#Pochexit w drodze? Takie rzeczy się nawet fizjonomom nie śniły!

Nowy miesiąc i od razu Liga Mistrzów? Nie da się ukryć, że dla każdego fana piłki nożnej jest to idealny scenariusz. Właśnie w taki sposób rozpoczął się październik, a we wtorkowy wieczór dostaliśmy wiele spotkań, które zapowiadały się co najmniej obiecująco. Najciekawsza i teoretycznie najmocniejsza para? To miano w zapowiedziach przypadło pojedynkowi Tottenhamu z Bayernem.

Odbierz zakład bez ryzyka z kodem GRAMGRUBO530 w BETCLIC – jest już legalny w Polsce!

Co tu dużo mówić – mieliśmy meczycho. Cholernie dobre meczycho. Być może poziomem nienadającym się np. na finał, ale działo się bardzo dużo, a przecież to w piłce kochamy najbardziej. Przed meczem mimo wszystko bardzo trudno było wskazać faworyta. Z jednej strony Tottenham – gospodarz, który mimo wręcz porażająco nierównych ostatnich miesięcy w domu zwykle nie zawodzi, z drugiej Bayern, mający największe problemy dawno za sobą, ale wciąż dopiero rozpędzający się.

Już na wiele godzin przed tym pojedynkiem trwały dywagacje na temat tego, czy misja pt. „Mauricio Pochettino w Tottenhamie” wciąż ma rację bytu. Argentyńczyk był ojcem drużyny, która na przestrzeni ostatnich pięciu lat zanotowała niebywały postęp, ale jak wiadomo, w futbolu niemal nie istnieją rzeczy, które można nazwać wiecznymi. Początek meczu na Tottenham Hotspur Stadium oddał w stu procentach to, jaką drużyną są w ostatnich miesiącach koguty. Wyrównana gra, szanse po obu stronach, a w 12. minucie bramka Sona na 1:0. Naprawdę można było sobie pomyśleć: „Kurczę, z tym Tottenhamem naprawdę nie jest tak źle”. Cóż, dobre złego początki…

„Koguty” dziobały dość groźnie niestety jedynie na początku. Szybko zaczęło kuleć to, co nie funkcjonuje prawidłowo od dłuższego czasu – defensywa. Wyrównująca bramka Kimmicha i trafienie Roberta Lewandowskiego tuż przed przerwą nie wynikały z niewiarygodnych akcji. Były skutkiem niedokładności, złego ustawienia i nie pilnowania się nawzajem. Gdyby ktoś powiedział, że właśnie to jest defensywa finalisty Ligi Mistrzów sprzed kilku miesięcy, nikt by nie uwierzył.

Mało niespodzianek? Druga połowa w porównaniu z pierwszą była prawdziwym science-fiction. Tottenham na własnym obiekcie dopuścił do wbicia sobie pełnego worka bramek, a przy jednej z nich Serge Gnabry pomknął lewym skrzydłem niczym Ronaldinho w pamiętnym meczu z Realem na Santiago Bernabeu, kiedy trybuny nagrodziły go brawami. Ale przecież Gnabry’emu do Ronaldinho daleko – to właśnie pokazuje, jak fatalnie wygląda obecny Tottenham. Miewa przebłyski, ale to za mało.

Słabość jednych jest okazją dla innych, a tym razem beneficjentem okazał się także Robert Lewandowski. Polak ustrzelił kolejny dublet, a jego akcja przy bramce na 2:1 była majstersztykiem. Kapitalne, instynktowne przerzucenie piłki nad rywalem przy linii końcowej, następnie odnalezienie się w idealnym miejscu i błyskawiczny, precyzyjny strzał, zaczynający się niemal tyłem do bramki. Jeśli Tottenham pozwala na takie rzeczy, „to wiedz, że coś się dzieje”.

Wiele osób uważa, że to tylko wypadek przy pracy. Że Tottenham wciąż jest mocny, tylko po prostu miał trudne miesiące i trzeba dać mu trochę czasu, nim znów zacznie grać swoje. Kto wie, być może tak jest, ale dostajemy kolejne znaki ostrzegawcze, wyglądające coraz poważniej. Można przechodzić przez małe dołki, ale nawet wtedy nie przegrywa się u siebie w Lidze Mistrzów w taki sposób. Czy po takiej kompromitacji, w której zawodnicy wyglądali jak chłopcy we mgle bez żadnego zapału i pomysłu na grę, można mówić, że #Pochexit powoli staje się realnym tematem?

Tottenham Hotspur 2-7 Bayern Monachium
Bramki: Son (12′), Kane (61′ k.) – Kimmich (15′), Lewandowski (45′, 87′), Gnabry (53′, 55′, 83′, 88′)

Odbierz zakład bez ryzyka z kodem GRAMGRUBO530 w BETCLIC – jest już legalny w Polsce!

Komentarze

komentarzy