Wakat na White Hart Lane

Nie minęło nawet pół roku od momentu dymisji Andre Villasa-Boasa, a władze Tottenhamu zdecydowały się na kolejne rozstanie z trenerem pierwszego zespołu. Tym razem to Tim Sherwood padł ofiarą bezwzględnego prezesa Tottenhamu. Przed Danielem Levy’m wzmożone poszukiwania szkoleniowca, który zdoła zapukać z ekipą Kogutów do bram Ligi Mistrzów. Dwa ostatnie trenerskie wybory personalne okazały się fiaskiem, podobnie jak zwolnienie Harry’ego Redknappa, który dwukrotnie zajmował z Totenhamem miejsce w czołowej czwórce Premier League. Pozycję w tabeli ligowej, za którą dziś Daniel Levy jest w stanie zapłacić miliony szkoleniowcowi, który temu wyzwaniu podoła.

Do decyzji o zwolnieniu Sherwooda mam dość ambiwalentny stosunek. Niedoświadczony Anglik opanował krytyczną sytuację po dymisji Andre Villasa-Boasa, a drużyna zanotowała kilka przekonujących zwycięstw i umocniła swoją pozycję w strefie europejskich pucharów. Z drugiej strony jednak rozumiem decyzję władz Tottenhamu, bo Sherwood zrobił po prostu niewiele ponad stan, nie wyeliminował problemu wysokich porażek z angielskimi potentatami, nie zawojował Ligi Europy. Owszem, zdaję sobie sprawę, że sytuacja jaką zastał nowy trener była wyjątkowo ciężka, a spektakularne metamorfozy na miarę Chelsea objętej przez Roberto Di Matteo (również po zwolnieniu Andre Villasa-Boasa), to rzecz rzadka. Włodarze Spurs nie mogli sobie jednak pozwolić na ryzyko związane z niedoświadczonym szkoleniowcem i kolejny, trzeci już sezon ligowy zakończony poza czołową czwórką, stąd decyzja ta wydaje się mimo wszystko racjonalna.

Zarządzany przez Daniela Levy’ego Tottenham dokonał więc kolejnego błędu personalnego przy wyborze szkoleniowca, bo z perspektywy czasu nie można uznać za udane nominacje Andre Villasa-Boasa i Tima Sherwooda. Błąd został najprawdopodobniej popełniony już przy rozstaniu z Harry’m Redknappem. To pod jego wodzą Tottenham dwukrotnie z rzędu zajmował czwarte miejsce na zakończenie sezonu ligowego i tylko niespotykany zbieg okoliczności z Chelsea w roli głównej sprawił, że Koguty nie zameldowały się w elicie europejskiego futbolu dwa razy pod rząd. I jakże inaczej mogła potoczyć się przyszłość Redknappa i samego Tottenhamu, gdyby nie gol Didiera Drogby z finałowego meczu Champions League w Monachium…

Dziś zarząd Tottenhamu stoi przed poważnym dylematem. Przykłady Evertonu, Southampton czy Liverpoolu pokazały, jak wiele może zdziałać trener z nowej fali, podczas gdy w północnym Londynie nominacje dla młodych trenerów z wizją dwukrotnie zakończyły się niepowodzeniem. Mając w pamięci kadencję Harry’ego Redknappa, Tottenham moim zdaniem powinien sięgnąć po szkoleniowca doświadczonego, podobnie jak Manchester United, który po nieudanym sezonie nie szuka rewolucjonisty, a trenera ze starego sortu. Pech polega jednak na tym, że główni przedstawiciele tego gatunku, którzy byli w przeszłości łączeni ze Spurs, jak Guus Hiddink, Fabio Capello czy właśnie Louis van Gaal mają już najbliższą przyszłość zaplanowaną. Decyzja przed podjęciem jakiej stoją włodarze Tottenhamu nie będzie więc należeć do najłatwiejszych, a najbliższe tygodnie wydają się być w tej kwestii ekscytujące. Przyjrzyjmy się więc sylwetkom dziesięciu kandydatów do objęcia posady menedżera na White Hart Lane.

Mauricio Pochettino. Przez niespełna dwa sezony Hiszpan wykonał w Southampton fantastyczną robotę. Z ekipy walczącej o utrzymanie uczynił solidny zespół pierwszej dziesiątki Premier League, który wydaje się mieć potencjał na walkę o europejskie puchary. Pochettino jest wg mnie trenerem tej samej rangi, co Brendan Rodgers czy Roberto Martinez, i wydaje się być człowiekiem, który może zmienić sposób gry Tottenhamu. Coraz więcej mówi się o odejściu z Southampton filarów zespołu – Adama Lallany i Luke’a Shawa, co nie może podobać się obecnemu wciąż menedżerowi Świętych. Pochettino nabrał już niezbędnego doświadczenia do dalszej pracy w warunkach angielskiej Premier League, więc krokiem naprzód mógłby być stołeczny Tottenham.

Frank de Boer. Po wygraniu czterech tytułów Eredivisie z Ajaxem, Holender potrzebuje wyzwań większego kalibru. De Boer pracuje w systemie z dyrektorem technicznym, stąd możliwa byłaby owocna współpraca z Franco Baldinim. Moim zdaniem de Boer to podobne ryzyko jakim swego czasu był Andre Villas-Boas, sukcesy odnoszący w lidze niższej kategorii, co za tym idzie, ryzyko dla Tottenhamu zbyt duże.

Rafa Benitez. Największe trenerskie nazwisko w gronie kandydatów do objęcia posady na White Hart Lane. Nie wydaje się jednak, by Hiszpan miał opuszczać włoskie Napoli, w którym pracuje zaledwie rok i po raz drugi wystąpi w Lidze Mistrzów, czego Tottenham w najbliższych rozgrywkach zagwarantować Benitezowi nie może. Hiszpan, który dwukrotnie pracował w Premier League nie jest jednak faworytem kibiców Tottenhamu, którzy dostrzegają podobieństwo w taktycznym przygotowaniu Beniteza i Villasa-Boasa. Wg mnie Benitez jest trenerem, który do pracy w topowym klubie jest za słaby. Od debiutanckiego sezonu 2005 w Liverpoolu nie osiągnął z The Reds większego sukcesu, z Interu zwolniony po kilku miesiącach, epizod w Chelsea, wbrew temu jakie możemy usłyszeć na ten temat opinie, uważam za nieudany. Benitez skrojony jest moim zdaniem na dobry klub, w którym presja wyników jest nieco mniejsza, a za takie zespoły uważam Napoli czy Tottenham. Kandydatura Beniteza wydaje się więc być całkiem ciekawa.

David Moyes. Choć wydawało się, że po kompromitacji na Old Trafford Szkotowi o pracę będzie niezwykle ciężko, to jednak znalazł się w gronie kandydatów do objęcia stanowiska menedżera Tottenhamu. Nie wydaje się jednak, by jakikolwiek klub rangi Tottenhamu zaufał dziś Moyesowi. Dla Szkota najbliższy rok będzie walką o odzyskanie dobrego imienia, niewiele wskazuje jednak na to, by walkę tę toczył przy White Hart Lane. Za Moyesem mają przemawiać solidne lata pracy przy Goodison Park, warunki pracy w Evertonie i Tottenhamie są jednak zgoła inne i wszystko wskazuje na to, że Szkot będzie musiał poszukać innego miejsca na trenerski powrót do świata żywych.

Thomas Tuchel. Po pięciu latach pracy w Mainz młody szkoleniowiec wyrobił sobie w Niemczech fantastyczną markę. W tegorocznych rozgrywkach Mainz uplasowało się na siódmej pozycji w tabeli Bundesligi, a środowisko piłkarskie nie ustaje w porównaniach Tuchela do Jurgena Kloppa, który również swoje piłkarskie nazwisko budował w Moguncji. Niemiec, który właśnie rozwiązał kontrakt z Mainz, to jednak wielka niewiadoma i nie wydaje się, by władze Tottenhamu podjęły się tego ryzyka.

Michael Laudrup. Duńczyk zbudował sobie silną pozycję debiutanckim sezonem w Swansea, kiedy poprowadził popularne Łabędzie do triumfu w rozgrywkach Capital One Cup. Po dość przeciętnym drugim sezonie pracy w Walii i niespodziewanym zwolnieniu w trakcie trwania rozgrywek nie wydaje się jednak, by Laudrup był złotym środkiem na problemy ekipy Spurs.

Jurgen Klinsmann. Niemiecki szkoleniowiec, który z powodzeniem występował w Tottenhamie w latach dziewięćdziesiątych byłby z pewnością opcją popularną wśród kibiców. Klasa trenerska Klinsmanna po kilku latach pracy wciąż jednak pozostaje zagadką, a o efektach jego działań przekonać się będziemy mogli dopiero podczas zbliżających się mistrzostw świata, gdzie poprowadzi reprezentację USA. Po podpisaniu nowego, czteroletniego kontraktu dość wątpliwy jest powrót Klinsmanna na White Hart Lane w roli trenera pierwszego zespołu.

Roberto Mancini. Po zeszłorocznym zwolnieniu z Manchesteru City, Roberto Mancini znalazł pracę w tureckim Galatasaray. Choć Włoch odnosił w błękitnej części Manchesteru sukcesy w Premier League, to nie wydaje się, by został w najbliższym czasie obdarzony zaufaniem w czołowym klubie europejskim. W Tottenhamie nie mógłby dysponować nieograniczoną ilością gotówki, a przez wzgląd na blamaże w europejskich pucharach, Mancini nie byłby odpowiednią osobą do wprowadzenia Tottenhamu w grono elity europejskiego futbolu.

Roberto Martinez. Po fantastycznym debiutanckim sezonie na Goodison Park, Hiszpan byłby chętnie widziany jako menedżer Tottenhamu. I choć stołeczny klub zaproponowałby Martinezowi większe pieniądze i fundusze na transfery, to nie wydaje się, by Hiszpan miał opuszczać Everton już po roku pracy, do klubu zajmującego niższe miejsce w tabeli ligowej.

Gustavo Poyet. Kolejny z byłych zawodników Tottenhamu na liście. Po fantastycznej końcówce sezonu i uratowaniu Sunderlandu przed spadkiem z Premiership ambicje Poyeta mogły znacząco urosnąć. Nie wydaje się jednak, by kandydatura ta była poważna, ponieważ Urugwajczyk nie przepracował na poziomie Premier League nawet pełnego sezonu. Dodatkowo cele obu klubów – utrzymanie w Premier League oraz walka o awans do Champions League, dzieli przepaść.

Komentarze

komentarzy