Arbiter na co dzień gwiżdżący mecze na poziomie trzeciej ligi sędziował spotkanie swojej drużyny w B klasie. Poziom absurdu tej historii wskazuje już poziom czerwony? Czas poznać szczegóły i wykroczyć poza wszelką skalę.
Nemo iudex in causa sua to podstawowa prawnicza zasada przestrzegająca sędziego przed rozstrzyganiem we własnej sprawie. Wydaje się, że nie mógł o tej maksymie słyszeć Paweł Horożaniecki, który poza byciem uznanym sędzią w trzeciej lidze jest też piłkarzem Sparty Grabik. Regulamin jest już naciągnięty w tym momencie, ale by wyjść poza rzeczoną skalę absurdu, należy połączyć te dwa elementy i wysłać Pawła Horożanieckiego, by sędziował w meczu drużyny, w której figuruje jako zawodnik. Taka decyzja oczywiście zapadła, a arbiter skończył ten mecz z przytupem, pokazując dwie czerwone kartki.
Przyzwyczailiśmy się już do tego, że w niższych ligach rzeczywistość bywa zagmatwana i momentami trudna do zrozumienia. Czasem ktoś ma nawet dobre intencje, ale wychodzi wręcz odwrotnie. Tak było w przypadku spotkania Sparty Grabik z ŁKS Łęknica. Dla gospodarzy był to mecz o pietruszkę i zakończenie sezonu w dobrym humorze przy grillu i piwku. Goście mieli o co grać, bo przed pierwszym gwizdkiem nadal mieli realne szanse na awans z drugiego miejsca. Władze ligi, spodziewając się „gorącej” atmosfery, chciały zapewnić piłkarzom prowadzenie meczu na najwyższym poziomie. Do Grabiku przyjechał zatem sędzia z papierami pozwalającymi biegać po trzecioligowych boiskach.
Z czasem okazało się, że w miejscu, w którym się znalazł, jest dość dobrze znany, bo od kilku miesięcy widnieje na liście piłkarzy uprawionych do gry. Osoby odpowiedzialne za obsadę meczu dobrze przewidziały jego przebieg, bo faktycznie spotkanie było bardzo wyrównane i Sparta do samego końca prowadziła 3:2, a wyrównujący gol dla ŁKS-u nie chciał paść. Piłkarzom zaczęły więc puszczać nerwy, a arbiter dwa razy sięgał do kiszeni po czerwoną kartkę, czym przekreślił szanse gości na remis i w dalszej perspektywie – awans do A klasy. Czy w tym meczu wydarzyło się coś niesamowitego? Opis pasuje raczej do większości rozgrywanych spotkań na takim poziomie. Gole z obu stron, awanturki i czerwone kartki… Mecz jak mecz, chciałoby się rzec.
Po posiedzeniu komisji dyscyplinarnej okazało się, że obaj piłkarze zostali ukarani bardzo surowo – zawieszeniem na całą rundę oraz całoroczną dyskwalifikacją! ŁKS prześwietlił sprawę i wówczas okazało się, kto sędziował ten mecz. Nie trzeba doktoratu z logiki, by dostrzec, że coś tutaj nie gra. Nawet jeśli uznać, że obie kartki zostały pokazane w sposób prawidłowy, a mecz prowadzony był nienagannie, to i tak sprawa śmierdzi.
Winny jest oczywiście sam Horożaniecki, który nawet się nie zająknął, gdy zobaczył, gdzie spędzi niedzielne popołudnie. Jego przełożeni nie wiedzieli, że sędzia jest też piłkarzem w niższej lidze. Co prawda ostatni mecz rozegrał sześć lat temu, ale przed startem sezonu zdecydował się jeszcze pobiegać za piłką. Najpierw figurował jako zawodnik Promienia Żary, a wiosną został wypożyczony właśnie do Sparty. Tutaj także nie rozegrał ani minuty, ale formalnie mógł to zrobić. Nie ma znaczenia, czy gra w każdym spotkaniu i mecze kończy z hattrickiem, czy tylko trenuje, czy zwyczajnie jest tylko zapisany do klubu i na tym jego sportowa postawa się kończy. Będąc czynnym zawodnikiem, nie można w ogóle sędziować, a gwizdanie w meczach swojej drużyny to już absurd i pewna bezczelność.
Biorąc pod uwagę fakt, jak istotne okazało się spotkanie między Spartą a ŁKS-em i rozgłos, jaki zyskała sprawa, oczekujemy decyzji LZPN. Wagą tego meczu był przecież awans, a swoimi decyzjami piłkarz-sędzia utrudnił przeciwnikom realizację celu.