Śliwki Robaczywki. Lech pilnie potrzebuje bramkostrzelnego napastnika

14184318_10153861160597061_5909225374454444333_n

„Gdzie ten napastnik, Rutkowski gdzie ten napastnik?” – takie oto przyśpiewki wybrzmiewały podczas wczorajszego meczu Lecha z Piastem. Pierwszego gola zobaczyliśmy dopiero w 73. minucie, a jego autorem wcale nie był klasyczny atakujący. Co więc z tymi poznańskimi snajperami?

W kadrze Lecha jest ich trzech: Marcin Robak, Nicki Bille Nielsen i Dawid Kownacki. Praktyka mówi jednak co innego, gdyż w kadrze na spotkanie z Piastem był tylko ten pierwszy. Rozegrał pełne 90 minut, ze skrzydeł wspierali go Darko Jevtić i Szymon Pawłowski, na „10” zagrał natomiast Radosław Majewski. Przyjrzyjmy się zatem, jak spisało się to zestawienie wymyślone przez trenera Urbana.

Robak szukał szans od pierwszego gwizdka. A to uderzył głową, a to cofnął się głęboko, aby tam powalczyć o piłkę. Brał się nawet za rozgrywanie akcji. Wypuścił Pawłowskiego, a chwilę później sam pokusił się o strzał, wywalczając rzut rożny. Taki przebieg wydarzeń powtarzał się kilka razy podczas pierwszej połowy. Robaka było momentami pełno, ale swojej aktywności nie potrafił przekuć w choćby groźne uderzenie. Po zmianie stron napastnik Kolejorza miał doskonałą sytuację, którą w formie sprzed kilku sezonów zakończyłby zapewne golem. Otrzymał piłkę ok. 30. metra od bramki Piasta i pociągnął z nią w pole karne, ale jego strzał z ostrego kąta był zdecydowanie za lekki. Z momentem pojawienia się na murawie Dariusza Formelli (o którym niżej) Marcin nieco przygasł. Dał o sobie znać raz jeszcze na kilka minut przed końcem, ale oba strzały głową to wciąż zdecydowanie za mało jak na jego możliwości. Nie był to najlepszy mecz w karierze Robaka, wręcz mocno przeciętny pod względem skuteczności. Trzeba mu jednak oddać, że walczył o niemal każdą piłkę na połowie przeciwnika, oddał wiele strzałów, był zdeterminowany. Nie tego jednak, a goli, oczekują kibice (i chyba nie tylko) od napastnika w klubie z takimi aspiracjami jak Lech.

Snajper nie potrafił dziś wycelować i potrzebował pomocników. Ci też próbowali, ale celnik był mocno rozregulowany. Mimo swoich szans, trafić nie potrafił ani Jevtić, ani Majewski, ani Pawłowski. Dwóch groźnych sytuacji po dośrodkowaniach nie wykorzystał Arajuuri, a i Trałka powinien się lepiej zachować mając piłkę na nodze w polu karnym. Urban widząc, że podopiecznym nie idzie, zaczął dokonywać zmian i lepiej trafić nie mógł. Jako pierwszy na placu zameldował się niedoceniany, a wręcz niechciany w Poznaniu, Formella. Wychowanek Arki Gdynia potrzebował kwadransa, aby uciszyć krytyków. Dobrym, mierzonym strzałem wyprowadził Lecha na prowadzenie. To musiało się tak skończyć. 20-latek szarżował odkąd tylko powąchał murawy. Jest tylko jeden problem – nie jest on napastnikiem. I nie jest nim też Maciej Gajos, który wszedł chwilę po pierwszej bramce w meczu. Rozkręcał się powoli, ale zdążył jeszcze podwyższyć wynik w samej końcówce. Pięć minut dostał Makuszewski, lecz tu bez błysku.

Jak na tle ofensywy Kolejorza prezentowali się atakujący przyjezdnych? Niemrawo. Dużo słabiej od Robaka zagrał Maciej Jankowski, który został zmieniony w 81. minucie. Lepiej wyglądał Badia, ale też bez zachwytu. Zmiennicy podobnie. Nie dziwiło więc, że trener Piasta Jiri Necek przyznawał, iż przydałby się i im dobry napastnik.

Jaki wniosek z wczorajszego meczu? Lech potrzebuje napastnika z prawdziwego zdarzenia. Nie jest nim Marcin Robak w obecnej formie, Nicki Bille chyba już nieodwołalnie rozstał się ze skutecznością, a po Dawidzie Kownackim nie wiadomo czego można się spodziewać. Nie wydaje nam się też, że to Formella będzie odpowiadał za zdobywanie goli. Przed tym spotkaniem Lech miał najmniej trafień w lidze (3). Warto więc pomyśleć o jakimś wzmocnieniu na końcu okienka, a teraz środki na taki ruch powinny się znaleźć.

fot. Lech Poznań

Komentarze

komentarzy