Obowiązek nienawiści: Legia – Lech

Obowiązek nienawiści – tak można nazwać relacje pomiędzy niektórymi drużynami piłkarskimi i ich kibicami. Dlaczego obowiązek? Głównie dlatego, że wrogie nastawienie do konkretnej drużyny często przybiera wymiar pozasportowy i sięga czasów, których nie pamiętają nawet nasi dziadkowie. Niechęć do konkretnego klubu można porównać do choroby genetycznej – przechodzi ona z pokolenia na pokolenie, daje o sobie znać w najmniej spodziewanym momencie i ciężko się jej pozbyć. Tematem dzisiejszych rozważań będzie konflikt, który istnieje już kilka dekad i nic nie wskazuje na to, by coś się na tej płaszczyźnie zmieniło. Panie i Panowie, dziś odwiedzimy nie tylko stolicę, zajrzymy także do Poznania, gdzie każdego dnia w południe bodą się koziołki. Przenieśmy się zatem z deszczowej Anglii do kraju, gdzie piłka nożna stanowi białą plamę na mapie świata, a w Europie więcej słychać o jej kibicach.

Wszystko zaczęło się już w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Jak w większości, także i w tym przypadku, konflikt wybiega poza czysto sportową rywalizację i ma podłoże… militarne. Nie bez powodu przez sporą część XX wieku dzisiejszą nazwę poprzedzał skrót „CWKS”, co oznacza Centralny Wojskowy Klub Sportowy – to bezpośrednie tłumaczenie rosyjskiego CSKA, czyli Centralnyj Sportiwnyj Klub Armiji, oczko w głowie komunistycznych generałów. Lecz to nie nazwa najbardziej drażniła wrogo nastawionych sympatyków innych drużyn. Nienawiść do Warszawiaków wzięła się głównie stąd, że Legia jako klub wojskowy właśnie, przez wiele lat ściągała najlepszych piłkarzy z całej Polski. Gdy któryś z nich wyróżnił się na tle innych drużyn, od razu dostawał powołanie do wojska, a w konsekwencji trafiał później na Łazienkowską. W drużynie z Warszawy nie zabrakło oczywiście zawodników Lecha. Najgłośniejsze nazwiska wcielonych w kamasze to: Henryk Skromny, Florian Wojciechowski, Władysław Sobkowiak, Henryk Rosiński, Janusz Gogolewski, Jerzy Szczeszak, Jerzy Banaszak, Krzysztof Rutkowski, Andrzej Grześkowiak, Mirosław Okoński i Jarosław Araszkiewicz. Nie zabrakło też przenosin z wojskiem niemających nic wspólnego, z nowszej historii klubu wymienić można Bereszyńskiego, Kozaka, czy Fabiańskiego. Ten ostatni transfer szczególnie rozwścieczył kibiców Lecha, nie brak jednak głosów, że był on nieunikniony z powodu dużych kłopotów finansowych drużyny w 2005 roku.

W latach 1925-27 władze wojskowe pierwszy raz ściągały do Legii najlepszych piłkarzy z Małopolski i Śląska – wówczas to tam właśnie była jej główna strefa wpływów. Proceder ten nasilił się w latach 70. i 80., tym sposobem drużyna zdobyła wielu wrogów. Legia nie była wyjątkiem wśród polskich klubów, wiele drużyn postępowało podobnie, jednak to właśnie „Wojskowi” byli najmniej lubiani wśród fanów innych drużyn. A to dlatego, że Legia dzięki „kradzieży” zdolnych zawodników niemal od razu po jej utworzeniu stała się najważniejszym z klubów wojskowych. Wiadomo, że żaden fan nie cieszy się z powodu sukcesów odnoszonych przez wrogi zespół. Kibicom nie podobał się również fakt, że prezesami CWKS byli wspomniani już sowieccy generałowie: Jerzy Bordziłowski czy Stanisław Popławski – nikogo nie dziwi to, że klub współpracujący z okupantem nie był lubiany wśród pragnących wolności Polaków. „Legioniści” i ich sympatycy nie mają konkretnych powodów, by nienawidzić Lecha, ich niechęć i agresja to raczej odpowiedź, na awersję Poznaniaków. Nikt z nas nie pozwoliłby sobie na bezkarne ataki ze strony rywala – co oczywiście nie umniejsza winy ekipy ze stolicy. Na nerwy działał Warszawiakom również fakt, że „Kolejorz” był przez długi czas trudnym rywalem i niejednokrotnie poważnym pretendentem do tytułu mistrzowskiego, szczególnie przykry był dla „Legionistów” początek lat ’80 i ’90, kiedy to Lech zostawał mistrzem kraju niemal rok po roku. Działa to w obydwie strony, ekipa z Poznania zazdrości Legii sukcesów, pod względem zdobytych trofeów Warszawiacy wyprzedzają podopiecznych Mariusza Rumaka o głowę. Dominują oni również obecnie, Legia prowadzi w tabeli Ekstraklasy z dorobkiem 49 punktów, Lech zajmuje czwartą pozycję i traci do lidera 9 oczek.

Podwaliny poważnego konfliktu między drużynami pojawiły się już ponad 40 lat temu, wiosną 1973 roku. Podczas jednego ze spotkań, obrońca „Kolejorza” złamał nogę Władysławowi Stachurskiemu. W związku z tym w Warszawie nazwano zawodników Lecha „kosiarzami”. Prawdziwa rywalizacja zaczęła się w latach ’80. Według fanów ze stolicy ich konflikt z „Kolejorzem” rozpoczął się od awantury podczas finału Pucharu Polski w Częstochowie w 1980 roku. Legia pokonała wówczas klub z Poznania aż 5:0. Po bardzo widowiskowym meczu niemniej widowiskowo, ale niestety również krwawo, było poza boiskiem. W gotowości do ataku stanęły naprzeciw siebie dwie rozwścieczone grupy kibiców liczące kilkanaście tysięcy (sic!) osób. Po latach trudno stwierdzić, kto zaczął rozróbę, wiadomo tylko, że rannych było sporo, może nawet ktoś zginął – oficjalnych danych nie ma, bo ówczesne władze sprawę wyciszyły. Wówczas to kibice „Kolejorza” mieli powody do tego, by zupełnie znienawidzić klub z Warszawy, na zemstę musieli czekać aż 13 lat. W 1993 roku Legię oskarżono o przekupstwo w meczu z Wisłą (drużyna z Warszawy wygrała wówczas aż 6:0). Kosztem „Legionistów”, przy zielonym stoliku, mistrzem został Lech. Dodatkowo PZPN postanowił wykluczyć klub ze stolicy z europejskich pucharów. Co ciekawe, Legionistom niczego nie udowodniono. Przykre dla klubu tym bardziej, że w tamtym okresie nikt nie grał do końca czysto. Radość poznańskich kibiców nie miała końca, dolewali oni jeszcze oliwy do ognia wywieszając transparenty typu „Legii gratulujemy wicemistrzostwa”. Fani Legii nie zostali im dłużni, do dziś nazywają Lecha „mistrzem wyłonionym przy stole”, a na popularnej „Żylecie” przy okazji „derbów Polski” – jak nazywają ligowe spotkanie Legii i Lecha ich sympatycy – wciąż można usłyszeć, jak kilka tysięcy kibiców śpiewa „mistrza przy stole, ja Lecha w d…. p….” Może nie są to wyżyny literackie, ale przyznać trzeba, że kibicom „Legionistów” nie brak fantazji, nieprawdaż?

Ostatni z najgłośniejszych konfliktów miał miejsce w 2004 roku. Po zakończonym finale Pucharu Polski w Warszawie, podczas wręczania trofeum piłkarzom Lecha, zostali oni napadnięci przez fanów miejscowych. Zawodnicy „Kolejorza”, pod przewodnictwem Piotra Reissa, odwdzięczyli się, śpiewając na murawie obraźliwie piosenki o warszawskim klubie. Kibice Lecha wywiesili wielką flagę, przedstawiającą panoramę zniszczonej Warszawy (była to parodia sektorówki kibiców „Wojskowych”), co oburzyło nawet zarząd warszawskiego klubu – włodarze Legii interweniowali w tej sprawie u prezesa Lecha. Fani „Kolejorza” tłumaczyli się, iż baner nie przedstawiał zrujnowanego krajobrazu stolicy, gdyż znajdowały się na nim budynki powstałe po wojnie. Do ekscesów doszło też w listopadzie 1995 – policjantowi skradziono broń, stadion Lecha został zamknięty na cztery spotkania.

zmieszki po finale pp l-l w bydgoszczy

 

Wspomniałam o Piotrze Reissie – ten człowiek był niegdyś kapitanem „Kolejorza”, dziś jest dla kibiców symbolem nienawiści do Legii. Jak sam mówi: „Nienawidzę Legii, bo tak zostałem wychowany. Myślę, że ta ogólnopolska niechęć rozpoczęła się wówczas, kiedy Legia zabierała ze wszystkich klubów najlepszych piłkarzy, w tym największą gwiazdę regularnie rywalizuje o mistrzostwo, np. Wisły Kraków. Dla mnie wrogiem zawsze była Legia, ale dzięki temu, kiedy przeciwko niej grałem, najbardziej skakała mi adrenalina. Żaden inny rywal tego nie powodował i to mecze z Legią będę wspominać najdłużej. Od początku kariery wiedziałem, że jedynym klubem w którym nigdy nie zagram, będzie Legia. Od małego żyłem wszystkimi legendami, które zaszczepił mi ojciec. Czy moja niechęć jest spowodowana tym, że to Warszawa jest stolicą? Na pewno nie. Z tego powodu nie mam żadnych kompleksów”. Piłkarz wypowiedział się także w sprawie wspomnianego incydentu, kiedy zaatakowany przez kibiców Legii, wraz z innymi zawodnikami Lecha śpiewał obraźliwe dla warszawskiego klubu piosenki: „Nie wstydzę się tego, bo zrobiliśmy to pod wpływem silnych emocji. Cieszyliśmy się, odbieraliśmy puchar, medale, a tu nagle atakują nas kibice. Dla mnie to wstyd. Żaden szanujący się szalikowiec czegoś takiego by nie zrobił. Jeśli Warszawiacy koniecznie chcieli się z kimś sprawdzić, to mogli to zrobić z naszymi fanami, którzy przecież byli na meczu. Nigdzie w takich przypadkach nie atakuje się piłkarzy. Dlatego musieliśmy wyładować emocje i śpiewaliśmy te piosenki. Gorzko pożałował tego później Paweł Kaczorowski, który niepotrzebnie zgodził się na transfer do Legii. Nie powinien iść do klubu, którego w Poznaniu się nienawidzi i nie szanuje. Najpierw z nami śpiewał, później trafi ł do Legii… To wbrew zasadom. Oczywiście Kaczorowski to nie ta klasa piłkarska, co Luis Figo, ale on też po transferze z Barcelony do Realu był nienawidzony w Katalonii. Takich rzeczy się nie robi”. Wspomniany przez Reissa piłkarz był obrońcą, który na zawsze zapisał się w historii Legii, choć na pewno nie w pozytywnym sensie. Na Łazienkowskiej spędził kilka miesięcy i, zdaniem kibiców, o kilka za dużo. Tuż po podpisaniu umowy, sympatycy „Wojskowych” przypomnieli słynny występ Kaczorowskiego w pamiętnym finale Pucharu Polski, zawodnik ubrany w trykot Lecha śpiewał wówczas „W nienawiści do tej drużyny…” Zanim rozpoczęła się runda wiosenna, w pubie na Łazienkowskiej odbyło się spotkanie kibiców z Pawłem Kaczorowskim. W jego trakcie miało dojść do wyjaśnienia sytuacji sprzed kilku miesięcy. Większość spodziewała się przeprosin ze strony „śpiewaka”, ale… do tego nie doszło. Fani dość szybko opuścili pub, dając do zrozumienia zawodnikowi, że nigdy nie zyska ich akceptacji. Piłkarz faktycznie owej akceptacji nigdy nie zyskał i do końca swojej kariery na Łazienkowskiej był nazywany przez sympatyków Legionistów „Chórzystą”.

 debiut kaczorowskiego w lublinie

W Internecie aż roi się od zdjęć, filmików i prześmiewczych kompilacji tworzonych przez kibiców obu drużyn. Hitem stała się kilkuletnia dziewczynka, prawdopodobnie spadkobierczyni wiary po fanatycznych rodzicach, która trzymając szalik Lecha śpiewa znaną wśród Poznaniaków przyśpiewkę ośmieszającą klub z Warszawy. Jest to pieśń, którą śpiewał Kaczorowski, opowiada o tym, że nienawiść została kibicom „Kolejorza” wpojona już w dzieciństwie. Biorąc pod uwagę fakt, iż wykonuje ją dziecko, efekt jest piorunujący. Zanim jednak oskarżymy rodziców o manipulację córką, propagowanie nienawiści i naukę niecenzuralnego słownictwa, obejrzyjmy występ. Treść przyśpiewki wykonywanej przez dziewczynkę jest zmieniona, tradycyjne porównanie Legii do kobiety nader lekkich obyczajów zastąpił… kurczak. Swój podziw dla tego oryginalnego utworu wyrazili w komentarzach nawet fani Legii. Cóż, oby jak najwięcej TAKICH występów.

 [sz-youtube url=”http://www.youtube.com/watch?v=ChxzQ9pWntY” width=”640″ height=”400″ /]

Czas na historię nienawiści pomiędzy Lechem a Legią w cytatach.

Jakub Kosecki (piłkarz Legii): Od momentu, kiedy wyjechałem w Poznaniu autokarem za próg hotelu, to nasłyszałem się tyle „kurw”, „pedałów”, „cweli” i „ciot”, jak nigdy w życiu. Oni po prostu nienawidzą warszawiaków.
Kebba Ceesay (piłkarz Lecha): Kosecki to panienka, futbol to sport dla prawdziwych facetów.
Jakub Kosecki: Ceesay zapowiedział, że w następnym meczu połamie mi nogi.
Kebba Ceesay: Sam gra ostro, ale wystarczy go dotknąć i płacze jak panienka. Lekkie popchnięcie i turla się na boisku przez kilkanaście metrów.
Mateusz Możdżeń (były piłkarz Lecha): Kebba zagotował się i… no, może trochę przegiął, ale będę go bronił, bo nie zagwarantuję ci, że ja tak nigdy nie powiem przeciwnikowi.

Bogusław Leśnodorski (prezes Legii): Jesteśmy dużo, dużo lepsi od Lecha.
Dominik Furman: Mecz z Lechem to dla mnie priorytet.
Marcin Kamiński (piłkarz Lecha): O wiele lepiej grać w piątki i obserwować spokojnie inne zespoły.

Bogusław Leśnodorski: Jeśli Rumak jest taki tani (15 tys. zł miesięcznie), to masakra.
Piotr Rutkowski (prezes Lecha): Zarobki naszego trenera są wyssane z palca.
Bogusław Leśnodorski: Śmieszy mnie trochę, jak Mariusz Rumak i Piotr Rutkowski opowiadają o wartościach.
Bogusław Leśnodorski: W Poznaniu jest jakaś chorobliwa żądza porównywania się do Legii. Granicząca z paranoją. Nawet jak wspominają o wartościach, to nie mówią o swoich, nie definiują ich, tylko deklarują, że są inne niż w Legii.
Marcin Kamiński (piłkarz Lecha): Transfer do Legii? Nigdy nie mów nigdy.
Bogusław Leśnodorski: Ojamaa? Obserwowaliśmy go przez pół roku, ale też zaufaliśmy skautingowi Lecha.

Bartosz Bereszyński (piłkarz Legii, były piłkarz Lecha): Nie czuję się zdrajcą.
Marcin Kamiński: Bartek w koszulce Legii będzie dziwnym widokiem.
Bartosz Bereszyński: Spodziewałem się, że kibice będą mnie darzyć nienawiścią, ale nie pomyślałbym, że nagle wypłynie mój numer. Proszę mi wierzyć – to nie były dziesiątki wiadomości, tylko setki!
Przemysław Bereszyński (ojciec Bartosza): Lech wodził nas za nos.
Bartosz Bereszyński: Nie zdziwię się, jeśli kolejni piłkarze z Lecha odejdą do Legii. Mój transfer pomoże wielu z nich. Oni już się cieszą.

[sz-youtube url=”http://www.youtube.com/watch?v=ynXZueYwjEw” width=”640″ height=”400″ /]

 

Relacje pomiędzy Lechem a Legią śmiało można nazwać zimną wojną. Ten wyścig zbrojeń, walka na słowa oraz demonstracja sił trwają od lat. Obydwa miasta dzieli dystans 279 km – mimo dosyć sporej odległości, na ulicach (a konkretnie murach i garażach) co krok można napotkać „artystyczny” wymiar konfliktu. Mimo wielu różnic pomiędzy metropoliami (chyba największą jest to, że w Warszawie jedzą ziemniaki, a w Poznaniu pyry), łączy je wspólna, wzajemna nienawiść. Walka pomiędzy „Wielkim Księstwem Warszawskim” a  „Imperium Poznańskim” była, jest i zawsze będzie jedną z największych w polskiej piłce. Trudno przewidzieć wynik każdego ze spotkań, które przyciągają całe rzesze kibiców. Nie bez przyczyny rozgrywki pomiędzy Legią a Lechem nazywane są „derbami Polski”.

page

/Sylwia Siry/