Obowiązek nienawiści: Tottenham – Arsenal

Piłka nożna to sport, który wzbudza ogrom emocji, zarówno tych pozytywnych, jak i tych niemających z pozytywnymi nic wspólnego. Kibice na całym świecie cieszą się z każdego gola zdobytego przez swoich ulubieńców, złoszczą się, kiedy „ich” drużyna przegrywa, a ich nastrój jest niejednokrotnie powiązany z wynikami osiąganymi przez idoli. Emocje wzbudzają nie tylko same mecze, wyniki, miejsce w tabeli, czy aktualna forma zawodników, ale też… sam fakt istnienia wrogich drużyn z ich kibicami na czele. Nie od dziś wiadomo, że fani drużyn grających w tej samej lidze nie pałają do siebie sympatią, sprawa wygląda jeszcze gorzej, gdy kluby pochodzą z jednego miasta. W Polsce największa wojna toczy się między kibicami Barcelony, a fanami Realu, na forach internetowych roi się od kąśliwych uwag, obraźliwych komentarzy i dyskusjach pt. „Messi czy Ronaldo?” Co ciekawe, sami Hiszpanie nie podchodzą do tego tematu tak radykalnie i nie są tak zażarci w swojej nienawiści jak polscy sympatycy La Liga. Inne przykłady piłkarskiej wrogości kibiców to chociażby relacje fanów Milanu i Interu (które dodatkowo łączy wspólny stadion) czy też Bayernu Monachium i Borussii Dortmund. Jeszcze gorzej wygląda to w Polsce, gdzie wciąż nie uporano się z wybrykami pseudokibiców, a akty agresji, wandalizmu i nienawiści zaobserwować można nawet na meczach piątoligowców. Jak ta sprawa ma się na Wyspach? Czy możliwe jest kibicowanie bez nienawiści?

Wielka Brytania długie lata walczyła z falą agresji pseudokibiców. Lata ’90 szczególnie obfitowały w akty nienawiści, wandalizmu i krwawych walk całych band sympatyków poszczególnych drużyn. Niejednokrotnie można było stracić życie za kibicowanie, powodem mogła być nawet koszulka z herbem ukochanej drużyny noszona w nieodpowiedniej dzielnicy. Dzięki radykalnym zmianom w przepisach władze poradziły sobie z większością kłopotów z kibicami, media przestały wciąż donosić o kolejnych walkach „w imię obrony wiary”, wyraźnie zmalała też liczba przestępstw na tle rasistowskim i nie tylko. Pozornie jest wszystko w porządku, Anglia jest stawiana innym krajom za wzór pod względem radzenia sobie z tym problemem, jednak nienawiść pozostała i trwać będzie zawsze, bez względu na przepisy i ogromne kary nakładane na tych na bakier z prawem. A to wszystko dlatego, że każdy ma prawo do własnych odczuć, wolności słowa i będzie nienawidził kibiców innego klubu dopóty, dopóki podpowiadać mu to będzie środowisko, kultura i własna podświadomość. I będzie to w porządku, o ile fala tych negatywnych uczuć nie przerodzi się w agresję mającą na celu skrzywdzenie drugiego człowieka czynem lub słowem. Piłka nożna już dawno przestała być sportem dla dżentelmenów, przykładny na co dzień ojciec, syn i pracownik zmierzając na stadion przeradza się w krzykliwego, nienawistnego kibica, by po 90 minutach emocje opadły i znów powrócił „typowy Anglik” i będzie nim, dopóki nie spotka kibica innego klubu, który wyraźnie nie zgadza się z jego światopoglądem. Czy takie zachowanie jest do końca dobre i nie narusza pewnych standardów? Co z szacunkiem dla przeciwnika?

W Anglii można spotkać mnóstwo przykładów wzajemnej nienawiści, mowa nie tylko o samych kibicach, ale też o piłkarzach i trenerach. O ile ci pierwsi są raczej bezkarni jeśli chodzi o słowa, o tyle drudzy muszą z tym raczej uważać. Federacje nakładają ogromne kary za nieodpowiednie ich zdaniem wypowiedzi, dlatego ważne jest, by w pomeczowych emocjach nie powiedzieć czegoś obraźliwego, a czasem naprawdę o to trudno. Z kąśliwych uwag znany jest szczególnie trener The Blues Jose Mourinho oraz Sir Alex Ferguson, który przyznał kiedyś, że największym osiągnięciem w całej jego karierze menedżerskiej było „strącenie Liverpoolu z ich pieprzonej grzędy”. Wypowiedź ta, choć nie do końca obraźliwa, wywołała zamęt i każdy fan The Reds pamięta ją do dziś, wspominając ze złością. Sami kibice nie są tak rozważni jeśli chodzi o słowa. Nie chcąc (lub nie mogąc…) fizycznie dać upustu swojej złości, prześcigają się w słownych potyczkach, rzucając bluzgi na lewo i prawo, spotkać się z tym można w szczególności w przyśpiewkach śpiewanych na stadionach i nie tylko. Śpiew kibiców ma dziś nie tylko dopingować idoli, ale też podkreślić negatywne emocje żywione względem fanów rywali. Stadionowe słowne przepychanki bywają motywujące, tworzą zdrową rywalizację, czasem nawet bawią, jednak niektóre pozostawiają niesmak, szczególnie te o podłożu rasistowskim i wulgarnym. Kontrowersje do dziś wzbudza przyśpiewka kibiców Manchesteru „United rule”, gdzie aż kipi od nienawiści, a takich przykładów jest mnóstwo, podobną piosenką może się „pochwalić” niemal każda drużyna. W Anglii nienawidzi się wiele drużyn i wielu kibiców, najbardziej znane przykłady to Manchester United z Manchesterem City i Liverpoolem, Liverpool z Evertonem, czy Chelsea i Fulham. Istnieje jednak lider tego niechlubnego rankingu. Na całym świecie wiadomo o nienawiści dwóch drużyn przebywających od lat w czołówce Premier League, mowa o Arsenalu Londyn i Tottenhamie Hotspur.

Na początek trochę historii. Podłożem tego odwiecznego konfliktu jest niewątpliwie miasto, które łączy obie drużyny. Tottenham powstał w Londynie w 1882 roku i wyprzedza w tej kwestii Arsenal o 4 lata, jednak jeśli chodzi o te ważniejsze rankingi, Kanonierzy biją Spurs o głowę. Biorąc pod uwagę mistrzostwo i puchar kraju, przedstawia się to następująco: Tottenham królował w lidze zaledwie dwukrotnie, a po Puchar Anglii sięgał osiem razy. Arsenal zaś jest 13-krotnym mistrzem kraju, 10-krotnym zdobywcą Pucharu Anglii i najdłużej utrzymującym się w najwyższej klasie rozgrywkowej zespołem w Anglii (od 1919 roku). Pierwsze spotkanie Arsenalu z Tottenhamem 19 listopada 1887 miało charakter towarzyski, w czasie, kiedy Kanonierzy byli znani jeszcze pod nazwą Royal Arsenal i mieli swoją siedzibę w Plumstead. Mecz został zakończony 15 minut przed końcem regulaminowego czasu gry z powodu zachodzącego słońca, czyli po prostu ciemności. Tottenham prowadził w tym momencie 2-1. Pierwszy ligowy mecz między tymi drużynami odbył się 4 grudnia 1909 roku, kiedy Arsenal i Tottenham grały w First Division. Arsenal wygrał 1-0. Rywalizacja między klubami rozpoczęła się dopiero wtedy, kiedy The Gunners w 1913 roku przenieśli się z Manor Ground na Highbury. White Hart Lane oraz nowy stadion Arsenalu dzieliły zaledwie cztery mile. Tym samym, Royal Arsenal stał się najbliższym przeciwnikiem Tottenhamu oraz lokalnym rywalem. Jako zespoły z północnego Londynu, obie drużyny zmierzyły się ze sobą 22 sierpnia 1914 roku na White Hart Lane w towarzyskim turnieju War Relief Fund. Arsenal grał wtedy w Second Division, za to Tottenham klasę wyżej. Obaj rywale zaczęli grać ze sobą regularnie dopiero w czasie pierwszej Wojny Światowej w London Combination. Po wojnie rywalizacja pomiędzy drużynami osiągnęła wyżyny i tak jest praktycznie do dziś. Konflikt zaostrzają historyczne derby północnego Londynu, takie jak te z 3 maja 1971, kiedy to Arsenal w ostatnim ligowym spotkaniu potrzebował zwycięstwa lub bezbramkowego remisu aby zdobyć mistrzostwo First Division. The Gunners wygrali ten mecz i zostali mistrzami, a podobny wyczyn powtórzyli 25 kwietnia 2004 – Arsenal był niepokonany w lidze i potrzebował tylko jednego punktu, aby zapewnić sobie mistrzowski tytuł. Po 35 minutach gospodarze prowadzili już 2-0 po bramkach Patricka Vieiry oraz Roberta Piresa. Jednak w drugiej połowie Tottenham zabrał się do roboty i Jamie Redknapp strzałem z dystansu zdobył kontaktowego gola, a w 90. minucie sędzia podyktował dla Kogutów karnego, którego wykorzystał Robbie Keane. Arsenal zapewnił sobie mistrzowski tytuł na stadionie największego rywala.

Przechodząc do meritum – jakie zachowania kibiców Kanonierów i Spurs doprowadziły do rozsławienia tego konfliktu? W 2008 roku na stadionie Portsmouth duża grupa kibiców Tottenhamu, sfrustrowana beznadziejną postawą swojej drużyny, postanowiła wyładować emocje na zawodniku, który przed laty był ich ulubieńcem i który zostawił ich dla klubu uważanego za wrogi. Usłyszeliśmy pieśń sugerującą, że Sol Campbell jest chorym psychicznie gejem-nosicielem wirusa HIV, który oby wkrótce się powiesił. Oraz skandowanie, że jest czarnym chciwcem z tyłkiem do wynajęcia. Wówczas od odejścia Campbella z Tottenhamu minęło siedem lat – wydawałoby się, że wystarczająco wiele, aby ochłonąć. Zanim opuścił White Hart Lane, nie ukrywał, że marzą mu się występy w europejskich pucharach. Kontrakt wypełnił do końca: nie strajkował, nie robił fochów, nie mówił trenerom, że nie czuje się na siłach, by wystąpić w jakimś meczu. I pewnie nie byłoby problemu, gdyby piłkarz wybrał Barcelonę, Bayern, czy Juventus, jednak czy wybór największego rywala jako pracodawcy usprawiedliwia zachowanie kibiców? NIE. Jest granica, której przekraczać nie należy. To nie pierwszy raz, kiedy kibice Tottenhamu urządzili Campbellowi werbalny pogrom. Kiedyś nawet klub wydał oświadczenie potępiające homofobię i zaapelował o wskazywanie stewardom prowodyrów podobnych zachowań, jednak nie zdało się to na wiele. Niektóre próby likwidacji rasistowskich przyśpiewek są wręcz śmieszne. Angielska policja wydała ostrzeżenie, które było skierowane właśnie do fanów Tottenhamu, którzy od lat określają siebie mianem „Yids” czy „Yiddos” tzn. Żydzi. Mają ku temu swoje podstawy, ponieważ dzielnica Tottenham ma silną diasporę żydowską, wielu żydów tworzyło publikę na White Hart Lane, wielu również dziś utożsamia się z tym klubem. Sami jednak szczycą się tym i nie przeszkadza im to, że fani innych klubów wykorzystują ten fakt, by ich obrazić. Zatem po co zajmować się czymś tak nieistotnym, zamiast zwalczać realne problemy pomiędzy klubami? Sami piłkarze nie pozostają kibicom Spurs dłużni. Podczas meczu FA Cup znoszony z boiska Theo Walcott, uśmiechając się od ucha do ucha, pokazywał kibicom gości, że Arsenal wygrywa 2:0. W odpowiedzi został obrzucony monetami, tekturowymi kubkami, kawałkami chleba i obelgami („Pozwólcie mu umrzeć” – apelowali kibice do masażystów). Arsene Wenger wziął po meczu zawodnika w obronę twierdząc, iż gest pokazany przez Walcotta był odpowiedzią na wcześniejsze zaczepki. Gest kolegi skopiował przed ekranem telewizora Wojciech Szczęsny. Bramkarz Kanonierów miał tym razem wolne, bo dostępu do bramki zespołu gospodarzy przez całe spotkanie strzegł Łukasz Fabiański. Szczęsny szybko pstryknął fotkę i zamieścił ją w serwisie społecznościowym. Bramkarz wielokrotnie podkreślał w wywiadach swój brak sympatii dla Spurs. Prowokacje piłkarzy Arsenalu nie miały konsekwencji (słusznie moim zdaniem). Pewna fanka The Gunners zrobiła sobie zdjęcie z Robertem Piresem oraz Santim Cazorlą i udostępniła je w Internecie. Nic niezwykłego. Prócz tego, że trzymali w dłoniach kartkę z tekstem wspomnianej piosenki. W przypadku Walcotta FA wszczęła śledztwo, ale tylko w sprawie kibiców, piłkarzowi przypomniano tylko o jego obowiązkach. Cazorla natomiast wymigał się deklaracją, że… nie widział napisu na kartce. Przeprosił za to na Twitterze. Kibice Arsenalu również mogą „pochwalić się” zachowaniami rodem z piekła. „Czym jest dla nas Tottenham? Gów…! Czym jest dla nas gów…? Tottenhamem!” – to piosenka, którą sympatycy Kanonierów od lat irytują lokalnych rywali. W 2011 roku Harry Redknapp, menedżer Tottenhamu Hotspur, nie zostawił suchej nitki na kibicach Arsenalu Londyn po spotkaniu tych drużyn w Premier League (2:0). Kibice Arsenalu podczas spotkania śpiewali obraźliwą piosenkę pod adresem Emmanuela Adebayora, który kiedyś grał w barwach Kanonierów, a wówczas bronił barw Kogutów. Fani w piosence śpiewali m. in. o tym, że Adebayor powinien był zginąć w Angoli (ang. „It should have been you, killed in Angola, it should have been you”). Piosenka nawiązuje do wydarzeń, które miały miejsce przed Pucharem Narodów Afryki w 2010 roku, kiedy podczas napadu na reprezentację Togo zginęły trzy osoby. „To było obrzydliwe – powiedział po meczu Redknapp. – O mnie także śpiewali takie wstrętne rzeczy. Czy człowiek, który śpiewa coś takiego, jest zdrowy psychicznie? Tam przecież były dzieci.” No właśnie. Czy już zawsze jesteśmy skazani na wysłuchiwanie takich tekstów na stadionach? Trochę to przykre, szczególnie, gdy chce się chodzić na mecze z dziećmi i wychowywać je w duchu sportu. Współcześnie fani i sami piłkarze zapominają często o zasadach dobrego wychowania oraz o szacunku do rywala. Pozostaje mieć nadzieję, że kiedyś się to zmieni, a piłka nożna znów stanie się sportem dla dżentelmenów.

Na koniec, dla rozluźnienia atmosfery, kilka przykładów kibiców obu drużyn zaliczanych do grona „znani i (niekoniecznie)lubiani”:

Sławni sympatycy Tottenhamu:
Steve Nash
Shania Twain
Jude Law
Mathew Horne
Phil Collins
Jerry Springer

Sławni sympatycy Arsenalu:
Jay-Z
Piers Morgan
Rafael Nadal
Dido
Mick Jagger
Donald Tusk
Książę Walii Harry

Po świecie krąży też niepotwierdzona informacja, jakoby fanem Knonierów był także… Osama bin Laden. Autor biografii bin Ladena stwierdził, że został on fanem Arsenalu na początku lat 90., kiedy mieszkał w Londynie. Cóż, nie chciałabym być wówczas w skórze człowieka, który dyskutuje na ten temat z Osamą wyraźnie nie podzielając jego miłości do Kanonierów. Pozostaje tylko się cieszyć, że Donald Tusk całe życie podzielał poglądy terrorysty w tym przypadku.

/Sylwia Siry/

Komentarze

komentarzy