Komentator meczu Irlandia-Polska, w pewnym momencie wypowiedział słowa, które dosłownie mnie ogłuszyły. Parafrazując oczywiście, usłyszeliśmy że żal byłoby, gdyby Robert Lewandowski nie wykorzystał tego jak słaba personalnie jest obrona Irlandii. Patrzę na skład i widzę linie defensywy, która łącznie zagrała w Premier League prawie 600 razy. Myślę więc, że stwierdzenie, że są oni słabi można uznać za krzywdzące. Dlaczego więc tak są odbierani? Zapraszam na opowieść o najbardziej niedocenianym zawodniku, jakiego dane mi było oglądać, mianowicie Johnie O’Shea.
O’Shea przyszedł na świat w 1981 roku, dokładnie 30 kwietnia w najstarszym irlandzkim mieście – Waterfordzie. Swoją przygodę piłkarską rozpoczął w małym klubie z miasteczka-dzielnicy Waterfordu, Ferrybank AFC. Na tle innych kolegów wyróżniał się dobrymi warunkami fizycznymi i niesamowitym instynktem jeśli chodzi o odbiór piłki. Następnie przeniósł się do Waterford Bohemains.. Będąc zawodnikiem tego klubu został powołany na Mistrzostwa Europy U-16 1998 w Szkocji, które Irlandczycy wygrali. John O’Shea (wraz ze swoim partnerem ze środka obrony Jimem Goodwinem) został uznany bohaterem tego turnieju. To właśnie on miał zostać filarem defensywy na lata. Jego dobra postawa sprawiła, że wpadł w oko skautom „Czerwonych Diabłów”. Trzy miesiące później podpisał swój pierwszy profesjonalny kontrakt z Manchesterem United. Jednak na swój debiut w ligowym meczu musiał czekać ponad 3 lata. Zaliczył w międzyczasie dwa wypożyczenia, do obecnego klubu Artura Boruca Bournemouth oraz do belgijskiego Royal Antwerp. Ówczesny trener klubu znad morza północnego stwierdził, że przed O’Sheą wielka kariera, gdyż jest najbardziej uniwersalnym zawodnikiem jakiego miał pod swoją opieką.
Ligowy debiut zaliczył w przegranym 3-1 meczu z Liverpoolem (4.11.2001), zagrał pięć minut, zmieniając Denisa Irwina. Pierwsze pełne 90 minut rozegrał 4 kolejki później przeciwko West Ham United. Łącznie w sezonie 01/02 wystąpił w 9 ligowych meczach, rozgrywając przy tym 365 minut. Następny sezon był dla niego bardziej udany. Wystąpił w 32 meczach w najwyższej klasie rozgrywkowej w Anglii z których dwadzieścia razy w pełnym wymiarze czasowym. Właśnie w tym sezonie zrobił coś, co na pewno wryło się w pamięć wielu kibicom piłkarskim. Młody Irlandczyk w meczu Ligi Mistrzów ośmieszył słynnego Figo zakładając mu „siatkę”.
[sz-youtube url=”https://www.youtube.com/watch?v=7gasxpPiews ” width=”640″ height=”400″ /]Na swoją swojego pierwszego gola w barwach United czekał do 27 sierpnia 2003 roku, kiedy to zdobył, jedyną jak się później okazało, bramkę w spotkaniu z Wolverhampton. Jednak najpiękniejsze trafienie O’Shea zaliczył przeciwko Arsenalowi, kiedy to w piękny sposób przelobował Manuela Almunię, ustalając wynik spotkania na 4-2. Do historii przeszła również jego skromna cieszynka.
[sz-youtube url=”https://www.youtube.com/watch?v=OTBIHwW-pqs” width=”640″ height=”400″ /]Łącznie w barwach United rozegrał 382 spotkania, strzelając w nich 15 bramek. Zdobył z „Czerwonymi Diabłami” pięciokrotnie Mistrzostwo Anglii i tyle samo razy Tarczę Wspólnoty, trzykrotnie Puchar Ligii oraz Puchar Anglii, Lige Mistrzów i Klubowe Mistrzostwo Świata. Sporo osób kojarzy go również z meczu rozegranego 4 lutego 2007 przeciwko Tottenhamowi, kiedy to musiał stanąć na bramce, zaliczając nawet dwie całkiem niezłe interwencje.
Wraz z Wesem Brownem odszedł do Sunderlandu przed rozpoczęciem sezonu 11/12, niemalże z miejsca stając się kapitanem „Czarnych Kotów”. W drużynie ze Stadium of Light rozegrał już 150 meczów. Swoimi występami udowadnia, że nie przeszedł do Sunderlandu odcinać kuponów. W dużej mierze dzięki jego występom utrzymali się oni w Premier League. W obecnym sezonie Irlandczyk nie opuścił nawet minuty w ligowych spotkaniach.
O’Shea w swojej karierze zagrał chyba na każdej możliwej pozycji, występował nawet w ataku(!), a w jednej z gier z serii FIFA jego nominalną pozycją była defensywna pomoc. Sir Alex Ferguson podkreślał zawsze, że Irlandczyk jest dla niego ważnym zawodnikiem. Można uznać, że był swoistym strażakiem w United. Zawsze gdy pojawiała się jakaś luka, spokojnie można w nią było wcisnąć Johna O’Shea. Na każdej pozycji dawał przede wszystkim stabilność. Wydaje się jednak, że bycie tylko „dobrym” to zbyt mało dla przeciętnego kibica. W pewnym momencie na jednym z forów „Red Devils” określono go przydomkiem „O’Shit”, zarzucając mu przeciętność i niezgrabność. Utarło się stwierdzenie, że wszystko jest dobrze, póki O’Shea jest daleko od piłki. Przylepiono mu łatkę „zapchajdziury”. Nie raz mówiono o nim, że jest na United za słaby. Jednak czy człowiek, który rozegrał ponad 300 spotkań w jednym z najlepszych klubów świata może być słaby?
Liczba występów oraz czas spędzony na boisku zdaje się obalać teorię, że Irlandczyk był przykuty do ławki rezerwowych i wstawał z niej tylko w przypadku czyjejś kontuzji. Na 10 sezonów rozegranych w United tylko w trzech z nich zagrał mniej spotkań niż 25 (w tym debiutancki, w którym grał 9-krotnie oraz 09/10 i 10/11 kiedy był kontuzjowany). Dużo ciężej jest dawać jakość na każdej pozycji, niż robić wiatr. O’Shea jest dobitnym przykładem sportowca, który do wszystkiego doszedł ciężką pracą, określenie „zapchajdziury” może być więc w jego przypadku bardzo krzywdzące. Paradoksem jest to, że jego największy atut, stał się dla niego swoistym przekleństwem. Bill Shankly, legendarny manager Liverpoolu, powiedział kiedyś „Dobra drużyna jest jak fortepian, potrzebujesz ośmiu, żeby go nieśli i trzech, co potrafi na nim grać”. Futbol się zmienia. W erze, w której każdy chce być boiskowym artystą pokroju Ronaldo czy Messiego, trzeba doceniać rzemieślników pokroju Johna O’Shea, gdyż to właśnie po nich widać, ile pracy i serca wkładają w to, by artyści mogli błyszczeć.
Michał Piwowarczyk