Strażak, strażnik więzienny i student przejechali się po Kolejorzu

Jakiś czas temu na łamach naszego portalu pojawił się tekst o wygranej Błękitnych nad Cracovią. Jednak wówczas rzeczywiście chyba każdy wierzył, że Lech przejedzie się po rewelacji rozgrywek. W końcu dystans dzielący obie ekipy jest jeszcze większy, niż w przypadku drużyny prowadzonej przez Roberta Podolińskiego. Pewnie większość z graczy Lecha parsknęłaby śmiechem, gdyby zobaczyła w swoim kontrakcie kwotę dwóch tysięcy złotych. A tymczasem witamy w szarej rzeczywistości!

Ten tekst będzie trochę parafrazą ubiegłotygodniowego artykułu. Właściwie wystarczy tylko zmienić nazwę klubu, bo blamaż smakuje tak samo, przeciwnicy dalej gnają na przód. Przypomnijmy:
Nie chcemy nikomu zaglądać do portfela, bo pewnie skoro ktoś tyle zarabia, to sobie na to zapracował, ale trudno nie porównać pracownika elektrociepłowni, który po nocnej zmianie wsiada do samochodu i jedzie na trening swojej drużyny, do „Pana Piłkarza”, który musi tylko stawić się o określonej porze w klubie i dać z siebie wszystko.

Resztę zrobi za niego cały sztab ludzi pracujących przy ulicy Kałuży Bułgarskiej. Pani Jadzia wypierze koszulkę, Pan Zbyszek Zdzisław zawiezie do naprawy nowiutkie audi, a agent przypomni o wizycie u dentysty. A jednak to wcale nie takie łatwe, bo mecz Cracovii Lecha z Błękitnymi Stargard Szczeciński udowodnił, że najtrudniej zmobilizować się  na tych słabszych, że kiedy wychodzi się murawę wszystkie udogodnienia schodzą na dalszy plan. Może to właśnie piękno futbolu?

Niespodzianki w piłce, a  już w szczególności w pucharze to normalka. Tylko nie w polskich warunkach i nie na etapie ćwierćfinału. Owszem, czasem w półfinale zagości jakiś zespół z pierwszej ligi, ale jednak to i tak przepaść w porównaniu z drugą ligą. Niby scentralizowano te rozgrywki, przez co w grze miały pozostać tylko najmocniejsze drużyny  – takie, które dają też radę ogarnąć wszystko finansowo, ale gdyby tylko porównać rzeczywistość w T-Mobile Ekstraklasie i w losowym zespole drugiej ligi, to nie zostałoby nic innego, jak po prostu wybuchnąć śmiechem.

Dziś Gwiazdy Lecha przyjechały na stadion, który może pomieścić „aż” trzy tysiące ludzi. Sponsor to głównie miasto, które przecież też ma swoje problemy. Stargard Szczeciński to wbrew pozorom wcale nie kraina miodem i mlekiem płynąca. Mimo to, wszyscy żyją tam sportem, a malutki obiekt zapełnił się w całości podczas pojedynku z Cracovią, na ulicach wszędzie widać było klubowe flagi i ludzi cieszących się, że wreszcie przyjedzie ktoś z górnej półki. Jedynym wspólnym mianownikiem to chyba problemy w lidze obu zespołów, ale to już temat na zupełnie inną dyskusję. Teraz sytuacja miała się nieco inaczej, bo do Stargardu przybył wielki Lech – ten, który niedawno ograł Legię, gra co tydzień przed kilkudziesięciotysięczną publicznością, a jej trener jeszcze niedawno typowany był do objęcia kadry, kąpał się w dolarach szejków i zdobywał seryjnie mistrzostwa Polski. Z całym szacunkiem do Krzysztofa Kapuścińskiego, bo wykonał kawał genialnej roboty, ale o jego istnieniu dowiedzieliśmy się dopiero przed meczem z Cracovią. A jednak facet, który nie może sobie pozwolić na kupno piłkarzy, a nawet na zatrudnienie kogoś na kontrakcie profesjonalnym pokazał, że gdzieś tam daleko też są mega zdolni ludzie, pełni pasji, czekający tylko na swoją szansę.

Różnica jest jednak ogromna już jeśli chodzi o potencjał ludzki. Kapitan, Marek Ufnal w swojej karierze nigdy nie wyjechał dalej niż do Szczecina i to na mecz Hutnikiem, a nie z Pogonią… Andrzej Budnik był w Miedzi Legnica, ale nie zrobił tam furory, więc wrócił tam gdzie czuł się najlepiej. Ciekawsze CV ma z pewnością Patryk Kurant, który figurował nawet w Pogoni Szczecin, ale niestety nigdy nie udało mu się przebić do pierwszego składu. Podobnie jest zresztą z Gutowskim i kilkoma innymi zawodnikami, którzy marzyli pewnie o karierze w Szczecinie, ale z różnych powodów muszą zadowolić się tylko 2. Ligą. Z pewnością najciekawszym graczem w tej ekipie jest Bartosz Flis. Mimo młodego wieku zdążył już zadebiutować w ekstraklasie, pograł też w pierwszej lidze w barwach Arki, czy Tychów i wciąż ma chyba coś do udowodnienia  – na pewno mierzy wyżej. Ciekawym epizodem może pochwalić się też bohater dwumeczu z Cracovią – Radosław Wiśniewski. Otóż kilka lat temu trafił z Pogoni do Hiszpanii – do drużyny La Hoya Lorca. Nie znacie? Nie martwcie się! Widać natomiast, że ten chłopak ma potencjał i kto wie, czy wkrótce nie zgłosi się po niego jakiś pierwszoligowy zespół. O elicie nie mówimy, bo ona wciąż nie penetruje drugoligowych boisk tak jak robi się to w Niemczech czy Francji… Co ciekawe, Wiśniewski mógł w ogóle nie zagrać z Cracovią, bo jego obecny pracodawca pokłócił się z poprzednim, Iną Goleniów, o kilka tysięcy złotych. Same loty Saidiego Ntibazonkizy do ojczyzny w zeszłym sezonie kosztowały o wiele więcej! Z kolei kapitan Marek Ufnal jako strażnik więzienny zarabia nie więcej niż 2 tysiące złotych. Dla porównania Szymon Pawłowski z Lecha inkasuje około 83300…

Odłóżmy jednak temat finansów na bok – choć z drugiej strony świetnie obrazują one przepaść pomiędzy zespołami. Zastanawia psychika sportowca upokorzonego w taki sposób i to co myślał sobie, gdy wychodził na murawę w Prima Aprillis. „Zrobię moim kibicom żart”? „Wieje, zimno, pogoda nie sprzyja grze w piłkę”? Ciekawe też co musi czuć profesjonalny piłkarz Ekstraklasy gdy ogrywa go:
– piłkarz wart 1200 zł. Właśnie tyle kosztował Radosław Wiśniewski,
– strażak Tomasz Pustelnik, który pomiędzy zgłoszeniami, ratowaniem ludzi z wypadków, gra w piłkę,
– zawodnik, który nie ma możliwości wyjazdu na zagraniczne zgrupowania,
– nie ma odnowy biologicznej ani agenta,
– ktoś kto nigdy nie zagrał wyżej niż trzeci poziom rozgrywkowy,
– facet, który na co dzień jest pracownikiem elektrociepłowni i dopiero po zmianie może pozwolić sobie na trenowanie,
– piłkarze, którzy aby zagrać w pucharze musieli wziąć urlop w pracy.

A jednak kolejny raz piłka pokazała, że jest do bólu nieprzewidywalna. W krajowych pucharach na całym świecie przydarzają się podobne niespodzianki, ale rzadko kiedy klub z tak słabą bazą, tak przeciętnymi finansami jest w stanie dojść tak wysoko. Nawet przykłady z Anglii są tu nie na miejscu, bo tam zespoły nawet z czwartej ligi mają często lepszą bazę od naszych ekip w Ekstraklasie. Choć kompromitacja Cracovii Lecha źle świadczy o nim i o naszej elicie, to jednak popatrzmy na to w inny sposób: to właśnie piękno piłki, a Puchar Polski kolejny raz potwierdził, że jest pucharem tysiąca drużyn. Wyobraźcie teraz siebie: grających dla kilku tysięcy ludzi, mających setki codziennych obowiązków na głowie i nagle przychodzi Wam zagrać na pięknym stadionie w Poznaniu, przy kilkudziesięciu tysiącach fanatycznych kibiców, mówią o Was wszystkie najważniejsze serwisy w Polsce. Jak się czujecie? Teraz tak samo czują się pewnie „Błękitni Wojownicy”, którzy piszą przepiękną historię nadającą się na film, stali się kimś więcej niż tylko strażnikami i kierownikami, a jednak wciąż zostają gdzieś z boku…