Portsmouth FC – jak feniks z popiołów

Historia popularnych „Pompey” to dobry materiał na książkę. Kibice zapisują w niej kolejne rozdziały. Kilka lat temu klub należał do zaszczytnego grona Premier League sięgając w maju 2008 roku po Puchar Anglii. Później było już tylko gorzej. Niejasne intencje właścicieli, aresztowania, procesy, w końcu kolejne degradacje i klub stanął nad przepaścią. Właściwie to już runął w dół, wyciągając rękę w nadziei, że ktoś w ostatniej chwili ją złapie. W maju 2013 roku klub po raz trzeci zaliczył spadek i kolejny sezon miał rozpocząć w League Two. Z powodu olbrzymich długów „Pompey” byli godziny od likwidacji i zniknięcia z piłkarskiej mapy Anglii. Portsmouth Supporters Trust – stowarzyszenie kibiców, które chciało przejąć kontrolę nad klubem, nie mogło dojść z wierzycielami do porozumienia. Fani byli w stanie zapłacić, z tego o ile dobrze pamiętam, 28 pensów z jednego funta, którego klub był winien. Długi sięgały kilkunastu milionów funtów i nie było szans na spłacenie tego zadłużenia. Po wielogodzinnych negocjacjach strony doszły do porozumienia i Portsmouth mogło odetchnąć. Już po roku czasu ściągnięto z klubu nadzór administracyjny i „Pompey” zaczęło znowu funkcjonować jak przedsiębiorstwo.

ca8b97d8d55cdf5976cab22ef62b07d176b03144

Wczoraj klub poinformował, że osiągnięto zysk operacyjny na poziomie 118 tys. funtów. Przy wielkich pieniądzach w Premier League, tygodniówkach na poziomie 100 tys. funtów i nowej 5-miliardowej umowie na pokazywanie ligi, ta kwota może wydawać się śmieszna.

To fantastyczny wynik, który pokazuje, jak wiele udało nam się zrobić. Zredukowaliśmy dług z 14-stu do 5-ciu milionów i zrobiliśmy to szybciej niż zakładaliśmy. Przed nami wciąż długa droga, ale najważniejsze jest to, że idziemy w dobrą stronę. Udało się powstrzymać proces likwidacji i ustabilizować sytuację. Teraz możemy myśleć o rozpoczęciu budowania fundamentów rozwoju klubu. Kilka lat temu straciliśmy nasze obiekty treningowe. Teraz będziemy mogli wybudować nowe i wyremontować stadion. To da nam solidne podstawy i perspektywy na przyszłość – mówi dyrektor zarządzający Mark Catlin.

Portsmouth Football Club supporter John Westwood who changed his name by deed poll to John Portsmouth Football Club Westwood

Mój kolega z pracy jest wielkim fanem „Pompey” i co tydzień jeździ ze swoją drużyną po Anglii. Żeby pojechać na mecz na swoim ukochanym Fratton, musi pokonać 110 mil. Facet godzinami może opowiadać o Portsmouth i po kilku zdaniach dociera do słuchacza, ile ten klub dla niego znaczy.
Któregoś dnia rozmawiałem z żoną o wakacjach. Mieliśmy zaoszczędzone 2700 funtów. To była sobota, bo zabrałem wtedy córkę i syna na Fratton. Cały mecz rozmawiałem z przyjaciółmi o sytuacji klubu. Wieczorem zastanawialiśmy się, gdzie zabierzemy dzieci latem. Okazało się, że młodzież podsłuchuje. Maggie, wtedy 11-latka, weszła do pokoju i powiedziała – Tato zawsze mówiłeś, że trzeba pomagać potrzebującym. My z Carltonem nie lecimy na wakacje. Sprzedaj nasze bilety, to pomożemy „Pompey”. Przyznam, że zaszkliły mi się oczy. Przez dłuższą chwilę nie wiedziałem, co powiedzieć. Córka i syn, co im się rzadko zdarza, byli zgodni. Futbol to wartości, ale też nasze miejsce na ziemi, jak nasze Fratton. Koniec końców przekazaliśmy klubowi 1000 funtów i zamiast do Hiszpanii pojechaliśmy do Bournemouth. Żartujemy z żoną, że podobnie jak Abramowicz, mamy swój klub piłkarski.
Wracając do lata 2013 roku, kiedy klub był bliski likwidacji, doszło do nas kibiców, że to może być koniec. Że nie będziemy w soboty chodzić z całą rodziną na mecze. Że nie będziemy siedzieć na swoich miejscach. Że nie będziemy spotykać tam naszych przyjaciół. Dziwne uczucie, że możesz stracić wszystko z dnia na dzień. To nie był czas obwiniania właścicieli, trenerów, wierzycieli. To nie miało sensu. Marnowalibyśmy jedynie czas na coś, czego nie zmienimy. Zebraliśmy się w lokalnym pubie i zaczęliśmy myśleć. Takich pubów z kibicami było pewnie kilkadziesiąt. Kiedy dotarły do nas sygnały, że można jeszcze coś zrobić, żeby klub istniał, każdy zaczął od siebie. John, który na mojej ulicy prowadzi sklep elektryczny, dostarczył klubowi żarówki, przedłużacze, zrobił przegląd instalacji itd. Lokalni sklepikarze wozili na stadion zgrzewki wody mineralnej. Kolega, który miał restaurację, wysyłał swojego kucharza, żeby przygotowywał posiłki. Lokalne biura pracy wysyłały pracowników na swój koszt, aby pomogli. Jedni malowali, drudzy sprzątali. Każdy mógł pomóc i to robił. Nie było polityki i chęci bycia prezesem, czy dyrektorem. Radość, że możesz pomóc była niesamowita. Nikt nie myślał o pucharach, awansach. Przetrwanie „Pompey” miało być dla nas niczym wygranie Premier League. Zmieniliśmy swoje oczekiwania. Kiedyś wygrywaliśmy z najlepszymi w BPL, zdobywaliśmy puchar. Teraz gramy jedynie w League Two z zerowymi szansami na awans, ale sama możliwość pójścia na Fratton i to, że istniejemy, to wielka radość i nagroda. Kiedyś wrócimy. Może za 5, może za 10 lat. Wrócimy, bo pokazaliśmy energię i pasję. Ta jest i będzie coraz większa. Szacunek do historii i do siebie samych da nam kopa. O to jestem spokojny – kończy John Pepworth kibic Portsmouth, który zajmuje się szkoleniem kierowców w firmie, w której pracuję.

109237533_312765c

Portsmouth jest na 14-stym miejscu w League Two. Przed sezonem klub sprzedał ponad 10000 karnetów, a ostatni przegrany mecz na własnym boisku z Shewsbury Town obejrzało z trybun Fratton Park 14 749 widzów!