Tottenham znów pobity. Zadośćuczynienia nie było, a Mourinho to kłamczuszek

Mecz o nic – obie ekipy z zapewnionym wcześniej awansem, obie znające swoje końcowe miejsce w grupie, w dodatku z duże prawdopodobieństwo zobaczenia rezerwowych składów. Właśnie w taki sposób mogliśmy z grubsza zapatrywać się na dzisiejsze starcie Bayernu z Tottenhamem. Na całe szczęście rzeczywistość nie okazała się tak szara.

Przede wszystkim zacząć należy od tego, iż już godzinę przed meczem dowiedzieliśmy się, że… Mourinho jest kłamczuszkiem. Z zapowiedzi Portugalczyka mogliśmy wnioskować, że zobaczymy absolutnie rezerwowy skład, być może nawet podobny do tego z pucharowego meczu przeciwko Colchester. W podstawowej jedenastce co prawda nie zobaczyliśmy takich graczy jak Kane, Alli czy Son, jednak na papierze nie było takiej „mizerii”, jakiej można było się spodziewać.

To oczywiście zwiastowało lepsze widowisko i jego większą jakość, tym bardziej, że skład Bayernu był niemal „once de gala”. Jedyną różnicą był brak Roberta Lewandowskiego, któremu odebrano możliwość powalczenia z rekordem Cristiano Ronaldo, który w jednej edycji Ligi Mistrzów potrafił zdobyć w fazie grupowej aż 11 bramek. Licznik Polaka zatrzymał się na dziesięciu…

Przenosząc się do spotkania, od samego początku intensywność stała na wysokim poziomie. Swój styl gry narzucili gospodarze, a przyjezdni Anglicy nie wyglądali na zespół, który za wszelką cenę chce zrewanżować się za 2:7 z początku października. Albo inaczej – może i chciał, ale nie był w stanie zrobić niczego konstruktywnego. Ta sztuka udała się raz – w 20. minucie, kiedy Ryan Sessegnon (debiutujący w pierwszym składzie) wyrównał na 1:1.

Bayern był w tym spotkaniu wyraźnie lepszy, co i rusz siał zamęt w defensywie rywali. Biorąc pod uwagę wszystkie okazje, aż dziwne, że nie udało się zdobyć większej liczby bramek. Te jednak z perspektywy meczu nie wydają się aż tak ważne, kiedy weźmiemy pod uwagę poważnie wyglądający uraz Kingsleya Comana, który po 25 minutach był zmuszony opuścić plac gry. Wiele wskazuje na to, że Francuz mógł poważnie uszkodzić więzadła w lewym kolanie. Pozostanie mieć nadzieję, że skończy się jedynie na strachu.

Tottenham Jose Mourinho jest dopiero na etapie nauki, kolejny raz pokazując, jak wiele „korepetycji” potrzeba jeszcze z zagadnień defensywnych. Póki co, obrona „Kogutów” jest dziurawa jak sito i trudno szukać w niej jakichkolwiek oznak monolitu. W podstawowym składzie te braki zwykle są nadrabiane przez ofensywę, jednak rywalem nie zawsze będzie Burnley, czy West Ham. Tottenhamowi pozostaje życzyć owocnej pracy, a Bayernowi pogratulować przejścia przez grupę z kompletem zwycięstw. To jedyny taki przypadek w tym roku i dopiero siódmy w historii Champions League. Obu ekipom dziękujemy natomiast za to, że mogliśmy doświadczyć naprawdę niezłego widowiska.

Bayern Monachium 3-1 Tottenham
bramki: Coman 14′, Muller 45′, Coutinho 64′ – Sessegnon 20′

Komentarze

komentarzy