Nie sądziłem, że są jeszcze miejsca na świecie, do których nie dociera Internet. W czwartek wybrałem się na delegację do Gdańska i oczywiście mój podróżny, przenośny Internet odmówił posłuszeństwa, o wifi w intercity nikt nie słyszał, konduktor myślał, że to jakieś danie z Warsu. Co zatem zostaje ,żeby dowiedzieć się w jakim stylu grała polska (nie miałem możliwości oglądać gry naszych Orłów) i co słychać w świecie futbolu? Oczywiście Przegląd Sportowy…
Przegląd Sportowy, który w czasach gdy nikt nie słyszał jeszcze o laptopach i ipadach, ratował nam życie na wakacjach, w podróży, na przerwach w szkole i w pracy. Dzięki niemu (i telegazecie) mieliśmy możliwość śledzenia lig zagranicznych, nie musieliśmy czekać do wtorku na Piłkę Nożną. Analizy, ciekawe wywiady, felietony, to również było nieodłącznym dodatkiem PS.
Do papierowego wydania gazety nie zaglądałem dobrych kilka lat, aż nadszedł ten feralny dzień. Zdaję sobie sprawę z tego, że przyszłość należy do elektroniki, a nie słowa drukowanego. To oczywiste, że nawet gazety codziennie nie są w stanie być na bieżąco z wydarzeniami, które gdy tylko się pojawią, zostają przemielone tysiąckrotnie w Internecie i podane na sto różnych sposobów, czego idealnym przykładem były medale na olimpiadzie. „Mamy złoto”, „Gratulacje Kamil” to wiadomości, które podawał każdy serwis, od ogólno sportowych, przez piłkarskie, motoryzacyjne, wędkarskie, kończąc na blogu babci Kasi o wypiekach.
Niemniej jednak oczekiwałem czegoś ciekawego, jakiejś analizy taktycznej, dobrego wywiadu, konstruktywnej krytyki, spojrzenia na wszystko z innej perspektywy, bo tylko tak można zaciekawić czytelnika i chociaż spróbować walczyć z konkurencją. Niestety rzeczywistość okazała się analogiczna do gry zbieraniny Nawałki, oczekiwaliśmy poświęcenia, determinacji i przyzwoitego wyniku, w zamian dostaliśmy nędzne widowisko, uwieńczone kolejną porażką.
Krótki opis wydarzeń, podanie wyników meczów towarzyskich, strzelców bramek – tyle! Nie było nawet głupich not za spotkanie, nic. Dalej? Felieton Mielcarskiego o kibicach Legii, czyli temat na czasie, przemielony bardziej, jak parówki w Lidlu. Stała rubryka „Na spalonym” Andrzeja Iwana zaczynała się mniej więcej tak: „Miałem napisać coś o meczu kadry, ale musiałem oddać tekst na 3h przed meczem, zatem…”. Zatem wstęp zniechęcił mnie na tyle, że nawet nie dokończyłem go czytać. Ciekawy felieton? Trener Pawłowski zabronił piłkarzom Śląska pić cole! Czyli kolejne 2 strony o niczym, jak na Pudelku. Przegląd Sportowy zamienił się w jakiś przegląd kiczu, być może trafiłem na zły numer i moja frustracja nie jest w pełni uzasadniona. Jednak gazety, wiedząc, że i tak nie są w stanie wygrać wojny z pismami elektronicznymi, powinny chociaż wygrywać pojedyncze bitwy, powodując, że czytelnik będzie chciał wydać jeszcze raz głupie 2,5 na świeży numer…
/ Bolek /