularna gra w Lidze Mistrzów i bycie w czubie tabeli Premier League. Zdaje sobie z tego sprawę sam Wenger, który zapewniał w ostatnich dniach: „W ciągu trzech lat Arsenal zdobędzie tytuł.”

Być może, ale czy na pewno w dalszym ciągu z Francuzem w roli trenera?

/Rafał Józefiak/

Also on all the volumes were previews for other Geneon titles
miranda lambert weight loss How to Become a Successful Freelance Makeup Artist

which specialises indealing with head injuries
miranda lambert weight lossPractiCOOL and tactiCOOL clothing discussion and inspo

Komentarze

komentarzy