Zwolnienie Davida Moyesa ze stanowiska menedżera Manchesteru United to niewątpliwie kwestia sporna. Zdania fanów futbolu i kibiców Manchesteru United są podzielone. Jeszcze po pierwszym spotkaniu z Olympiacosem większość komentarzy pod newsem dotyczącym przegranego meczu stanowiły argumenty przemawiające za zwolnieniem Szkota lub krótkie, aczkolwiek niezwykle wymowne „MOYES OUT”. I takie właśnie opinie przeważały przez większą część sezonu, jednak sytuacja nieco się zmieniła. Przyznaję, jeszcze jakiś czas temu ucieszyłabym się na wiadomość o odwołaniu Davida ze stanowiska trenera, teraz mam mieszane uczucia…
Wszystko zaczęło się 8. maja 2013 roku. To właśnie tego dnia Sir Alex Ferguson ogłosił wszem i wobec swoje odejście na zasłużoną emeryturę. Po 26 latach pracy na Old Trafford szkocki menedżer postanowił przekazać Manchester United w inne ręce. Odszedł w wielkim stylu, odniósł z „Czerwonymi Diabłami” szereg sukcesów, ostatnim było zdobycie 20. Mistrzostwa Anglii. Szkot miał decydujący głos w sprawie wyboru nowego szkoleniowca i nikt tego nie kwestionował. Nowym menedżerem ekipy z Old Trafford został jego rodak i wieloletni kolega po fachu, szkoleniowiec Evertonu David Moyes. Większość kibiców była zadowolona z tego wyboru, dawny menedżer „The Toffees” był zasłużony dla klubu, z ligowego średniaka zrobił drużynę walczącą o TOP4, a wszystko to przy minimalnym budżecie transferowym. Jak nic takiego cudu mógł dokonać tylko ktoś z genialnym zmysłem i talentem. Co więcej, ten człowiek przez 11 lat prowadził drużynę z tej samej ligi, znał więc BPL jak własną kieszeń. Wybór Fergusona wydawał się być logiczny, przemyślany i bezdyskusyjnie dobry. Fani United, mimo żalu po odejściu legendy, byli pełni nadziei na to, że nowy szkoleniowiec wprowadzi swego rodzaju powiew świeżości do drużyny, skoro Ferguson zaufał Moyesowi, zaufają i oni. Zaufali także włodarze klubu, proponując następcy Fergusona aż pięcioletni kontrakt. Kibice godnie pożegnali dawnego trenera i ciepło przyjęli nowego.
David Moyes z uśmiechem na ustach rozpoczął pracę na Old Trafford.
Pierwsze zgrzyty pojawiły się już przed rozpoczęciem sezonu. Nowy trener, krótko mówiąc, dawał ciała na rynku transferowym. Każda plotka o sprowadzeniu kogoś znaczącego do United okazywała się być tylko plotką, dni szybko mijały, do zamknięcia okienka transferowego pozostawało coraz mniej czasu, a na Old Trafford nie przybywał nikt nowy. Wielkie pieniądze na letnie zakupy ofiarowane klubowi przez właścicieli – rodzinę Glazerów – leżały w sejfie i czekały, czekały… Z dnia na dzień fani czerwonej części Manchesteru zaczęli coraz bardziej się niecierpliwić, drużyna posiadała sporo słabych punktów i potrzebowała wielkich wzmocnień, szczególnie pomocników. Ostatniego dnia okienka transferowego gruchnęła wiadomość, że na Old Trafford przybywa Marouane Fellaini – pomocnik… Evertonu.
Szkot zapłacił za niego prawie 30 mln funtów, już wtedy kibice osądzili, że zawodnik nie jest wart takich pieniędzy, ale w myśl zasady „jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma” nikt nie protestował. Lepsze takie wzmocnienie niż żadne. Aby zademonstrować swoje poparcie dla decyzji Moyesa i wyrazić zadowolenie z transferu, fani przystrajali się nawet w oryginalne peruki mające przypominać fryzurę Fellainiego.
Niesmak jednak pozostał. Nie dość, że był to jedyny transfer tego lata, to został on przeprowadzony w samej końcówce okienka, kiedy wybór był mały, a ceny ogromne. Wiele do życzenia pozostawiały też umiejętności zawodnika. Część kibiców zaczynała nabierać podejrzeń co do nowego menedżera, ich niechęć podsycał fakt, iż wraz z trenerem, został wymieniony cały sztab szkoleniowy Manchesteru United, co nie wróżyło nic dobrego. Jak się jednak później okazało, wszyscy sami podali się do dymisji. Nowy sezon „Czerwone Diabły” rozpoczynały z nowym trenerem, nowym sztabem szkoleniowym, nowym pomocnikiem i… nowymi kłopotami. W takiej sytuacji fani United liczyli się z tym, że obrona mistrzostwa kraju raczej pozostanie w sferze marzeń i przygotowali się na ciężki sezon. Nikt jednak nie przewidywał, że będzie aż tak źle i że w sferze marzeń pozostanie także utrzymanie się w TOP4.
Niechęć do Moyesa rosła wprost proporcjonalnie do liczby rozegranych przez United spotkań. „Czerwone Diabły” przegrywały lub remisowały z drużynami, które jeszcze kilka miesięcy wcześniej potrafiły z łatwością ograć, ponadto piłkarze borykali się z szeregiem kontuzji. Co więcej, zespół prezentował się znacznie lepiej na wyjazdach, niż na własnym stadionie. Dla kibiców był to cios, bowiem atmosfera Old Trafford zawsze dodawała drużynie skrzydeł i była ogromnym atutem zespołu. O ile w Lidze Mistrzów Manchester prezentował się znakomicie, tak w Premiership ich gra to była jedna wielka kompromitacja. Kibice podzielili się na tych, którzy już wtedy żądali zwolnienia Szkota oraz na jego obrońców apelujących o rozsądek i danie trenerowi więcej czasu. Ci pierwsi jako najmocniejszego argumentu używali stwierdzenia, iż Moyes dostał Mistrzów Anglii, których skład dodatkowo powiększył się o pomocnika, drudzy kontrargumentowali, że początki zawsze bywają trudne, o czym świadczą wyniki Fergusona na Old Trafford z lat osiemdziesiątych. Sam trener zasłaniał się niekorzystnym terminarzem i ciężkimi spotkaniami z początku sezonu. W styczniu obrońcy Davida dostali do ręki nowy argument – trener sprowadził z Chelsea pomocnika Juana Matę, za którego zapłacił prawie 40 mln funtów. Przeciwnicy Szkota wyrzucali mu, że ten nie stawia nowego zawodnika na nominalnej pozycji, przez co jego umiejętności nie są w pełni wykorzystywane.
Czas mijał, frustracja kibiców rosła, do klubu napływały kolejne petycje kibiców optujących za zwolnieniem Szkota, a w Internecie aż roiło się od prześmiewczych grafik i kompilacji tworzonych przez kibiców innych klubów, jak i samych fanów United.
Frustracja kibiców Manchesteru sięgnęła zenitu do tego stopnia, że na jeden z meczów wynajęli samolot, do którego doczepiono baner z napisem żądającym rozstania z Moyesem. Podczas gdy na trybunach kilkadziesiąt tysięcy gardeł wspierało Szkota i głośno dopingowało drużynę, inna grupa zdecydowała się właśnie na taki krok.
Widać było, że i w samej drużynie sytuacja nie jest najlepsza. Pomiędzy zawodnikami panowała niezdrowa atmosfera, piłkarze nie mieli zaufania i szacunku do szkoleniowca. Z Old Trafford wciąż napływały kolejne wieści o rewolucji w klubie, co potwierdzały wypowiedzi samych piłkarzy. Znaczna część drużyny deklarowała odejście z klubu wraz z końcem sezonu.
Dyskusjom pomiędzy zwolennikami a przeciwnikami Davida Moyesa nie było końca. Mówi się, że decyzja o zwolnieniu Szkota zapadła po przegranym meczu z Olympiacosem. Wizerunek trenera poprawił znakomity występ w rewanżowym spotkaniu, kilka dobrych występów Diabłów w PL i niezła postawa przeciwko Bayernowi. Mimo tego, że nie uratowało to obecnego sezonu, dawało nadzieję na lepsze występy w przyszłości. Taki status quo trwał aż do pechowego spotkania na Goodison Park. Przegrana z Evertonem przelała czarę goryczy i upewniła Glazerów, że rozstanie z Moyesem to jedyne dobre wyjście z sytuacji.
Moim zdaniem decyzja o zwolnieniu Davida Moyesa jest decyzją złą. Problem nie leżał w taktyce trenera, ale raczej w jego charakterze, Szkot niesamowicie bał się reakcji kibiców, wszystkie jego decyzje podejmowane były z myślą o ich chwilowym zadowoleniu. Przykład? Moyes z uporem maniaka wystawiał w wyjściowym składzie Robina van Persi’ego, czy Wayne’a Rooney’a mimo kontuzji lub wyraźnego spadku formy. Z niewiadomych przyczyn niewiele szans na zaprezentowanie pełni swoich umiejętności dostawał m. in. Chicharito. Myślę, że tego typu decyzje menedżer podejmował w obawie przed reakcją fanów, brak wielkiego nazwiska w wyjściowej jedenastce w przypadku przegranego meczu oznaczałby atak ze strony kibiców. Szkoda, że Moyes nie ryzykował przez cały sezon tak, jak zrobił to w meczu z Newcastle lub po prostu nie zaufał własnemu instynktowi i umiejętnościom. Ponadto Szkot nie miał żadnego autorytetu u zawodników, co mnie niesamowicie dziwi, nie mam pojęcia, czy to Moyes ma tak słaby charakter, że dał się zdominować piłkarzom, czy to oni już od początku przyjęli postawę antagonistyczną przez wgląd na zmianę trenera po wielu latach jego pracy. Podczas meczów Moyes przy linii boiska wyglądał jak bierny obserwator, nie trener. Zero emocji, zrezygnowany wyraz twarzy, smutek i mina zbitego psa. Coś jednak zaczęło się niedawno zmieniać, poprawiła się zarówno gra United jak i nastawienie Szkota, osobiście dałabym temu menedżerowi drugą szansę i pieniądze na transfery w pakiecie. Zalecałabym też całej drużynie terapię małżeńską, bo problem przypomina mi nieudane małżeństwo: zahukany, przestraszony mąż (Moyes) i sfrustrowana, mająca wahania nastroju (i formy…) żona, czyli piłkarze. A w tle wielka, niegdyś tak kochająca się i zgodna rodzina – KIBICE.
Teraz czeka nas wszystkich napływ informacji dotyczących następcy Davida Moyesa. Plotkom nie będzie końca, taka sytuacja to doskonała pożywka dla wszelkich brukowców. Już teraz spekuluje się, że następcą Szkota zostanie Louis van Gaal, Jurgen Klopp, Carlo Ancelotti, Diego Simeone, Laurent Blanc, czy też… Roberto Martinez. Z wymienionych panów życzyłabym sobie sprowadzenie Diego Simeone. Wystarczy spojrzeć na grę i wyniki Atletico na przestrzeni ostatnich lat, by uzyskać odpowiedź dlaczego. O prowadzeniu zespołu przez Giggsa w przyszłym sezonie nie chcę nawet słyszeć, Ryan przez wiele lat był kolegą z drużyny, nie wyobrażam sobie, by w takiej sytuacji podejmował zupełnie obiektywne decyzje i miał autorytet u podopiecznych. A szacunek na linii trener – zawodnicy to coś, czego na Old Trafford teraz bardzo brakuje.
Niesamowicie żal mi Davida Moyesa jako człowieka. Wiele lat ciężkiej pracy w Evertonie przyniosło mu miano bohatera i odpowiedniego człowieka na odpowiednim miejscu. Szkot miał za sobą rzeszę kibiców i w oczach wielu z nich był KIMŚ. Jego starania przynoszą dosyć zadowalające efekty. Drużyna z ligowego średniaka staje się klubem walczącym o TOP4, pewnego poziomu jednak nie przeskoczy i bynajmniej nie jest to wina trenera. Wysiłek się opłacił, pewnego dnia spełnia się amerykański sen Moyesa, dostaje on wiadomość od samego Fergusona z propozycją pracy na Old Trafford. Niesamowite wyróżnienie, chyba nie ma człowieka, który odmówiłby Sir Alexowi wejścia w jego buty. David podejmuje wyzwanie i rzuca się w wir ciężkiej, niewdzięcznej pracy. Marzenia Szkota spełniają się, by po kilku miesiącach wszystko zaczęło walić się jak domek z kart. Buty okazują się być za duże i niewygodne. Moyes odnosi szereg porażek, nienawidzi go cały piłkarski świat, wszyscy obwiniają jednego człowieka o złą sytuację w Manchesterze, Szkot dostaje nawet pogróżki i jest atakowany przez kibiców. Presja, stres, nerwy – oto całe życie trenera United. Całe miesiące pracy idą na marne, dobre intencje odczytywane zostają jako zupełnie przeciwne. Szkot traci miano dobrego trenera, 11 doskonałych lat w Evertonie zostaje zapomniane, czego dowodem jest przyjęcie Moyesa na Goodison Park. 11 doskonałych lat w Evertonie traci znaczenie przy jednym kiepskim roku w Manchesterze. Amerykański sen okazuje się być amerykańskim koszmarem, następca Fergusona zapisuje się na kartach historii jako „ten, który zniszczył Manchester”. Szczerze Moyesowi współczuję, bo wiem, że robił wszystko, co w jego mocy, by „Czerwone Diabły” osiągnęły sukces, uważam, że zrobiono ze Szkota kozła ofiarnego. Rozgrzeszono samych piłkarzy, niejednokrotnie spacerujących po murawie i niedających z siebie 100% możliwości, a o całe zło obwiniono trenera. Trenera, któremu można wytknąć wiele błędów, ale na pewno nie wszystko. Żal mi Moyesa i szczerze życzę mu wszystkiego najlepszego. Oby odniósł jeszcze sukces i choć częściowo poprawił swój wizerunek w piłkarskim świecie. Futbol jest brutalny i bezlitosny. Pozostaje mieć nadzieję, że zwolnienie Moyesa to dobra decyzja i że Manchester United nie wpadnie z deszczu pod rynnę…
/Sylwia Siry/