„FREE KICK” to seria cotygodniowych artykułów o różnorodnej tematyce. W każdy piątek będziecie mieli możliwość dowiedzieć się co nieco o historii piłki nożnej lub o tym, co aktualnie w trawie piszczy. To spojrzenie na piłkarską rzeczywistość z dystansu i… kobiecym okiem. Przez najbliższe tygodnie zostaniemy przy tematyce nienawiści pomiędzy poszczególnymi drużynami i ich kibicami. Poprzednio mogliście przeczytać o konflikcie na linii Tottenham-Arsenal oraz Celtic-Rangers. Czas na dysonans, o którym wie i mówi cały piłkarski świat, o tym sporze jest głośno od wielu sezonów. Mało kto na Wyspach nienawidzi się tak bardzo jak… Manchester United i Liverpool. Przenieśmy się zatem ze „stolicy folkloru, potwora z Loch Ness i dobrej whisky” z powrotem do deszczowej Anglii. Gotowi? Zapraszam!
Podobnie jak w przypadku Celtiku i Rangersów, konflikt pomiędzy Manchesterem a Liverpoolem sięga XIX wieku i wychodzi poza czysto sportową rywalizację. Spór ma podłoże… gospodarcze. Wszystko zaczęło się w czasach pamiętających Napoleona i stworzenie pierwszej lokomotywy parowej. Wówczas w brzydkim, szarym i smutnym Manchesterze istniało wiele manufaktur oraz młynów tekstylnych, które przynosiły znaczne dochody. Miasto było typowo przemysłowym ośrodkiem i spora część angielskiej ludności znalazła w nim zatrudnienie. Władze Manchesteru starały się jak tylko mogły, by miasto królowało pod tym względem nad pozostałą częścią kraju, jednak wciąż nie mogły osiągnąć wymarzonego poziomu przychodów z bardzo prostego powodu – były zależne od Liverpoolu. W mieście z hrabstwa Merseyside znajdował się port, do którego przybijały statki pełne surowców importowanych ze Stanów Zjednoczonych, które stanowiły 80% całego zasobu jakim dysponował Manchester. Początkowo ta sytuacja nie stanowiła problemu dla żadnej z metropolii, rozchodziło się bowiem tylko o transport z oddalonego o niespełna 35 mil portu do miasta. Współpraca między dwoma ośrodkami przemysłowymi układała się świetnie, jednak, jak mawiają Anglicy, „nothing lasts forever.” W pewnym momencie władze Liverpoolu powiedziały „dość” i zadały kres trwającej od lat kooperacji, zwietrzyły bowiem w tej sytuacji świetny interes. Włodarze miasta postanowili nałożyć podatek na wszystkie surowce, które przechodzą przez należący do nich port. Taki obrót spraw nie pozostawił wyboru chcącemu wciąż się rozwijać Manchesterowi – przyszła pora się uniezależnić. Najrozsądniejszym rozwiązaniem było stworzenie własnego portu, lecz wcześniej należało uzyskać dostęp do Morza Irlandzkiego. Pod koniec XIX wieku postanowiono wybudować sztuczny kanał, który połączony z morzem umożliwi bezpośredni dostęp do surowców z południowych stanów USA. Koszt budowy Kanału Manchesterskiego pochłonął wprawdzie 15 milionów funtów, lecz dał miastu całkowitą niezależność od Liverpoolu i ich podatków na surowce. Sami mieszkańcy zaś znaleźli przy budowie kanału zatrudnienie, tak więc miasto zredukowało przy okazji problem bezrobocia. To wydarzenie stanowi ważny rozdział na kartach historii miasta, w celu upamiętnienia tego wydarzenia i podkreślenia jego rangi statek, będący symbolem wspomnianego kanału, znajduje się w herbach drużyn Manchesteru United oraz Manchesteru City. To nie jedyny powód braku sympatii pomiędzy mieszkańcami wspomnianych miast. W tamtym okresie Manchester słynął ze swojego przemysłu bawełnianego, czym oczywiście gardzili mieszkańcy Liverpoolu zajmujący się na co dzień spedycją, podatkami oraz finansami. Większość Liverpoolczyków nisko ceniła ludzi zajmujących się pracą fizyczną, wiązała się ona bowiem z noszeniem brudnych, roboczych ubrań, co dla urzędników zakładających każdego dnia garnitur było poniżające i hańbiące. Mieszkańcy Manchesteru nie pozostawali dłużni swoim wrogom określając ich mianem Scousers. To oryginalne określenie pochodzi od słowa scouse, które oznacza gulasz wołowy – danie niezwykle popularne wśród marynarzy. Proste wytłumaczenie – jesz scouse, jesteś Scousers.
Wrogość mieszkańców miast przestała mieć wymiar wyłącznie gospodarczy i przełożyła się na prężnie rozwijający się pod koniec XIX wieku sport. Pierwszy ligowy pojedynek pomiędzy „Czerwonymi Diabłami” a „The Reds” odbył się na Anfield w październiku 1895 roku, gracze z Liverpoolu rozgromili wówczas United aż 7:1. Manchester zrewanżował się miesiąc później wygrywając u siebie 5:2. Przez całą historię tej rywalizacji oba kluby łączy podobna statystyka zwycięstw i porażek. Wprawdzie sukcesy Evertonu w pierwszej połowie XX wieku sprawiła, że to właśnie ta drużyna dominowała w niechlubnym rankingu sympatyków „The Reds”, jednak lider zmienił się w momencie wzrostu sił Manchesteru w Lidze Angielskiej, co przypada na lata pięćdziesiąte. Zazwyczaj najwięksi piłkarscy wrogowie pochodzą z jednego miasta, jednak nie jest tajemnicą, że nienawidzą się głównie drużyny walczące przez długi czas o fotel lidera określonych rozgrywek. Przez znaczną część historii BPL tymi drużynami były właśnie Liverpool oraz Manchester United. Rywalizacja pomiędzy klubami określana jest jako derby północnego-zachodu. Być może gdyby oba kluby były mało znaczącymi drużynami, nikt nigdy nie zdecydowałby się nazwać tych pojedynków mianem derby, jednak mamy do czynienia z najbardziej utytułowanymi angielskimi zespołami. Biorąc pod uwagę sukcesy, większy powód do dumy maja fani „Czerwonych Diabłów”. Manchester United 20-krotnie zostawał mistrzem Anglii i jest rekordzistą pod tym względem, zdobył także rekordową liczbę 11 Pucharów Anglii i czterokrotnie triumfował w rozgrywkach o Puchar Ligi. Dla porównania Liverpool zdobył mistrzostwo kraju 18 razy, jest też 7-krotnym zdobywcą Pucharu Anglii i 8-krotnym tryumfatorem Pucharu Ligi. Te statystyki nie zadowalają sympatyków „The Reds”, mieli oni również sporo powodów do narzekania w poprzednich sezonach. Ich ulubieńcy z sezonu na sezon prezentowali coraz słabszy poziom, nie pozwalający nawet na grę w Lidze Mistrzów. Dla kibiców, których drużyna przez długie lata osiągała piłkarskie wyżyny jest to bolesny cios i coś, z czym niełatwo się pogodzić. Mimo tego, że Liverpool nie został mistrzem kraju od 1990 (!!!) roku, wciąż ma wielu kibiców, którzy przy okazji każdego meczu zdzierają gardła śpiewając „You’ll Never Walk Alone”.
Rywalizacja między „Czerwonymi Diabłami” a „The Reds” przypada w szczególności na lata dziewięćdziesiąte. W 1986 roku na Old Trafford przybył trener Sir Alex Ferguson, wówczas drużyna z Anfield była w doskonałej formie i do roku 1990 zostali mistrzami Anglii trzykrotnie. W tym czasie Manchester United był w rozsypce i przeżywał prawdziwe lata posuchy. Przysłowiowe poskładanie do kupy drużyny z Manchesteru oraz pokonanie „The Reds” i wyprzedzenie ich w rankingu zwycięzców były głównymi celami Szkota. We wrześniu 2002 roku Sir Alex Ferguson w ostrych słowach odpowiedział na wypowiedzi Alana Hansena poddające w wątpliwość jego przyszłość na Old Trafford: „Dla mnie największym wyzwaniem nie jest to, co dzieje się w tej chwili. Dla mnie największym wyzwaniem było strącenie Liverpoolu z ich pieprzonej grzędy. I możecie to wydrukować.” Tą krótką wypowiedzią Szkot niejako podsumował wszystkie lata, które dotychczas spędził w Manchesterze i podkreślił wagę swoich dokonań, co rozwścieczyło głodnych sukcesów fanów „The Reds.”
Niezwykłym ciosem dla każdego klubu i jego kibiców jest sytuacja, w której piłkarz reprezentujący dotychczas barwy konkretnej drużyny przechodzi do obozu rywala. Ostatnim człowiekiem, który zdecydował się na taki ruch jest Phil Chisnall. Napastnik nie zrobił furory pod opieką sir Matta Busby’ego – w ciągu 5 lat zagrał w 35 spotkaniach i strzelił 8 bramek. Na Anfield zaś spędził 3 lata i zdobył aż… 1 gola w 6 meczach! Na taki „cudowny pomysł” wpadł również Gabriel Heinze. Trzeba powiedzieć, iż wybrał najgorszy sposób na pożegnanie się z „Czerwonymi Diabłami”, z oczywistych względów Ferguson zablokował ten transfer. Zawodnicy pokroju Chisnalla i Heinzego narażają się jedynie na śmieszność i pogardę ze strony fanów klubu, którego barwy poprzednio reprezentowali. Fernando Torres w udzielonym kilka lat temu wywiadzie powiedział, że nigdy nie zostanie piłkarzem Manchesteru United ze względu na szacunek dla kibiców Liverpoolu. Zapytany o szansę gry w trykocie Diabłów, Torres odpowiedział: „Mogę zrozumieć nienawiść między Manchesterem United i Liverpoolem, ale nigdy nie przejdę na Old Trafford. Urodziłem się za granicą, ale wiem, jak fani Liverpoolu kochają swoich graczy – to jest po prostu niesamowite.” Zawodnik słowa dotrzymał i przeszedł… do Chelsea.
W temacie nienawiści pomiędzy dwoma klubami nie może zabraknąć konkretnych zachowań oraz wypowiedzi kibiców, jak i samych zawodników i trenerów. Demonstracja swojej awersji do konkretnej drużyny jest często spotykana w piłkarskim środowisku, a sami zainteresowani wciąż prześcigają się w wymyślaniu coraz to nowszych (i coraz bardziej odrażających) sposobów na dokuczenie rywalowi. Fani United stworzyli pieśń, w której mieszają z błotem niemal całe angielskie środowisko wrogie „Czerwonym Diabłom”. W piosence „United rule” nie zabrakło oczywiście odniesienia do ekipy z Anfield, refren kończy się słowami „Pier*olić wszystkich Scousers bo Manchester rządzi!” Fani „The Reds” nie pozostali im dłużni, na zaczepkę odpowiedzieli nie tylko słowami, lecz także czynem, stworzyli… papier toaletowy, na którym widnieje herb United.
Obydwa kluby zostały w przeszłości dotknięte strasznymi tragediami – United w Monachium 1958 roku i Liverpool na stadionie na Hillsborough. Mogłoby się wydawać, iż te wydarzenia powinny być powodem do wzajemnego współczucia kibiców obu drużyn. Nic bardziej mylnego! Nienawiść pomiędzy pseudokibicami jest na tyle duża, że powstały pieśni sławiące lub wyśmiewające tragiczne wydarzenia z przeszłości. Sympatycy „The Reds” nie znali litości i podczas meczów z „Czerwonymi Diabłami” śpiewali: „Man U Never Intended Coming Home”, co nawiązywało wprost do tragedii monachijskiej (pierwsze litery sloganu tworzą wyraz MUNICH – po angielsku Monachium). Inna wersja brzmi: ,,Man U, Man U went on a plane, Man U, Man U never came back again.” Często w tego typu przyśpiewkach używano zwrotu „ManU”, przez co z czasem stał się on obraźliwy. Obecnie to sformułowanie w sensie negatywnym wyszło już właściwie z użycia. W odpowiedzi na obelżywe słowa nawiązujące do tragedii w Monachium, sympatycy United szydzą z tragedii na Hillsborough obwiniając Liverpoolczyków o jej ogrom i drwią z katastrofy na Heysel. W 2012 roku, po zakończeniu derbów północnego-zachodu, które Manchester United wygrał 2:1, kibice tego zespołu zaczęli swój wstydliwy pokaz chamstwa. Zostali na trybunie i zaczęli skandować i śpiewać obraźliwe dla Liverpoolu piosenki. Przypominali tragedię na Heysel, kiedy kibice „The Reds” spowodowali zawalenie się trybuny i śmierć 39 osób: „Mordercy, nigdy nie jest wasza wina, zawsze jesteście ofiarami” – wykrzykiwali ironicznie fani MU. „Zabawę” popsuła im grupa sympatyków Liverpoolu, którzy dostosowali się do marnego poziomu, zupełnie przeciwnego do tego, na jakim odbywał się mecz. Zaczęli im pokazywać gesty przypominające samolot, a więc odnosząc się do 1958 roku. Po meczu zażenowanie sytuacją wyrazili trenerzy obu zespołów, wystosowując wspólne oświadczenie: „Każdy, kto ma w sobie choćby minimum człowieczeństwa, zachowywał się dzisiaj godnie. Pokazaliśmy, że jesteśmy dwoma wielkimi klubami, które w obliczu czegoś takiego potrafią się jednoczyć, a walkę toczyć tylko na boisku.” Powody do wstydu mają również sami zawodnicy. W 2012 roku Luis Suarez użył wobec Evry – obrońcy Manchesteru United – słowa „czarny”, za co został zawieszony przez angielską federację na osiem spotkań. Piłkarz przeprosił Evrę za swoje zachowanie, przyznał równocześnie, że… zdarzenie nie miało charakteru rasistowskiego. W kolejnym spotkaniu obu ekip podczas przywitania piłkarzy Suarez kolejny raz dał popis chamstwa i nie podał ręki Francuzowi. Choć niektórzy analizując nagranie twierdzą, iż to Evra winien jest całej sytuacji.
Kibice obu ekip nie zawsze skaczą sobie do gardeł. W 2010 roku najbardziej zagorzałych wrogów w Premier League zjednoczyła nienawiść do amerykańskich właścicieli, zamienili oni bowiem wówczas najbardziej utytułowane angielskie kluby w kluby najbardziej zadłużone. Większość kibiców miała ze sobą zielono-złote szaliki i krzyczała na Old Trafford „Jankesi, wypad!” Ta współpraca to był jednak wyjątek wśród licznych akcji obu drużyn mających na celu wzajemne ośmieszenie. W 2011 roku Liverpool odbywał tournee po Azji. Trenowali m.in. w Malezji, gdzie jeden z kibiców nieco się „zapomniał” i wszedł do sektora fanów LFC w koszulce Manchesteru United. I choć jego zachowanie było skrajnie nieodpowiedzialne (żeby nie powiedzieć GŁUPIE) i mężczyzna sam sprowokował sytuację, to nic nie usprawiedliwia zachowania sympatyków „The Reds.” Jak to wyglądało? Zobaczcie sami.
[sz-youtube url=”http://www.youtube.com/watch?v=s0dcdoU51rk” width=”600″ height=”440″ /]
/Sylwia Siry/