Kilka dni temu Dariusz Mioduski w szerokim wywiadzie stwierdził, że polskie kluby powinny otrzymać wsparcie od PZPN w obliczu pandemii koronawirusa, która naraża wiele zespołów na upadek. Z takim stwierdzeniem nie zgodził się Zbigniew Boniek. Prezes polskiej federacji jasno odparł, że o takim ruchu nie ma kompletnie mowy.
Temat pożyczki od PZPN pojawił się jeszcze przed wypowiedzią właściciela Legii, który stwierdził, że budżet związku na poziomie 300 milionów złotych powinien zostać w części przeznaczony na wsparcie klubów. Inny pogląd na tę sprawę ma Boniek. W wywiadzie dla „Rzeczpospolity” stwierdził:
– PZPN nie zajmuje się pożyczaniem pieniędzy. Od tego są banki, niech kluby tam się kierują. Nie będziemy pożyczać związkowych pieniędzy, by szefowie klubów mogli opłacić pensje zagranicznych zawodników. Pan mówi o potrzebach klubów Ekstraklasy, a ja muszę myśleć o wszystkich poziomach polskiego futbolu – drugoligowych zespołach, trzecioligowych. Na tę chwilę nie mamy pojęcia, kiedy będziemy mogli wrócić do grania. A to jest najważniejsze. Powrót na murawę będzie oznaczał, że problemy zaczną się rozwiązywać.
Boniek w rozmowie ponadto zadeklarować, że PZPN nie może z góry nakazać obcięcia pensji zawodnikom. Mimo to federacja planuje pewne ruchy, które ułatwią codzienną egzystencję polskim zespołom i już niebawem zostanie w tej sprawie wydany odpowiedni dekret. Na czym ta pomoc będzie konkretnie polegać?
– Do tej pory zasady były takie, że aby otrzymać licencję, kluby musiały na koniec marca udowodnić, że mają uregulowane wszystkie pensje i zobowiązania do końca grudnia roku poprzedniego. Teraz przesuniemy ten moment na koniec kwietnia. Kolejny wymóg, który kluby musiały spełnić, to na koniec września danego roku udowodnić, że zapłaciły wszelkie pensje do czerwca. Teraz przesuniemy ten drugi termin na koniec listopada. Do tej pory piłkarz mógł wystąpić o rozwiązanie kontraktu, jeśli nie dostawał pieniędzy przed dwa miesiące. Zmienimy to na cztery miesiące. Ale żeby było jasne – nie chodzi o to, by kluby nie musiały płacić zawodnikom. Jeśli piłkarz rozwiąże umowę z winy klubu, to i tak musi dostać pensję za te cztery miesiące.
Wygląda więc na to, że Mioduski jak i właścicieli innych klubów nie mają co liczyć na biblijną rybę od PZPN. Dostaną jedynie wędkę i z nią muszą przetrwać kolejne trudne miesiące.