W Płocku bunkrów nie było, ale na brak emocji nie narzekaliśmy

636065443658054226

Płock gdyńską twierdzą nigdy nie będzie, ale większość ekip, która tu przyjeżdża, musi mieć się na baczności. Podobnie było z Koroną. Bukmacherzy przed meczem na wyraźnych faworytów stawiali właśnie gospodarzy, ale wszystko układało się po tej myśli tylko do czasu…

Pierwsza połowa praktycznie do zapomnienia. Pół celnego strzału i grzejące słońce, a jak wiemy, w takich warunkach grać się nie da (tu miał być link do wypowiedzi Ćwielonga). Koroniarze często bronili się bardzo głęboko w tej pierwszej połowie, więc Wisła miała okazję do zaprezentowania swojego ataku pozycyjnego. Całkiem sprawnie im to wychodziło – sporo rzutów rożnych, dośrodkowań, ale jak zwykle zabrakło najważniejszego – strzałów w światło bramki. Na pewno wyróżniającą się postacią był Kante, dla którego nie było straconych piłek.

Co do Kante… sporo się mówi o nim złego. Że nie trafia, że ciamajda, ale wiecie co? Przyjemnie patrzy się na jego grę. Nigdy nie wiesz co zrobi, zawsze powalczy o piłkę. Od niektórych polskich piłkarzy można jasno wyczytać, że poda na alibi do kolegi. Kante przepycha się jak tylko może, i choć czasami wygląda to nieporadnie, to trzeba pamiętać, że kto częściej ładuje, ten szybciej upoluje.

W Płocku modlitwy do Kante będą wznoszone, bo rezerwowych niestety nie ma. Lebedyński jest już na wylocie za kłótnie z trenerem, a Drozdowicz raczej nie uniesie na swoich barkach odpowiedzialności za zdobywanie bramek w ekstraklasowym klubie.

Co do meczu… druga połowa była już dużo ciekawsza. Korona na drugą odsłonę wyszła już nieco bardziej nastawiona na zdobycie jakiegoś gola. Trener Wilman nawet wspominał o tym, że ich największym problemem jest rozgrywanie dwóch zupełnie różnych połów – ten element jest zdecydowanie do poprawy.

Korona w końcu wyszła na prowadzenie, ale głównie za sprawą nieporadnego Cezarego Stefańczyka, który podał wprost pod nogi Łukasza Sekulskiego, który minął Kiełpina i posłał piłkę do siatki. Cezary w tym sezonie zawalił już trzecią bramkę – wcześniej z Lechią, gdy pogubił się w dryblingu i stracił piłkę, a jeszcze jedną sytuację podarował w starciu z Legią.

Gola dla gości strzelił ex-Wiślak. Łukasz Sekulski po bramce zbytnio się nie cieszył, bo niezbyt mu wypadało. W Płocku spędził kilka ładnych lat, ale niestety, nie mógł przebić pewnego poziomu. Później nieźle zapowiadał się w Jadze, teraz mamy to samo w Koronie, ale patrząc na jego grę, nie widać w tym błysku. Nie jest to zawodnik, który jest gwarantem bramek. Dziś jedynie gol go ratuje, bo w innym wypadku ocena byłaby bardzo niska. Cały mecz praktycznie przetruchtany. 3 minuty po golu został zmieniony, co również świadczy o tym, że był szykowany jako pierwszy do opuszczenia boiska.

Kwadrans później po fajnej akcji Stefańczyk-Wlazło-Iliev, ten ostatni władował piłkę do siatki. Na nic więcej Wisły dziś nie było stać. Kilka minut przed końcowym gwizdkiem piłkę do bramki skierował Dejmek, który pewnie spisywał się na środku defensywy, a do tego dołożył trafienie. W tej akcji obrona gospodarzy po raz kolejny pokazała wielką nieporadność.

Wnioski po tym meczu?

  • Korona jak co roku skazywana na pożarcie wygrywa kolejny mecz.
  • Jeśli Wisła nie sprowadzi jeszcze jednego napastnika, to w trakcie sezonu mogą mieć problem.
  • Konieczne jest przemeblowanie w defensywie. Chyba czas sprawdzić Sylwestrzaka, który tydzień wcześniej zaczął dopiero normalnie trenować z zespołem.
  • Bozić i Stefańczyk na 5 fantastycznych interwencji zaliczają 5 fatalnych pomyłek.
  • Trener Wilman robi dobrą robotę. Może brakuje mu charyzmy Ojrzyńskiego, ale stworzył zespół solidnych rzemieślników.

Fot. Przegląd Sportowy

Odbierz darmowe 20 zł w nowym polskim bukmacherze forBET. Graj za darmo!

Komentarze

komentarzy