Nie chcemy nikomu zaglądać do portfela, bo pewnie skoro ktoś tyle zarabia, to sobie na to zapracował, ale trudno nie porównać pracownika elektrociepłowni, który po nocnej zmianie wsiada do samochodu i jedzie na trening swojej drużyny, do Pana Piłkarza, który musi tylko stawić się o określonej porze w klubie i dać z siebie wszystko.
Resztę zrobi za niego cały sztab ludzi pracujących przy ulicy Kałuży. Pani Jadzia wypierze koszulkę, Pan Zbyszek zawiezie do naprawy nowiutkie audi, a agent przypomni o wizycie u dentysty. A jednak to wcale nie takie łatwe, bo mecz Cracovii z Błękitnymi Stargard Szczeciński udowodnił, że najtrudniej zmobilizować się właśnie na tych słabszych, że kiedy wychodzi się murawę wszystkie udogodnienia schodzą na drugi plan. Może to właśnie piękno futbolu?
Niespodzianki w piłce, a już w szczególności w pucharze to normalka. Tylko nie w polskich warunkach i nie na etapie ćwierćfinału. Owszem, czasem w półfinale zagości jakiś zespół z pierwszej ligi, ale jednak to i tak przepaść w porównaniu z drugą ligą. Niby scentralizowano te rozgrywki przez co w grze miały pozostać tylko najmocniejsze drużyny – takie, które dają też radę ogarnąć wszystko finansowo, ale gdyby porównać rzeczywistość w T-Mobile Ekstraklasie i w losowym zespole drugiej ligi, prawdopodobnie można by wybuchnąć śmiechem. No, ale spróbujmy!
Już sama historia Cracovii i Błękitnych to cytując klasyka: „jakiś zupełnie inny poziom”. Gdy klub z północy Polski dopiero powstawał i stawiał pierwsze kroki w seniorskiej piłce w 1945, krakowianie już mieli na swoim koncie cztery mistrzostwa, a poszczególni zawodnicy uchodzili za gwiazdy polskiego sportu. Nie da się też pominąć aspektu kibicowskiego. Kraków jaki jest wszyscy wiedzą i na pewno każdy widział już nowiutki stadion przy ulicy Kałuży. Pojemność 15 tysięcy, mnóstwo sklepów działających pod stadionem, co roku efektowne kampanie reklamowe, bogaty właściciel. Po drugiej stronie: obiekt, który może pomieścić jedynie trzy tysiące kibiców, sponsor to głównie miasto, które przecież też ma swoje problemy. Stargard Szczeciński to wbrew pozorom wcale nie kraina miodem i mlekiem płynąca. Mimo to, tu wszyscy żyją sportem, a malutki obiekt zapełnił się w całości podczas pojedynku z Cracovią, na ulicach wszędzie widać było klubowe flagi i ludzi cieszących się, że wreszcie przyjedzie ktoś z górnej półki. Jedynym wspólnym mianownikiem to chyba problemy w lidze obu zespołów, ale to już temat na zupełnie inną dyskusję.
Różnica jest jednak ogromna już jeśli chodzi o potencjał ludzki. Kapitan, Marek Ufnal nigdy nie wyjechał dalej niż do Szczecina w swojej karierze i to n mecz Hutnikiem, a nie z Pogonią… Andrzej Budnik był w Miedzi Legnica, ale nie zrobił tam furory, więc wrócił tam gdzie czuł się najlepiej. Ciekawsze CV ma z pewnością Patryk Kurant, który figurował nawet w Pogoni Szczecin, ale niestety nigdy nie udało mu się przebić do pierwszego składu. Podobnie jest zresztą z Gutowskim i kilkoma innymi zawodnikami, którzy marzyli pewnie o karierze w Szczecinie, ale z różnych powodów muszą zadowolić się tylko 2. Ligą. Z pewnością najciekawszym graczem w tej ekipie jest Bartosz Flis. Mimo młodego wieku zdążył już zadebiutować w ekstraklasie, pograł też w pierwszej lidze w barwach Arki, czy Tychów i wciąż ma chyba coś do udowodnienia – na pewno mierzy wyżej. Ciekawym epizodem może pochwalić się też bohater dwumeczu z Cracovią – Radosław Wiśniewski. Otóż kilka lat temu trafił z Pogoni do Hiszpanii – do drużyny La Hoya Lorca. Nie znacie? Nie martwcie się! Widać natomiast, że ten chłopak ma potencjał i kto wie, czy wkrótce nie zgłosi się po niego jakiś pierwszoligowy klub. O elicie nie mówimy, bo ona wciąż nie penetruje drugoligowych boisk tak jak robi się to w Niemczech czy Francji… Co ciekawe, Wiśniewski mógł w ogóle nie zagrać z Cracovią, bo jego obecny pracodawca pokłócił się z poprzednim, Iną Goleniów, o kilka tysięcy złotych. Same loty Saidiego Ntibazonkizy do ojczyzny w zeszłym sezonie kosztowały o wiele więcej!
Transfermarkt wycenia drużynę ze Stargardu na 1,25 miliona złotych, natomiast Cracovii na prawie 6 milionów złotych. To już mogłoby być najlepszym podsumowaniem blamażu w pucharze. Blamażu, bo o ile raz taka porażka może się przytrafić – w końcu to tylko sport i czasem trafia się na gorszy dzień, to już w rewanżu piłkarze Podolińskiego powinni gryźć resztki trawy pozostałej na ich stadionie, a tymczasem wcale nie widać było u nich jakiejś nadmiernej agresji i zaangażowania. To nie było tak, że gościom się coś udało, piłka odbiła się od jakiegoś gracza i cudem wpadła do bramki. To po prostu lepsza ekipa, która w pełni zasłużenie zagra w półfinale. Ciekawe co musi czuć profesjonalny piłkarz Ekstraklasy gdy ogrywa go:
– piłkarz wart 1200 zł. Właśnie tyle kosztował Radosław Wiśniewski
– strażak Tomasz Pustelnik, który pomiędzy zgłoszeniami, ratowaniem ludzi z wypadków, gra w piłkę
– zawodnik, który nie ma możliwości wyjazdu na zagraniczne zgrupowania
– nie ma odnowy biologicznej ani agenta
– ktoś kto nigdy nie zagrał wyżej niż trzeci poziom rozgrywkowy
– facet, który na co dzień jest pracownikiem elektrociepłowni i dopiero po zmianie może pozwolić sobie na trenowanie
– piłkarze, którzy aby zagrać w pucharze musieli wziąć urlop w pracy
A jednak kolejny raz piłka pokazała, że jest do bólu nieprzewidywalna. W krajowych pucharach na całym świecie przydarzają się podobne niespodzianki, ale rzadko kiedy klub z tak słabą bazą, tak przeciętnymi finansami jest w stanie dojść tak wysoko. Nawet przykłady z Anglii są tu nie na miejscu, bo tam zespoły nawet z czwartej ligi mają często lepszą bazę od naszych ekip w Ekstraklasie. Choć kompromitacja Cracovii źle świadczy o niej i o naszej elicie, to jednak popatrzmy na to w inny sposób: to właśnie piękno piłki, a Puchar Polski kolejny raz potwierdził, że jest pucharem tysiąca drużyn. To naprawdę piękna historia, że Ufnal i spółka będą mogli zagrać przy Bułgarskiej. Marzenia się spełniają! Pamiętajcie!