Jakiś czas temu Marco Paixao wszedł do ringu. Stanął w nim samotnie – wrocławskie wróbelki ćwierkały co prawda, że zapewne sekunduje mu Flavio, ale trzymajmy się faktów: nikt nic nie widział, nikt nic nie wie. Kto bowiem chce rozmawiać z Flavio, który przed przylotem do Polski reklamowany był jako zawodnik nie gorszy od brata, tymczasem swoją pierwszą bramkę zdobył dopiero w momencie pisania tego felietonu, czyli po kilku miesiącach niezbyt udanej gry. Co innego brat – Marco od początku swojej przygody ze Śląskiem trafia do siatki regularnie, ale wachlarz jego zalet jest znacznie szerszy: dobra technika, spryt, umiejętność cofnięcia się i rozegrania piłki – to wszystko czyni go, jak na warunki Ekstraklasy, napastnikiem niemal kompletnym. I o ile tylko szaleniec może kwestionować umiejętności czysto piłkarskie napastnika z Portugalii, o tyle jego ostatnie wypowiedzi przysporzyły mu całą masę wrogów.
Z psychologicznego punktu widzenia, sytuacja jest tyleż ciekawa, co nietypowa: Paixao to wiecznie uśmiechnięty luzak, człowiek z ogromnym poczuciem humoru i – tak mi się wydaje – sporym dystansem do własnej osoby. To wszystko, w połączeniu z odpowiednią skutecznością, zaowocowało dobrą opinią, jaką Portugalczyk wciąż cieszy się u większości dziennikarzy i kibiców – nie tylko tych z Wrocławia. Jednak jak długo można jechać na opinii? Jako pierwsi, na Paixao zaczęli wściekać się piłkarze. Podczas kręcenia kolejnego odcinka Turbokozaka (tego samego, w którym całkiem niezłe show stworzyli właśnie Flavio i Marco), cierpkich uwag pod adresem kapitana Śląska nie szczędził Fabian Pawela. Także środowisko sędziowskie często dyskutuje na temat bohatera tego tekstu – i nie są to bynajmniej hymny pochwalne. Ale jak to się właściwie zaczęło…?
W ciągu kilku ostatnich tygodni Marco udzielił wielu dziwnych wywiadów. Zdążył przejechać się w nich po Podbeskidziu („takie zespoły nie powinny grać w Ekstraklasie”) czy Szymonie Marciniaku („najgorszy sędzia w lidze”), ale gdyby poszukać lepiej, ofiar znalazłoby się jeszcze kilka. Sęk w tym, że prawdopodobnie Paixao wygadywał wszystkie te bzdury (a może to wcale nie są bzdury?) z lekkim uśmiechem na ustach, nie bacząc zupełnie na konsekwencje. Po prostu ładował prosto z mostu, jak to ma w zwyczaju. Temperament południowca, spora dawka nonszalancji, niezachwiana pewność siebie – ot, cały Marco. O tym, że jest oryginałem wiedział każdy, tak jak każdy słyszał o jego niecodziennej wręcz pewności siebie. Paixao zupełnie serio długimi miesiącami przekonywał wszystkich, że liczy na powołanie na Mundial od Paulo Bento. W odpowiedzi na pytanie o najlepszego napastnika ligi, bez wahania wskazywał siebie, twierdząc przy okazji, że nauczył się tego po niepowodzeniach w Iranie i że to dzięki bezgranicznej wierze we własne umiejętności osiągnął wysoką formę. – Ja dopiero zaczynam swoją karierę – dodawał.
Jedno jest pewne: Marco to postać nieszablonowa. Podczas gry czasami zwyczajnie wku****a: symuluje faule, kłóci się z sędziami i gestykuluje, w wywiadach z kolei krytykuje wszystkich wokół. W dodatku na dobre pożegnał się z jakąkolwiek pokorą, a osławioną już pewność siebie sprowadza do kategorii groteski. Z drugiej jednak strony… od początku sezonu załadował aż 24 bramki (!) i został kapitanem drużyny, w której gra przecież swój pierwszy sezon. Dziś do siatki Jagiellonii co prawda nie trafił, nie przeszkodziło mu to jednak w zanotowaniu asysty, która bez wątpienia stanie się ozdobą całej kolejki – asysty, którą wykończył nie kto inny jak Flavio, równie efektowną podcinką. I cóż z tego, że przez resztę meczu obaj bliźniacy skupili się już tylko na wymachiwaniu rękoma?
Paixao zna swoją wartość i domaga się od włodarzy Śląska ogromnej podwyżki przed rozpoczęciem nowego sezonu. Czy ją otrzyma? Wątpliwe, jeśli nie niemożliwe – klub szuka bowiem oszczędności i ani myśli znacząco podnosić pensji swojego asa. W tej sytuacji realny staje się kolejny transfer z udziałem Portugalczyka, tym razem do Chin. Cała nadzieja w samym zainteresowanym, który uwielbia przecież robić wokół siebie szum i wielce prawdopodobne, że po ochłonięciu obniży swoje żądania. I zostanie z bratem, który z meczu na mecz powinien rozkręcić się na dobre, by pokazać pełnię nieprzeciętnych możliwości.
Braciom Paixao życzę, by zostali. Po pierwsze są ostatnią iskierką nadziei dla bezbarwnego Śląska, po drugie… nigdy nie pozwolą nam się nudzić. Polska piłka potrzebuje świrów, którzy będą stanowili kontrast dla zblazowanych, nudnych i do bólu przewidywalnych ligowców.
/Maciek Jarosz/