Trudne wyprawy

Co jest najtrudniejsze w piłce? Atak pozycyjny? Gra w defensywie? Kontra? Rzuty wolne? Podania z pierwszej piłki? Drybling? Na pewno są to rzeczy ważne, ale nie najcięższe. Prawdopodobnie wylania największej ilości potu i krwi wymagają mecze na wyjeździe. Ponoć to one definiują talent trenera, ponieważ musi przekonać swoich podopiecznych, żeby uwierzyli, iż wyzwiska w ich kierunku, długa podróż oraz sędzia przychylny gospodarzom, bo dali mu wino do szatni, nie są w stanie przeszkodzić w wywiezieniu z trudnego terenu kompletu punktów. Wykorzystajmy fakt, że sezon w większości federacji zbliża się ku końcowi i popatrzmy jak drużyny z przeróżnych lig radzą sobie w rolach gości.

Mecz wyjazdowy to naprawdę ciężka przeprawa, nawet dla najlepszych. W niedzielę przekonał się o tym Manchester City, który odwiedził Anfield. Siła wykonu You’ll never walk alone była nadzwyczajnie silna. Kibice The Reds nie tylko motywowali swoich ulubieńców, ale także upamiętnili ofiary z Hillsborough. Ich struny głosowe wręcz sparaliżowały „Obywateli” i każdy wie jaki był tego skutek – 2:0 po 26 minutach. Jednak nie chcę rozpoczynać od tej najwyższej półki. Zejdźmy do piwnicy – a dokładniej schronu atomowego – do naszych lokalnych rozgrywek. Właśnie w nich widać olbrzymie znaczenie grania u siebie. Drużyna A może wygrać na własnym podwórku z Drużyną B 10:0, aby w rewanżu dostać identycznego łupnia. Głównym powodem takiej przepaści jest boisko w jego dosłownym znaczeniu. Xavi w np.: A Klasie, czułby się jak ryba w wodzie, bo mógłby do woli krytykować stan muraw swoich rywali. I miałby rację. Otóż świat niższych lig jest trochę specyficzny. W nim nie obowiązują zwykłe zasady gry w piłkę nożną. Wszystkie ekipy z jednej grupy mogą mieć przeróżne boiska. Jedni mają je o dziesięć metrów dłuższe, inni zaś posiadają ozdoby w postaci wszechobecnych dziur. Znajdą się i takie obiekty, na których trawa nie była koszona od pokoleń. Z tego powodu gospodarz zawsze ma przewagę. Po prostu jest przyzwyczajony do warunków panujących u niego. Drużyna trenująca na co dzień na boisku z dziurami, będzie czuć się nieswojo tam, gdzie trawa sięga pępka. W tym tkwi cała magia. Ale oczywiście nie o wszystkim decyduje wygląd placu gry, choć jest jednym z głównych czynników wpływających na spory dysonans między wynikami dwóch tych samych zespołów.

Takich lig jest u nas sporo, więc wybrałem losowo jedną z nich. Typ padł na A Klasę z grupy Warszawa I. Do porównania znalazłem dwie pary. UKS GOSiR Stare Babice na inaugurację rozgrywek pokonał GKS Dąbrówkę 6:0. Natomiast rewanż należał do GKS-u, który wygrał 3:2. Podobny przebieg miała rywalizacja na linii Wkra Pomiechówek – Rządza Załubice. Wkra dla przyjezdnych nie była zbyt miła i rozgromiła ich 6:1. Ale gdy ona przyjechała do Załubic, poczuła smak zemsty, ponieważ Rządza zwyciężyła 3:2. Trudno mi stwierdzić, czy na wyniki miał wpływ stan muraw, lecz widać gołym okiem, że różnica pomiędzy bycia gospodarzem a gościem jest kolosalna (przynajmniej w ligach amatorskich).

Wróćmy do tej lepszej piłki. Chociaż w przypadku Ekstraklasy mogę się mylić. Zespołem który  w czasie rundy zasadniczej przyjeżdżał do przeciwnika na mecz tylko po to, żeby ofiarować mu trzy punkty, był na pewno Widzew Łódź. Na piętnaście meczów rozegranych gdzieś indziej niż na al. Piłsudskiego, zdobył marny punkt, co mówi samo za siebie. Niestety reforma ma dla tego klubu złą wiadomość: czekają go jeszcze cztery wyjazdy. Podobny problem ma Zagłębie Lubin, które na obcej ziemi wyrwało osiem punkcików. W odróżnieniu od Widzewa posiada jeszcze realne szanse na utrzymanie, ale będzie musiało wziąć się za siebie, kiedy pójdzie w gości.

W ogóle trochę beznadziejnie wygląda gra na wyjazdach w całej Ekstraklasie. Najlepsza w tej statystyce Legia zdobyła poza Warszawą dwadzieścia sześć punktów na czterdzieści pięć możliwych. Czyli ledwo co przekroczyła połowę.

Jak jest za granicą? Zespoły Premier League cieszą się, gdy goszczą u siebie Norwich City, które siedemnaście razy opuszczało dom i przywiozło z wojaży w sumie osiem oczek. Nie lepsze są Cardiff, Stoke, Crystal Palace i Hull, które mają po dziesięć, jedenaście punktów.

W Hiszpanii ostatnio spore problemy z wyjazdami ma Barca. Od początku 2014 roku miała osiem takich pojedynków i trzy razy wyszła z nich bez szwanku – w tym z Realem Madryt. Aczkolwiek w Katalonii tragedii nie ma, bo pod tym względem najgorsze są: Real Betis Balompie, Real Valladolid, UD Almeria i Elche CF. Odpowiednio siedem, dziewięć, dziesięć i jedenaście punktów.

W Serie A ich odpowiednicy to: Calcio Catania (16 spotkań na wyjeździe, jedynie 2 punkty), Cagliari i AS Livorno (po osiem). Natomiast mianem najgorszych na wyjazdach w Bundeslidze cieszą się na razie Braunschweiger TSV Eintracht 1895, Hannover (po siedem punktów) oraz Hamburger (dziewięć oczek). Podróż po interesujących ligach kończy się na Ligue 1. Tutaj ciekawie wygląda FC Sochaux. W roli gościa był siedemnaście razy i ani razu nie zwyciężył. Wywalczył smutne cztery remisy. Nic więc dziwnego, że znajduje się w strefie spadkowej.

Spośród rodzynków warto spojrzeć na Grecję. Tamtejsza liga posiada cud na miarę Widzewa – Levadiakos FC. Ta „potężna” ekipa z siedemnastu meczów na obcym terenie wyciągnęła aż … punkt. Mimo to nie jest ostatnia w lidze! Okazuje się, że stadion Levadiakosu to dość solidna twierdza. Toteż ten zespół zajmuje ósmą lokatę i może spokojnie myśleć o kolejnym sezonie.

Jeżeli mecze wyjazdowe pokazują prawdziwy kunszt trenera, to wyżej wymienione kluby powinny przemyśleć jego zmianę. Zwłaszcza w Ekstraklasie, ponieważ w rzeczywistości mało kto tam potrafi dominować nie na swoim boisku.

/Szymon Kastelik/