Gdy „Królewscy” drugi raz z rzędu zdobywali Ligę Mistrzów, wydawało się, że dotarli na piłkarski szczyt, z którego nie zejdą jeszcze przez długi czas. Przed nimi rysowały się możliwości bicia kolejnych rekordów. Tymczasem już początek obecnego sezonu pokazał, że tak pięknie do końca nie będzie.
Po pewnym ograniu Barcelony w meczu o Superpuchar Hiszpanii Realowi jakby zabrakło nieco mocy, a drużyna zaczęła zachowywać się niczym bolid Formuły 1, któremu zaciął się najwyższy bieg, a dodatkowo dziwne dźwięki wydobywają się ze skrzyni. Po roztrzaskaniu Deportivo La Coruny (3:0 na wyjeździe), przyszły dwa remisy na własnym stadionie z klubami z Walencji. Później kolejne dwa bardzo dobre spotkania (3:0 z APOEL-em w Lidze Mistrzów i zwycięstwo 3:1 w lidze na trudnym terenie, przeciwko Realowi Sociedad), by… ponownie zwolnić i okazać niemoc.
Ostatni mecz „Los Blancos” z Realem Betis nie wydawał się dla klubu z Santiago Bernabeu specjalnie trudny. „Królewscy” mieli na własnym stadionie pewnie wygrać i utrzymać i tak sporą już przecież stratę do rozpędzonej Barcelony. Tymczasem mecz okazał się dramatyczny niczym film akcji. Dobry spektakl w doliczonym czasie gry zamienił się jednak dla kibiców z Madrytu w istny horror. W czwartej doliczonej minucie bowiem futbolówkę do bramki skierować zdołał Sanabria, dając w ten sposób Betisowi sensacyjne zwycięstwo.
Ekipa z Sewilli wywiozła z Santiago Bernabeu trzy punkty, czyniąc w ten sposób ów stadion jedną z najłatwiej zdobywanych twierdz na początku sezonu, bo – choć trudno w to uwierzyć – w lidze Real Madryt jeszcze u siebie nie wygrał, zdobywając zaledwie dwa punkty w trzech spotkaniach. W ten sposób też regularnie powiększa stratę do prowadzącej FC Barcelona, a ta wynosi w tej chwili już aż siedem oczek.
Strata w lidze na tym etapie jest jeszcze jednak możliwa do odrobienia. W meczu z Betisem „Królewscy” stracili nieco więcej. Mianowicie możliwość pobicia rekordu w najdłuższej serii meczów ze zdobytą minimum jedną bramką. Ta trwała nieprzerwanie od kwietnia 2016 roku. Jako ostatni madrycką ofensywę zatrzymać zdołał zespół Manchesteru City, który w Lidze Mistrzów (sezon 2015/2016) bezbramkowo zremisował z „Los Blancos”.
Od tego czasu Real rozegrał aż 73 spotkania, w których zawsze strzelał bramkę – łącznie padło ich w tym czasie równo 200. Dzięki temu piłkarze z Madrytu wyrównali wynik słynnego Santosu, który tego wyczynu dokonał w latach 1961–1963. Przerywając serię, „Królewscy” mogą zapisać swój wynik „tylko” ex-aequo z brazylijskim klubem na drugim miejscu w historii. W tabelach statystyków prowadzić będzie wciąż argentyńskie River Plate. Drużyna ta w latach 30. XX wieku zdołała pokonywać bramkarzy swoich rywali w 96 kolejnych meczach!
Dzięki defensywie Betisu rekord ten pozostaje niezagrożony. A kibice Realu pocieszać mogą się jedynie tym, że seria ich drużyny jest niewątpliwie najdłuższą spośród europejskich ekip. Nad drugim Bayernem Monachium (2013–2014), Real ma aż 12 spotkań przewagi.